SEARCHING. Śledztwo na Messengerze
W filmie Aneesha Chaganty’ego trzeba przełknąć na samym początku dwie sprawy: oryginalną formę opowieści oraz – gdy ma się około trzydziestu lat – to, że John Cho, czyli nastolatek Harold serii komediowej z początku obecnego wieku, sam już gra… ojca nastolatki. Oczywiście po drodze zdarzyło mu się wcielać trzykrotnie w Sulu ze Star Treka, ale umówmy się – Cho miał spore szanse, aby pozostać w świadomości widza uwielbiającym marihuanę Haroldem. To już nieaktualne przekonanie, bo w Searching wcielił się w zdesperowanego ojca tak wyraziście, że stał się jednym z najjaśniejszych punktów tego dzieła. O dziwo, wspomniana forma tej produkcji, czyli oglądanie całego śledztwa z perspektywy nagrań na telefonie, laptopie lub komunikatorach, jest również intrygująca.
Podobne wpisy
Córka Davida Kima, 16-letnia Margot, znika bez śladu. Samotnie wychowujący dziecko ojciec powierza sprawę skutecznej dotychczas pani detektyw, ale sam nie zaprzestaje śledztwa. Jedyne, co może na razie zrobić, to budować nowy obraz swojej podopiecznej za pomocą rozmów na Messengerze, FaceTime, Skypie czy za pomocą aplikacji chatowych. Okazuje się, że córka prowadziła podwójne życie, a my przez całe poszukiwania obserwujemy to, co David robi przy użyciu technologii komunikacyjnej. Pytań jest coraz więcej, a czas płynie nieubłaganie. Kamera nawet na chwilę nie opuszcza urządzeń elektronicznych, ekranów aplikacji czy okienek portali, a forma opowieści jest podporządkowana temu, co Kim akurat robi za pomocą MacBooka, tabletu i smartfona. Wygląda na zbytnie przekombinowanie?
Wcale tak nie jest, ponieważ Searching to nie film, który łapie zadyszkę na opisywaniu internetowej rzeczywistości. Nie jest to na szczęście dzieło wypełnione banalnym malkontenctwem, które demonizuje najnowszą technologię, a przede wszystkim traktuje ją jako niezrozumiałą dla starszych ludzi sferę. Mało tego – wydarzenia ukazywane na ekranie są na tyle intuicyjnie przedstawione, że mogą posłużyć jako tutorial do choćby przywracania dostępu do konta mailowego. W jednej ze scen David musi właśnie to zrobić, a my czujemy rosnącą frustrację, gdy zaczniemy wspominać, jak niezapamiętane hasło blokowało nas podczas ważnych czynności wykonywanych w sieci. Co bardziej „oblatani” internetowo widzowie dostrzegą również takie elementy, jak: transakcje kryptowalutowe w Darknecie, redditowe śledztwa, 4chanowe teorie spiskowe, kradzione zdjęcia ze Stocka, itd.
Siłą tego filmu jest więc przeniesienie tradycyjnych elementów kryminału do cyberprzestrzeni za pomocą chwytów dramaturgicznych, które są przejrzyste dla każdego, kto choć raz logował się do jakiejkolwiek aplikacji. Teza, że podobnie jak real, sieć wypełniona jest ludźmi, którzy wciąż zacierają za sobą ślady, nie jest oryginalna, ale docenić trzeba scenarzystów za to, że trzymają się ziemi. Łatwo można było odlecieć w technologiczny bełkot przy tak wyrazistym koncepcie.
Zresztą oglądanie Searching z przedstawicielami poprzedniej generacji może być ciekawym wstępem do rozważań na temat roli komunikatorów we współczesnym życiu. W świecie, w którym z pozoru bliscy sobie ludzie wybierają jednak Messengera zamiast tradycyjnego „przedzwonienia”, nie wszystko jest złe i burzące porządek relacji społecznych. Ba, nawet postać grana przez Johna Cho szybko odnajduje się w pozytywach komunikacji internetowej, a dzięki sieci dowiaduje się, z kim ma tak naprawdę do czynienia oraz co czuła jego córka w najgorszych latach swojego życia, czyli w okresie po stracie matki.
Choć jest to niewątpliwie teatr jednego aktora – bo twarz zapłakanego, sfrustrowanego, ale niezłomnego ojca oglądamy przez większość czasu – wszystko w tym filmie jest przemyślane, pasujące do siebie i rządzące się regułami klasycznych kryminałów. Zgrzyty pojawiają się w trzecim akcie, kiedy twórcy starają się zbyt mocno zaskoczyć widza. Mimo że całość kilka razy drży, a zwiastun zapowiadał pretensjonalną bułę, Searching ma szansę stać się jedną z najbardziej zaskakujących wrześniowych premier w polskim kinie.