REPO MAN („Komornicy”). Satyra na zasady współczesnego science fiction… i życia
Udana satyra, nawiązująca do tarantinowskiej stylistyki, chociaż nieco gorzej zrealizowana za 1,5 miliona dolarów budżetu. Nakręceni przez Alexa Coxa Komornicy, bardziej znani niekiedy pod oryginalnym tytułem Repo Man, są manifestem niepokojów pokoleniowych z lat 80., które wyrosły jeszcze w poprzednim dziesięcioleciu z rodziców będących hippisami. Ich dzieci mają ewidentny problem z odnalezieniem się w drapieżnej, kapitalistycznej rzeczywistości, dlatego tak krzyczą, eksperymentują, a nawet marzą o znalezieniu kosmitów, którzy faktycznie pojawiają się w filmie. A może to nie oni, tylko czysto ludzki, śmiercionośny wynalazek? A może wehikuł czasu lub statek kosmiczny? A może to dar od Boga? Tak naprawdę chodzi nie tyle o naukę, ile szansę, sposób, metaforyczne wrota, przez które można uciec z brudnej i pozbawionej nadziei realności. A więc Repo Man (Komornicy) to nie science fiction, a bardziej social ficion.
Social czy science fiction, w tym przypadku ma mniejsze znaczenie, bo element fantastyczny w fabule jest mocno obecny, chociaż się formalnie nie narzuca. Chodzi mianowicie o tajemniczy samochód, który reżyser prezentuje widzom już w pierwszej scenie, rozgrywającej się gdzieś na pustkowiu. Chevrolet malibu zostaje zatrzymany do kontroli przez policjanta na motocyklu. Kierowcą jest człowiek, natomiast coś nieludzkiego i śmiercionośnego znajduje się w bagażniku. Gdy policjant go otwiera, jego ciało dosłownie wybucha. Tak zaczynają się Komornicy, których tytuł w ogóle nie przywodzi na myśl żadnej fantastyki. Głównym motywem fabuły jest jednak pościg za tym samochodem z tajemniczym ładunkiem, za który komornikom z pewnego zapyziałego, pełnego bezdomnych miasta władze USA chcą zapłacić 20 000 dolarów prowizji. I tu na scenę wkraczają dwaj główni bohaterowie – Bud (Harry Dean Stanton) i Otto (Emilio Estevez). Bud jest doświadczonym i zgorzkniałym komornikiem, który specjalizuje się w odbieraniu dłużnikom samochodów, a Otto jego uczniem, który stracił dotychczasową pracę; jest zbuntowany, bez perspektyw i musi coś ze sobą zrobić, żeby nie skończyć jak jego koledzy-przestępcy. I robi. Uczy się, poznaje fach komornika, ale wszystko prowadzi go do podobnego zgorzknienia, co Bud, i wtedy na drodze Otta pojawia się Malibu z bagażnikiem wypakowanym tajemniczą energią.
I to jest właśnie ta metafora, którą widz musi zrozumieć, a najpierw wciągnąć się w akcję filmu. Jest ona specyficzna, czasem nierówna, czasem bardzo pretensjonalnie dowcipna, a czasem wyśmienicie abstrakcyjna i eksploatacyjna. Tarantino wiele lat później stosował te same rozwiązania narracyjne, podobny humor, lecz na szczęście dla siebie lepszy montaż, zdjęcia i efekty specjalne. Jest też w finale obecny twist, którego reżyser Bękartów wojny by się nie powstydził. Bo w fabule Repo Man wcale nie chodzi o to, żeby widzowie dowiedzieli się, co jest w bagażniku. W czasie trwania akcji pada wiele koncepcji, co to może być – wykradzione ciała obcych z tajnej bazy wojskowej, emiter śmiercionośnego promieniowania, wehikuł czasu, tajna broń, boski artefakt? Nie mam wątpliwości, że reżyser i scenarzysta produkcji w jednej osobie – Alex Cox, chce nam powiedzieć, że zawartość bagażnika nie jest do końca śmiercionośna. To zależy od tego, kim jest i przede wszystkim, kim chce zostać otwierający. Jeśli nie posiada żadnych ambicji, żyje tu i teraz oraz godzi się na otaczającą go degrengoladę, której sam jest częścią i roznosicielem, zostanie spalony żywcem. Jeśli ma odwagę się sprzeciwić i przede wszystkim niezłomnie marzyć, zostanie nagrodzony, a samochód może nawet zaakceptuje go jako nowego kierowcę. Zawartość bagażnika nie będzie wtedy miała znaczenia. Niemniej sceny z jego udziałem są efektowne i wnoszą do filmu element fantastycznej grozy, której specyficzny, rustykalny i prześmiewczy klimat nadaje stylizowana na punkowe i latynoskie country ścieżka dźwiękowa, w której maczał swoje chude palce sam Iggy Pop. Przewrócone do góry nogami co do zasad science fiction łączy się w Repo Man z nowoczesnym westernem, który mocno piętnuje społeczeństwo USA. Nie ma w świecie przedstawionym Komorników żadnego kraju, w którym można by było realizować swoje marzenia. Jest brud, bieda, przestępczość, na ulicy dosłownie leżą trupy, które czasem zabierają przebrane w białe kombinezony ekipy poszukiwawczo-czyszczące. A tym, którzy nadal coś posiadają, tytułowi komornicy „kradną” samochody, żeby ich majątki jeszcze bardziej stopniały i znaleźli się na ulicy. W tym świecie nie ma sprawiedliwości. Jest za to przemoc, która tak mocno zrosła się ze światem, że nie da się w nim przeżyć inaczej, niż stosując te same metody.
Dlatego pojawia się samochód i jego tajemna siła. Uganiają się za nim dosłownie wszyscy w filmie, łącznie z agencją rządową. Szansę dostają jednak uznawany za nierozgarniętego mechanik oraz na wpół wykolejony społecznie Otto. Ktoś z dalekiego kosmosu najwidoczniej chce udowodnić zepsutemu światu na Ziemi, że ludzkie wyobrażenie podziałów społecznych jest mocno niesprawiedliwe.