search
REKLAMA
Nowości kinowe

PRZEMYTNIK. Legenda Clinta Eastwooda rozmienia się na drobne

Tekst gościnny

3 marca 2019

REKLAMA

Autorem gościnnej recenzji jest Radosław Folta. 

Kolejny raz przekonujemy się, że świat jest pełen dziwnych, zaskakujących historii. Jak ta, w której osiemdziesięcioletni dziadek zaczyna przewozić gorący towar dla meksykańskiego kartelu narkotykowego. Przemytnik to film próbujący uchwycić i zrozumieć, dlaczego staruszek zdecydował się na taki dramatyczny krok.

Earl Stone (Clint Eastwood) nigdy nie dostał mandatu. Za czasów swojej młodości przemierzył wzdłuż i wszerz całe Stany Zjednoczone, często jeżdżąc po sześćdziesiąt godzin tygodniowo, żeby utrzymać swoją rodzinę. Ten pracoholizm raczej mu się nie opłacił. Mężczyzna poświęcał więcej czasu swoim kwiatom niż najbliższym, a czarę goryczy przelała jego nieobecność na ślubie córki. Kilkanaście lat później okazuje się, że jego biznes upada i najpewniej trafi w ręce banku. Samotny i zadłużony mężczyzna, jeżdżący rozklekotanym pickupem, dostanie wtedy dość niespodziewaną propozycję pracy. Polega ona na przewożeniu przesyłek z miejsca na miejsce dla podejrzanych typków. Earl okazuje się idealnym pracownikiem, bo kto podejrzewałby starszego pana, który zawsze jedzie zgodnie z przepisami, o to, że w bagażniku jego samochodu są narkotyki warte miliony?

Eastwood stanął w Przemytniku przed i za kamerą, a za scenariusz odpowiedzialny jest Nick Schenk – panowie współpracowali już przy Gran Torino. I choć od tego czasu minęło aż dziesięć lat, niewiele się zmieniło. Clint znów jest starym, zgorzkniałym facetem, weteranem wojny w Korei, który nie widzi świata poza swoimi potrzebami. O ile jednak Kowalski przechodził zaskakującą metamorfozę, w którą mogliśmy uwierzyć, o tyle Stone jest naprawdę irytującym kolesiem do samego końca. Kiedy podejmuje decyzję o pracy dla mafii, nie chce wiedzieć, co będzie przewoził. Interesują go tylko pieniądze, które mają mu pomóc we wkupieniu się w łaski rodziny. Jego wnuczka właśnie planuje ślub, budżet jest bardzo ciasny. Łatwo zarobiona kasa kusi coraz bardziej.

Staruszek szuka kolejnych wymówek, żeby zrobić to ponownie. I jeszcze raz. I potem znów. Kiedy w końcu zerknie do torby, co jest czynem tyle niepotrzebnym, co próżnym, nie zmieni zdania. W końcu ma nową brykę, pomógł wyremontować swój ulubiony bar, wykupił zadłużoną firmę, a w czasie pobytu w motelu może zabawić się z prostytutkami w wieku jego wnuczki. Jego gesty zyskują mu popularność, choć nikt nie wie, czym naprawdę się zajmuje. Przeżywa drugą młodość. Jego sukces doprowadza go nawet do spotkania z samym szefem kartelu (Andy Garcia) w jego faweli w Meksyku, gdzie odbędzie się impreza, której nie powstydziłby się Silvio Berlusconi. Swoją drogą tak sztampowego pokazania gangsterów nie widziałem już dawno. Earl będzie pouczał swojego opiekuna, że powinien zrezygnować z ryzykownej pracy, zanim wszystko obróci się przeciw niemu. Bohater jest ślepy na to, że to jego postępowanie prowadzi go w martwy punkt.

Metafora Ameryki, zżeranej przez własną chciwość, jest jak najbardziej na rzeczy. Ale to jedyny moment, kiedy film zdaje się coś mówić w niezbyt łopatologiczny sposób. Jako dzieło o odkupieniu win i zrozumieniu swoich błędów Przemytnik jest dość przewidywalny. Twórcy mówią, że ważniejszy od pieniędzy jest czas poświęcony na to, co się kocha i co jest ważne: rodzinę i najbliższych. Prawdy te powtarzane są parę razy jak mantra, żeby każdy mógł je zrozumieć. O tym, jakie spustoszenie sieją narkotyki transportowane przez Earla, nie ma ani słowa. Nie interesuje to przecież też postaci, która zdaje się utkwiła w czasach, gdy czarnoskórych nazywało się Murzynami, a Meksykanie znani są z tego, że uwielbiają fasolkę. Narkotyki to zło tylko dla stróżów prawa, walczących z gangami oraz ich nielegalną działalnością. Drugi wątek skupia się właśnie na tym – ambitny agent DEA Colin Bates (Bradley Cooper) ma zamiar na poważnie dobrać się przestępcom do tyłków. Cała ta historia jest o tyle potrzebna, że ma skonfrontować dziadka z systemem sprawiedliwości. Mimo tego, że występują w niej świetni aktorzy (Michael Peña, Laurence Fishburne), wypełniona jest scenariuszowym sianem. Postacie są papierowe, a ich głębię stanowi na przykład fakt, że jeden z agentów ma piątkę dzieci, a drugi zapomina o rocznicy małżeństwa. Daleko temu filmowi do Gentlemana z rewolwerem, jeszcze jednej produkcji o starszym panu unikającym prawa, w którym ścigający Roberta Redforda policjant grany przez Caseya Afflecka jest naprawdę zafascynowany swoim oponentem.

Kariera Eastwooda pełna jest genialnych, ikonicznych filmów oraz takich, o których raczej zapomnimy. Przemytnik niestety należy do tej drugiej kategorii. Nie wyróżnia się on jakoś na poziomie aktorskim czy reżyserskim. Naprawdę ciekawy jest też tylko w pierwszej części, w drugiej robi się zbyt rozwleczony, by pod koniec starać się zyskać kilka punktów dramatycznymi zwrotami. Clint gra starszego pana z pewną nonszalancją, która często sprowadza się do robienia skrzywionej miny. Drugi plan jest naprawdę miałki, ale to raczej wina dostarczonego scenariusza. Autorowi tegoż powinno dostać się też za napisanie garści sztampowych postaci kobiecych, z których żadna nie zapada w pamięć. Poza rolą Dianne Wiest, ale z zupełnie złego powodu (ten irytujący głos!). Poważny temat stara się rozładować kilka mniej lub bardziej trafionych żartów, wśród których musi znaleźć się jeden o tym, jak starsze pokolenie nie radzi sobie z nowoczesną technologią i telefonami komórkowymi. Ponuro wyglądające zdjęcia, w stonowanych kolorach katowickiego smogu, nie pomagają zbytnio we wciągnięciu się w oglądaną historię. Ale największy zarzut skierować muszę do głównej postaci, której przemiana ani nie przekonuje, ani specjalnie nie obchodzi, a jeszcze mniej emocjonuje.

Jeżeli zastanawiało was, dlaczego Przemytnik nie otrzymał żadnych nominacji do Oscarów czy Złotych Globów, odpowiedź jest prosta. To nie jest szczególnie udany film.

REKLAMA