OPOWIEŚCI KSIĘŻYCOWE (1953)
Kenji Mizoguchi miał straszliwy niefart. Po pierwsze, wiele jego filmów z wczesnego okresu zaginęło bezpowrotnie. Po drugie, gdy w latach pięćdziesiątych kino japońskie zyskiwało wreszcie należny szacunek i rozgłos, powaliła go białaczka. Ale zanim umarł w 1956 roku, mógł się pochwalić czterema nagrodami zdobytymi na festiwalu w Wenecji. Stawiano go na równi z Akirą Kurosawą i Yasujirô Ozu jako jednego z najwybitniejszych filmowców japońskich. W przeciwieństwie do twórcy Rashōmona interesowały go portrety kobiet, ich rola w społeczeństwie feudalnym i współczesnym. Kobiety w Japonii spychane były na margines, nie miały wiele do powiedzenia. Zabroniono im nawet występowania w teatrze kabuki, mimo że to kobiety stworzyły ten rodzaj sztuki. Role kobiece przejmowali więc mężczyźni. Na szczęście w japońskim kinie takie zasady nigdy nie obowiązywały.
Opowieści księżycowe przenoszą widza do szesnastego wieku, zanim nastały pokojowe rządy szogunów z rodu Tokugawa. Samurajom nie groziło jeszcze bezrobocie, bo liczne wojny domowe, trwające od dwunastego stulecia, oznaczały, że miecz samurajski musiał być w gotowości bojowej. Nie o samurajach jednak traktuje film Mizoguchiego. Niespokojne czasy są tłem dla historii o zwykłych ludziach – takich, którzy nie osiągnęli niczego wielkiego. Założyli rodziny, ale do pełni szczęścia czegoś im brakuje. Mają marzenia, które chcą spełnić, by w chwale powrócić do domów. Wojenna wrzawa sprzyja temu, by stali się kimś więcej niż tylko zwykłymi wieśniakami. Tak więc, Genjûrô i Tôbei, dwaj mieszkańcy wioski, opuszczają z egoistycznych pobudek swoje żony – wyruszają na poszukiwanie przygody, która faktycznie zmieni ich życie. Ale czy na lepsze?
Podobne wpisy
Gdy ogląda się filmy Mizoguchiego (na przykład Opowieść o późnych chryzantemach, Przeznaczenie pani Yuki i Zarządca Sanshô), ogarnia widza nieodparte wrażenie nieuchronności losu, wszechobecnego tragizmu i śmierci będącej ciągle w gotowości niczym miecz Musashiego Miyamoto. To nie Hollywood, gdzie oczekuje się pięknych historii zakończonych łzawym happy endem. Mizoguchi był realistą, co nie przeszkodziło mu włączyć do filmu opowieści o duchach. Nie zamierzał jednak straszyć, ale poprzez ghost story przedstawić ciemniejszą stronę życia, wieczny smutek i tęsknotę za tym, co minęło. Uzyskano w ten sposób pewien ciekawy kontrast, bo z jednej strony mamy nieszczęśliwe dusze cierpiące z powodu samotności i udręki, a z drugiej – pełnych życia mężczyzn, którym jednak to życie nie wystarcza.
Kenji Mizoguchi nakręcił osiemdziesiąt sześć filmów o różnej tematyce, wiele nie przetrwało do naszych czasów. Na swoim koncie miał nawet film o czterdziestu siedmiu roninach z ery Genroku (nakręcony w 1941), bo w przeciwieństwie do swojego ascetycznego kolegi po fachu, Yasujira Ozu, nie unikał historycznej tematyki. Ugetsu, jak nazywano na Zachodzie Opowieści księżycowe, to film zaliczany do najwybitniejszych osiągnięć japońskiego kina. To przesiąknięte baśniowym liryzmem, buddyjską filozofią i subtelnym romantyzmem studium psychologiczne dotykające tematów miłości, szczęścia i wojny. Film powstał na motywach zbioru opowiadań Akinariego Uedy Ugetsu Monogatari (1776). Scenariusz współtworzył mistrz Yoda, a ściślej mówiąc Yoshikata Yoda, stały współpracownik Mizoguchiego od 1936, czyli od pierwszych wielkich sukcesów reżysera (Elegia Naniwy i Siostry z Gionu). Postacie kobiece są tutaj drugoplanowe, ale to nie znaczy, że mniej ważne – są mądrzejsze oraz cierpią przez głupotę i egoizm mężczyzn.
W recenzjach zamiast słowa film często stosuje się zamiennika obraz, ale w tym filmie to słowo nabiera dodatkowego znaczenia. Bo Ugetsu to nie tylko spójna opowieść, ale i ciąg olśniewających obrazów. Powstały one dzięki biegłości Kazuo Miyagawy, świetnego operatora, który wsławił się oprawą plastyczną Rashōmona. Te filmy jednak wiele różni, choćby styl reżysera, więc operator musiał być elastyczny, aby dopasować się do odmiennych konwencji. Styl Kurosawy był dynamiczny, z wyrazistą rolą montażu i figur stylistycznych, a Mizoguchi wolał opowiadać historie za pomocą długich ujęć w dalekich planach, co dawało wrażenie biernej obserwacji. Wydaje się, że każdy ma swój los zapisany w gwiazdach i nic nie da się zrobić – można tylko obserwować i mówić do siebie: „Ja bym postąpił inaczej”.
Warto wspomnieć o specyficznym, mocno ekspresyjnym aktorstwie, ale nie ono pozostaje w głowie po seansie. Mimo to nie zaszkodzi wymienić nazwisk aktorek Machiko Kyô i Kinuyo Tanaki oraz aktora imieniem Masayuki Mori, bo są to osoby pełniące ważną funkcję w kinie japońskim, występujące u najlepszych reżyserów krajowych. Z recenzowanego filmu zapadają w pamięć piękne symboliczne obrazki (takie jak dwa samotne drzewka nad jeziorem) i poruszająca do głębi historia z antywojennym przekazem. Jak słusznie sugeruje polski tytuł, jest to opowieść, która najlepiej przemawia do widza w księżycową noc. Dopiero wtedy, gdy ruch uliczny cichnie i większość rodziny pogrąża się we śnie, można poczuć moc prawdziwego arcydzieła sztuki filmowej, które nie powstało wyłącznie w celach komercyjnych. Srebrny Lew w Wenecji i nominacja do Oscara za kostiumy to miłe wyróżnienia, ale największą nagrodą dla twórców jest docenienie ich pracy po upływie półwiecza, bo to świadczy o tym, że zyskali nieśmiertelność.
korekta: Kornelia Farynowska