search
REKLAMA
Nowości kinowe

KURIER. Gdyby Władysław Pasikowski czytał Iana Fleminga

Jakub Koisz

9 marca 2019

REKLAMA

Muzeum Powstania Warszawskiego mocno próbuje bawić się popkulturą, i to z niezłym skutkiem. Po projekcie komiksowym Bradl, opowiadającym o losach polskiego szpiega Kazimierza Leskiego, następny w kolejce stanął Jan Nowak-Jeziorański, który już na etapie produkcji reklamowany był jako „polski James Bond”. Głównym celem było stworzenie kina gatunkowego, które będzie się dobrze oglądało nawet bez kontekstu historycznego, a ostatnio forma Władysława Pasikowskiego sugerowała, że jeśli już do czegoś się on zabiera, to z pasją i ze sprawną, pewną ręką. Jak wyszedł więc Kurier, czyli przypomnienie kolejnej historyjki z czasów II wojny światowej? Całkiem w porządku, choć nie bez potknięć.

Historia koncentruje się na tajnej i niebezpiecznej misji Nowaka-Jeziorańskiego, który musi opuścić Londyn i dotrzeć do okupowanej Polski, aby dostarczyć Tadeuszowi Borowi-Komorowskiemu tajne plany przekazane przez Stanisława Mikołajczyka. Nasz odważny bohater może liczyć tylko i wyłącznie na siebie, ponieważ alianci akurat w tym przypadku nie mają zamiaru się mieszać. Jeśli tytułowy kurier zostałby złapany, czekałby go sąd wojenny albo nawet po prostu by go rozstrzelano. Stawka jest, jak to bywa w tego typu kinie, niezwykle wysoka jak na jednego człowieka.

Jeśliby przymknąć oko, można by uznać Kuriera za kino szpiegowskie utrzymane w duchu przygód brytyjskiego superagenta, ale wszelkie elementy, które przywołują tamtą stylistykę, czyli sceny akcji z użyciem broni, romanse, szybkie samochody oraz skończeni łotrzy, rządzą się tutaj jednak regułami kina wojennego. To historia oraz sytuacja okupowanej Polski są łotrami, a źli, zarysowani grubą kreską już w prologu naziści to jedynie mięso armatnie w trybikach skomplikowanego świata. Brak charakterystycznych postaci po drugiej stronie barykady to największy minus tego filmu. Chyba właśnie z tego powodu Pasikowski chce odczarować tego typu konstrukcję protagonisty – Nowak-Jeziorański nie jest więc nadzwyczajnie sprawny, a z kobietami wcale nie idzie mu tak dobrze jak Bondowi. Poczynania kuriera wynikają z bycia postacią stworzoną według prawideł polskiego kina historycznego, z wszelkimi tego minusami, które ucinają protagonistom pazury i obdzierają ich z mięsa.

Postać grana przez Philippe’a Tłokińskiego jest wręcz kryształowa. Nie ma tutaj miejsca na skazy, wyraźne wahanie lub rozładowujące napięcie poczucie humoru. Film zresztą stara się być tak poważny, jak tylko się da, a napięcie wynika z trzech perspektyw narracyjnych. Wydarzenia są obserwowane z punktu widzenia czekających na kuriera żołnierzy AK, jego samego, a także próbujących go powstrzymać nazistów. Tempo oraz scenariusz pozwalają poczuć stawkę tej misji, ale niektóre uproszczenia narracyjne nieco wytrącają z rytmu. I choć przemarsz wojsk wycofujących się przez most Poniatowskiego jest jedną z bardziej udanych inscenizacji epoki, to w innych przypadkach ma się wrażenie, że Warszawę gra zaledwie kilka ulic. Podobnie z kostiumami – niektóre mundury wyglądają na nowe, a inne na znoszone, choć nie ma to uzasadnienia fabularnego. Twórcy filmu chwalą się jednak pracą na ikonografii, która miała pomóc w rozrysowaniu poszczególnych scen, i pod względem graficznym, pomijając kwestię kostiumów, Kurier jest jednym z najspójniejszych polskich filmów historycznych. Po prostu nie szpanuje wizualiami, jeśli nie musi tego robić.

Bardzo ratuje to wszystko gra aktorska, a szczególnie wyrazisty i lekko wycofany, ale potrafiący przywalić, kiedy trzeba, Philippe Tłokiński w roli głównej. Bardzo cieszy, że potrafi porozumiewać się w trzech językach bez wyraźniejszych naleciałości akcentowych. Jego angielski wypada na ekranie przekonująco, a niemiecki – autentycznie. Jest to ważny element w konstrukcji tego bohatera. W tle między innymi Mirosław Baka, Zbigniew Zamachowski oraz Rafał Królikowski, ale pozwalają oni wykazać się pierwszemu planowi, złożonemu z początkujących aktorów, takich jak Patrycja Volny czy Julie Engelbrecht.

Drugi już po Jacku Strongu film Władysława Pasikowskiego o nieco zapomnianej karcie historii XX wieku to produkcja pod wieloma względami udana, będąca wypadkową wcześniejszych prób zarówno reżysera, jak i rodzimego kina gatunkowego. Wytarmoszone pytania historyczne, które pojawiają się na ekranie, mają wprawdzie walor edukacyjny i wymuszają ponowną dyskusję na temat zasadności powstania warszawskiego, ale to kino szpiegowskie jest tutaj nadrzędne. I na tym poziomie Kurier zapewnia, co trzeba.

REKLAMA