Obywatel roku
Nie wiem czy bracia Coen są zadowoleni widząc swoje nazwisko na plakacie Obywatela roku – to film dość nieudolnie starający się naśladować słynne Fargo. Odwołując się tak jednoznacznie do klasyka Coenów, Hans Petter Moland postawił sobie poprzeczkę na poziomie, którego nie miał szans przeskoczyć. W konsekwencji mamy do czynienia z mało zgrabną kopią, która tylko dzięki podobnie dużej ilości morderstw i śniegu dorównuje oryginałowi. Obywatel roku to też kino zemsty, ale trywializujące ten podgatunek. Miejscami wydaje się wręcz, że reżyser razem ze scenarzystą zdecydowali się pobić rekord Guinnessa w ilości pokazanych morderstw. Jakby to był jedyny cel, jaki sobie w tym filmie wyznaczyli. Nie miałbym nic przeciwko temu gdyby poza tą rzezią twórcy chcieli mnie do czegokolwiek przekonać. Niestety po wyjściu z kina film zmusza jedynie do próby zliczenia absurdalnie wysokiej ilości nieboszczyków.
Tytułowym bohaterem jest Nils (Stellan Skarsgard), który już na samym początku zostaje uhonorowany przez społeczność dyplomem. To on każdego dnia wsiada od ogromnego pługa i odśnieża zasypane drogi. Dzięki niemu ta mała, zapomniania mieścina, gdzieś na głębokiej północy Norwegii, jakkolwiek funkcjonuje. Jest szczęśliwym mężem i ojcem wiodącym ustatkowane życie. Pewnego dnia dowiaduje się, że jego syn przedawkował narkotyki. Nie wierzy jednak, że jest to przyczyna śmierci – zaczyna więc prowadzić śledztwo na własną rękę. Giną z jego rąk kolejni gangsterzy. Nils eliminuje najpierw szeregowych żołnierzy narkotykowego gangu, by dotrzeć do osoby, która wydała rozkaz – Hrabiego (Pal Sverre Hagen) – wplątuje się w to jeszcze serbska mafia dowodzona przez dziadziowatego Bruno Ganza.
I oni wszyscy chcą się zatłuc na śmierć. W świecie Obywatelu roku nie obowiązuje innego rodzaju kara. To system zero-jedynkowy. Szkoda, bo film przez to staje się irytująco przewidywalny. Większośc rozmów musi się skończyć egzekucją. Nie ma innej możliwości. Każdy kolejny zabity bandzior na dodatek dostaje swój nekrolog. Na ekranie pojawia się wtedy czarna plansza: na górze krzyż, niżej ksywka oraz imię i nazwisko. To jedynie pusty i dziwny formalny zabieg, którego obecność trudno obronić i uzasadnić. Po pierwsze ci gangsterzy są mi całkowicie obojętni, każdy jest praktycznie taki sam. To raczej anonimowe pionki w fabule filmu, które zostały stworzone jedynie po to, by Nils je zabił. Nie wiem czemu ma służyć ich wyróżnienie. Przez cały film przewija się mnóstwo postaci, nie ma czasu na kimkolwiek skupić uwagi bo zaraz każda z nich umrze. Gdzieś w tle migną policjanci, gdzieś indziej jacyś gangsterzy zaczną prowadzić dygresyjną rozmowę a la Tarantino czy plątać się w romanse. To wszystko wydaje się być przypadkowe i niespójne.
Nachalnie pojawiające się nekrologi niestety nie są też zbyt śmieszne, nie urozmaicają fabuły, nie stają się punktem odniesienie, nie rzucają nowej perspektywy na wydarzenia, bo i tak kilka sekund wcześniej zobaczyłem, jak te osoby giną. To jedynie bezsenowne wyliczanie zmarłych. Nie wiem dlaczego dwa razy dostaję dokładnie tą samą informację. Ta dość męcząca tautologia świadczy o nieudolności reżysera, który naiwnie stara się zbajerować swojego widza. Wydaje mi się, że Moland chciał jakkolwiek sprawić, by ten film był w jakiś sposób wyjątkowy. Za pierwszym razem może rzeczywiście ten zabieg wzbudza to nasze zainteresowanie jednak z kolejnymi minutami musi pojawić się pytanie “po co?”. Nie dostaniemy niestety na nie odpowiedzi. To jedynie koślawa, tandetna filmowa ornamentyka.
Przez większość Obywatela roku kroczymy za bezwględnym, owładniętym potrzebą zemsty Nilsem. Drugim głównym wątkiem jest relacja między Hrabią, jego byłą żoną i ich synem. I w tym wypadku scenarzysta poszedł na łatwiznę. W kółko zderzany jest brutalny styl życia i bezwględność, z jaką Hrabia rządzi swoją organizacją, z jednoczesną czułością i wrażliwością, z jaką potrafi opiekować się pierworodnym. Postać grana przez Hagena jest niezwykle przerysowana, jakby wyciągnięta z innego świata. To dandysowaty, zmanierowany i zniewieściały pedant, pod którego zadbaną cerą ukrywa się psychopata. Oczywiście już wielu w kinie takich było. Jednak nie to sprawia, że w tą postać nie wierzę, nie tym ona mnie do siebie zraża. To przesadzona kreacja Pal Sverre’a Hadena – aktor gubi się w swojej roli, często jest niezamierzenie komiczny. Nie potrafię uwierzyć w jego obłęd bo jest wygrany i sztuczny. To rola zmanierowana i nieprawdziwa, wykalkulowana i obca.
Taki sam jest również cały Obywatel roku.