ROZGNIATACZ MÓZGÓW. Albert Pyun marzył o komedii science fiction, a wyszła mu komedia fantasy
Jeśli chodzi o ścisłość, elementy science ficiton również są, lecz w Rozgniataczu mózgów ta granica jest bardzo cienka. Generalnie u Alberta Pyuna gatunek SF traktowany jest bardzo nienaukowo. To rodzaj sam w sobie, leżący gdzieś między fantasy a space operą. Zetknięcie z twórczością Pyuna pozostawia w wyobraźni ślad na zawsze. Każdy film jest estetycznym i fabularnym przeżyciem, wypełnionym jednocześnie zdziwieniem, niedowierzaniem, niesmakiem oraz chęcią wejścia w świat reżysera głębiej. Jeden hit na VHS w postaci Cyborga to zaledwie wierzchołek tej rzeczywistości, którą po latach odkrywam jakby na nowo, mając inny bagaż doświadczeń, lecz podobnie żywą miłość do pachnącego latami 80. stylu produkcji z takim zaangażowaniem i niezłomnością realizowanych przez Alberta Pyuna.
Polski tytuł Rozgniatacz mózgów jest mocno niefortunny. To przydomek głównego bohatera, tłumaczony w filmie przez lektora jeszcze gorzej – „Pogromca łbów”. Oryginalny angielski tytuł ma nieco inny wydźwięk oraz jest dłuższy, przez co dokładniej oddaje fabułę. Brzmi Brain Smasher… A Love Story. Ten drugi człon rozwiewa wiele wątpliwości np. to, że nie będzie to dramat. Albert Pyun nakręcił lekką komedię akcji z elementami fantastycznymi. Produkcja bardzo mocno pachnie Wielką draką w chińskiej dzielnicy, lecz jest wyraźnie tańsza, co absolutnie nie oznacza, że sztampowa. Efektów specjalnych jest o wiele mniej. Puyn postawił bardziej na wyczyny kaskaderskie i to w niezłym stylu. Można się tylko dziwić, że ściany w portlandzkich domach są budowane z dykty, te w kamienicach również. Z aktorów nikogo znanego raczej nie rozpoznacie, prócz jasno święcącej gwiazdy Teri Hatcher, najbardziej znanej z Tango & Cash. Stylistyka jest ciekawa, akcja rozgrywa się głównie w nocy na oświetlonych neonowym światłem ulicach Portland. Ekipa realizująca film podeszła do sprawy bardzo zręcznie. Nie mając wielkich środków, znakomicie wykorzystała świat zastany, okraszając go naprawdę klimatyczną muzyką. Napisał ją Tony Riparetti, wieloletni współpracownik Pyuna, sprawdzony jeszcze w latach 80., gdy reżyser kręcił Radioaktywne sny. Drugą stałą osobą w ekipie był producent Tom Karnowski, wspomagający reżysera, by ten trzymał się swoich „standardów”. Wisienką na torcie okazał się zaś aktor ikoniczny dla science fiction, czyli Brion James. Tym razem zagrał głupiego policjanta, chociaż wystrojonego w klimacie neonoir. Nawiązania takie u Pyuna są zawsze celowe. Tym razem padło na Łowcę androidów, którego estetyka zaważyła na Rozgniataczu mózgów w sposób wybitny i ambitny. Scena w podziemiach nocnego klubu z otyłą striptizerką jest pastiszem sekwencji z Łowcy, w której to Rick Deckard jako „obrońca zwierząt” trafia do garderoby Zhory, tancerki ze sztucznym wężem tak kontrowersyjnie potem zabitej przez Forda.
Takich smaczków u Pyuna jest o wiele więcej, w Rozgniataczu mózgów również. A emocje podkreśla jak zawsze bogata ścieżka muzyczna. Współczesne wysokobudżetowe produkcje mogłyby się uczyć od Riparettiego, jak kreować muzyczne tło w filmach, które może funkcjonować jako odrębne dzieło muzyczne bez filmowych kadrów, które przyozdabiało. A że Pyun lubił zawsze eklektyzm, to i muzyka jest multigatunkowa – pop, electro, disco, rock, country nowocześnie zaaranżowane, pozostające w pamięci melodycznie, a mimo wszystko niedominujące nad obrazem. Taka równowaga dzisiaj w filmach – gdy myśli się, że bębny i smyczki im głośniejsze, tym lepsze, muszą być zawsze tłem łzawej walki o honor bohatera oraz całą ludzkość – się zadziwiająco rzadko zdarza. A jeśli już chodzi o dramatyzm, to chociaż Rozgniatacz jest bardziej komedią, której głównym motorem są bramkarz z klubu Ed Molloy (Andrew Dice Clay) oraz Wu (Yuji Okumoto), właśnie w tych postaciach znajdziecie mnóstwo ogólnej i mądrej refleksji nad człowiekiem, relacjami społecznymi, miłością. Bramkarz i modelka, którą wszyscy uważają za stereotypowo głupią, trzymają na swoich barkach fabułę, która powinna być dłuższa przynajmniej o 30 minut, a zagadka czerwonego lotosu się chociaż trochę wyjaśnić. Pyun kończy jednak film bardzo naukowo, a nie fantasy. Wierzyć powinniśmy tylko temu, co jest zweryfikowane, a nie utrzymywane w charakterze mitu przez ponad 2000 lat. Przez tę naiwną wiarę w nadnaturalną siłę Wu zmarnował swoje umiejętności wojownika oraz całe życie. Fabuła filmu bazuje na pogoni, którą ów antagonista dramatycznie i jednocześnie dowcipnie prowadzi, oraz ucieczce, w podobnej stylistyce uskutecznianej przez jedyną w swoim rodzaju parę bohaterów kina akcji – modelki i ochroniarza z podrzędnego klubu w Portland. Obiektem pożądania Wu jest tajemniczy czerwony lotos, starożytny kwiat o ogromnej mocy. Można ją zyskać przez zjedzenie go. W filmie jednak nigdzie nie jest wytłumaczone, jakiej natury będzie to siła. Jest ona raczej metaforą ludzkiego dążenia do posiadania władzy, której chęć zdobycia potrafi doprowadzić cały dobry świat do ruiny, nie tylko moralnej, lecz i fizycznej. Czy warto? Odpowiedź wydaje się oczywista. Warto również obejrzeć Rozgniatacza mózgów i samemu przekonać się, jaka scena najlepiej oddaje ten osobliwy tytuł.