search
REKLAMA
Recenzje

CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA. Event Horizon lat 90, mroczny i niepokojący

Ten film był przeznaczony wprost na rynek VHS, którego zresztą nie zawojował jakoś specjalnie.

Tomasz Bot

9 stycznia 2024

CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA. Event Horizon lat 90, mroczny i niepokojący
REKLAMA

Nic dziwnego, w erze kasetowej półki uginały się od science fiction i horroru, a ten nie miał nawet zbyt krzykliwej okładki. Był to tani tytuł bez znanych nazwisk w obsadzie. Obraz zyskał jednak przychylność pewnej części widowni; wiem, że sporo osób pamięta o nim do dziś. Jestem jednym z jego sympatyków, ale szykując się do seansu po latach, spodziewałem się, że będę musiał patrzeć na część materiału przez palce, dodać dwie gwiazdki z nostalgii i w bólach porodowych wyłuskiwać jakieś zalety obrazu inne niż klimat retro. Niepotrzebnie. Przed wami film mroczny i niepokojący. No i silnie retro…

Rok 2020. Spacecore 1, statek kosmiczny z ekipą do napraw ziemskich satelitów na pokładzie, ulega nagle awarii. Zanikają łączność i napęd pojazdu, siadają też systemy podtrzymywania życia – wkrótce zabraknie powietrza, a załoga zamarznie. Jednak z czeluści kosmosu wyłania się wahadłowiec NASA, nieistniejącej już agencji. Nie powinno go tu być, a jednak staje się dla garstki ludzi ostatnią nadzieją, choć od początku budzącą różne obawy. Oto i Ciemna strona księżyca, science fiction i horror w jednym.

Ciemna strona księżyca

Ciemność, mrok, chłód. Okazuje się, że nie trzeba milionów, żeby wykreować na ekranie obecność powyższych. Tutaj, w swym jedynym pełnym metrażu, filmie Ciemna strona księżyca, D.J. Webster ożywił je na ekranie naprawdę sugestywnie. Nie jest to debiut na miarę Davida Finchera w Obcym 3, ale tam budżet był duży, a film wsparty sukcesami wcześniejszych części. Tu twórcy mieli niewiele, a rzucili solidny czar. Po pierwsze, obraz daje poczucie przebywania w kosmosie. Nie w studiu, nie w komputerze, nie w świecie miniatur, tylko w kosmosie. Po drugie, czyni tę przestrzeń fascynująco groźną i zagadkową. Chyba każdy, kto ceni gatunek, zna to rozkoszne uczucie, kiedy zapiera nam dech, bo kosmonauci odkrywają coś… nieziemskiego. Doznałem go w trakcie filmu Webstera parokrotnie, a niepokój odczuwałem od pierwszych do ostatnich scen.

Ciemna strona księżyca

Reżyser filmu Ciemna strona księżyca wykazał się tu sporą konsekwencją. Jego produkcja – pozbawiona fikuśnych efektów specjalnych – celuje w klimat. Rzecz rozgrywa się w ciemnym, klaustrofobicznym statku, szczęśliwie niewyglądającym jak kawał tektury. Pomieszczenia są ciasne i pozbawione połyskliwych paneli czy komputerów o wyglądzie szafy grającej. Korytarze wąskie, a kosmos za oknem ponury. Zdjęcia wyglądają solidne – jest realistycznie, a ekran tonie w czerniach i szarościach. Prawie czuć narastający na statku chłód.

Na tym tle oglądamy zmagania o życie paru osób. Nikt nie żartuje, każdy się boi. Reakcje załogi przypominają zachowanie bohaterów filmu Coś. Nie ufają sobie nawzajem i puszczają im nerwy. Aktorsko jest tak sobie, ale strach postaci udziela się widzowi, więc uznaję, że główny cel został spełniony. No dobrze, przeszkadzał mi trochę główny bohater – grający go aktor wyglądał jak wyciągnięty z planu Słonecznego patrolu i nieco “uziemiał” ten sprawnie działający kosmos. Jego twarz, zdobna w piankowy fryz gwiazdy soft rocka, po prostu za nic nie pasuje do wnętrza statku kosmicznego

CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA

Można mieć też pewne zastrzeżenia do postaci Lesli, kobiecego androida o funkcjach zbliżonych do komputera Matka z Obcego, za to posiadającego nieadekwatnie seksowne ciało. Bohaterka wyróżnia się na ekranie, ale scenarzyści nie mieli pomysłu na sensowne wykorzystanie jej obecności. A szkoda, bo Lesli intryguje.

Fani kinowych klasyków zapewne wypatrzą tu Joego Turkela (Tyrell z Blade Runnera i barman, który obsługiwał Jacka Nicholsona w Lśnieniu), a serialowych – Johna Diehla z Miami Vice. Niemniej obsada to głównie aktorzy, których nie kojarzymy z niczego lub kojarzymy, ale nie wiemy skąd. Fabuła filmu Ciemna strona księżyca zawiera elementy znane z Coś czy Obcego, ale nie stanowi ich kalki. Tak naprawdę to całkiem oryginalna historia, przetwarzająca te klasyczne motywy i miksująca je ze świeżymi dodatkami.

Chodzi o diabła, który nie tylko dostanie się na pokład Spacecore 1, ale też będzie przenikał w kolejne osoby, podmywając zaufanie w grupie. Webster – w siedem lat przed Ukrytym wymiarem Paula Andersona – dowiódł, że połączenie wątków satanistycznych z kosmicznym high-tech może dać ciekawe rezultaty. Udało mu się nie tylko oddać desperację ludzi dryfujących w pojeździe, który odwiedziło najwyższe zło. Sprawił też, że ono samo – chociaż ma żółte oczy i mówi metalicznym głosem z innego wymiaru – nie zaczyna nas śmieszyć. I czyni kosmos jeszcze bardziej zimnym i nieprzystępnym, a całą ludzką technologię i wiedzę – bezużyteczną. Reszty niespodzianek nie zdradzam.

CIEMNA STRONA KSIĘŻYCA

Ten szatan może nie przeraża, ale niepokoi. To samo zresztą możemy mówić o całym filmie. Mamy tu skromny obraz. Nie znajdziemy w nim scen z brakiem grawitacji czy efektownych bójek. Webster nie przewidział też epatowania makabrą w rodzaju ujęć piekła z Ukrytego wymiaru. Jeśli trafi się trochę “farszu”, to niezbyt ostrego. Film ma też swoją “najntisową” dynamikę, która zakłada dość długą ekspozycję, nim fabuła rozwinie skrzydła. Kamera nigdzie nie pędzi, a muzyka zdaje się jednocześnie zupełnie przeciętna i zupełnie pasująca. Diabeł tkwi tu przede wszystkim w klimacie, a klimatem obraz ten ocieka.

Ciemna strona księżyca to niby nic wielkiego, ale znalazłem tu ciekawe połączenie – kosmiczny chłód i zapach siarki, zamknięte w jednej i tej samej kasecie, kuszącej skromną, ale tajemniczą okładką.

REKLAMA