LOVE – artystyczne porno od Gaspara Noe
Kontrowersje związane z najnowszym projektem Gaspara Noé pojawiły się wraz z dwoma pierwszymi plakatami mającymi na celu promocję filmu. O ile kompozycja trzech splecionych ze sobą języków mogłaby jeszcze umknąć tym bardziej konserwatywnym odbiorcom popkultury, o tyle trzymany w kobiecym ręku penis, chwilę po wytrysku, nie pozostawiał już żadnych złudzeń. Noé znów chce szokować, pokazać środkowy palec cenzorom, przełamywać kolejne granice obecne w światowym kinie.
Jego Love miało być ponoć opowieścią o tytułowym uczuciu, dlatego reżyser z uśmiechem na twarzy przyjmował stwierdzenia, które już przed premierą wrzucały film do jednej szufladki z produkcjami pokroju Edwarda Penisorękiego czy Człowieka o żelaznej lasce. Na czym stanęło w ostateczności? A no na tym, że miłosne igraszki argentyńskiego reżysera okazały się być nieco dziwnym połączeniem Pianistki Hanekego, Nimfomanki Triera, romantycznego potworka oraz wysokobudżetowego porno.
[quote]Trzeba przyznać, że Noé miał pomysł na ten film. Zepsuł go niestety płyciutki scenariusz, który ciężko traktować poważnie.[/quote]
Oto mamy bowiem młodego mężczyznę nieszczęśliwie zakochanego w kobiecie, którą utracił ze względu na ich agresywne, wymykające się spod kontroli życie seksualne. Wszystko wskazuje na to, że partnerka wciąż go kocha, ale w kilku romantycznych sentencjach stwierdza, że nie mogą być razem, ponieważ działają na siebie zbyt destrukcyjnie. Kobieta twierdzi najwidoczniej, że wciąganie koki w towarzystwie jakiegoś zapuszczonego Francuza jest dla niej dużo bezpieczniejsze, ale ok, nie czepiam się, bo chodzi zapewne o to, że Elektra chce ratować w ten sposób ukochanego, nawet swoim kosztem i wbrew jego woli. O fabule nie można powiedzieć w zasadzie nic więcej. Za pomocą przeplatających się ze scenami przedstawiającymi zrozpaczonego bohatera retrospekcji, Noé opowiada nam historię tego toksycznego związku. Gdzie tkwi zatem w tym wszystkim pomysł, o którym wspominałem na początku tego akapitu?
Odpowiedź jest tak samo dosłowna, jak plakaty promujące film – w seksie. W gruncie rzeczy Love opowiada historię niezwykle podobną do tych, jakie znamy już z Pianistki, Nimfomanki i szeregu innych filmów, które opowiadają o wyniszczającej sile ludzkich pragnień. Jako pierwszy obraz nie boi się jednak pokazać tego, o co w tym wszystkim chodzi. Seks pełni w Love rolę narzędzia narracyjnego. To właśnie za jego pomocą reżyser komentuje stany emocjonalne bohaterów, jest on znacznie ważniejszy niż wątpliwej jakości linia dialogowa. W momencie, gdy powodem zbliżenia jest tytułowa miłość, stosunki odbywające się przed oczyma widzów są – mimo braku jakiejkolwiek cenzury – subtelne, pełne wrażliwości i kompozycyjnej gry, która zmienia ocierające się o siebie ciała w małe dzieła sztuki.
[quote]Gdy nad miłością zaczyna górować proste pożądanie, instynkt fizyczny spotęgowany częstokroć przez alkohol lub narkotyki, seks staje się w Love obrzydliwym uderzaniem mięsa o mięso, wstydliwą czynnością fizjologiczną, na którą patrzymy z obrzydzeniem, niechęcią. [/quote]
Najnowszy film Argentyńczyka jest ciągłym zderzaniem tych dwóch porządków. Właśnie przez to staje się, nieco przewrotnie, moralitetem, który przestrzega nas przed tym, że po otworzeniu pewnych drzwi nie ma już powrotu do skąpanej w delikatnych światłach sypialni i śnieżnobiałych prześcieradeł.
Love byłoby filmem lepszym, gdyby Noé całkowicie darował sobie rozbudowywanie romantycznego wątku stanowiącego tło seksualnych przygód bohaterów. Ze swoimi umiejętnościami reżyser mógł z łatwością opowiedzieć tę historię bez słów, jedynie przy użyciu środków audiowizualnych. Wtedy jego film stałby się czymś nowym, interesującym ze względu na sposób plastycznego prowadzenia narracji. W obecnej formie Love jest niestety kolejną historią o autodestrukcji przez seks. Noé dociska wprawdzie gaz do podłogi, bo dzięki technice 3D możemy zebrać wytrysk na twarz lub znaleźć się we wnętrzu penetrowanej pochwy, ale niewiele z tego wszystkiego wynika. Szkoda, bo był zarówno pomysł, jak i potencjał.