JUTRO I JA. Zadziwiająco realne science fiction Netflixa [RECENZJA]
Od science fiction chyba tego oczekujemy, że pokaże nam, jak może się zmienić nasza rzeczywistość w kontekście nie tylko technicznym, ale również kulturowym, i to w niedalekiej przyszłości. Czteroodcinkowy tajski serial Jutro i ja prezentuje nam nową techniczną, zaplanowaną, wręcz zaprojektowaną wizję świata, która stara się wyprzeć tę starą, tradycyjną, metafizyczną, pełną ludowych zasad, często pozbawionych jakiejkolwiek naukowej weryfikacji, a jednak nie mniej żywych w ludziach niż matematyka. Netflix tym razem zaproponował widzom produkcję egzotyczną, przez co dotykającą innej tradycji niż nasza, europejska, lecz nie na tyle, żeby nie zrozumieć kontekstu. Czasem właśnie przez filtr inności widać jaśniej, co może stać się kiedyś z nami.
Serial składa się z 4 odcinków – Czarna owca, Paradystopia, Buddyjskie dane oraz Trochę dziewczyna, trochę ośmiornica. Nie ma między nimi dokładnej fabularnej łączności. Wszystkie jednak prezentują zetknięcie się tajskiego tradycyjnego i patriarchalnego świata ze światem nie tyle Zachodu, ile nowoczesności, który jest często z tamtym utożsamiany, lecz nie do końca jest to prawda. Azjatycka nowoczesność ma nieco inną naturę. Może nawet bardziej stechnicyzowaną, gdzie nowoczesność, zastępując tradycję, staje się nową religią, tym razem technokratyczną. W długofalowej perspektywie tak naprawdę jeszcze nic o niej nie wiemy. W krótkofalowej wydaje się ona równie niebezpieczna, co dawne wierzenia, wedle których ludzka natura ma swój określony i niezmienny szablon. Technologia traktuje nas jak projekt, całkowicie modyfikowalny, co świetnie Jutro i ja pokazuje.
Posiadamy marzenia o podboju kosmosu, ale najpierw musimy podbić nasz mikrokosmos, co w dzisiejszych czasach z sukcesem uskuteczniamy. Dopiero gdy go opanujemy, będziemy w stanie zamieszkać na jakiejkolwiek innej planecie prócz Ziemi. Tak więc w serialu spotkamy się z licznymi interpretacjami naszej przyszłości. Czy podbijemy kosmos? Czy będziemy mogli projektować dowolnie dzieci? Czy wolno nam będzie bez konsekwencji kulturowych zmienić płeć? Czy w ogóle powinniśmy przejmować się płcią? Czy technologia stanie się naszą kolejną religią? Co z buddyzmem? Czy Budda będzie kiedyś odtworzony w postaci symulacji AI? A może lepiej uprawiać seks z robotem niż z żywą istotą? Może doprowadzi to do usunięcia tabuizacji seksu jako narzędzia kontroli społeczeństwa używanego przez państwo i kler? Dużo tych pytań, a to zaledwie początek tej ciekawej podróży, która została nakręcona jednak w sposób narracyjnie nieco odmienny niż filmy, do jakich przywykliśmy.
Chociaż niewątpliwie twórcy starali się wykorzystać zachodnie wzorce filmowe, w tym nawet stylizowane na lata 50. retrofuturystyczna wizja SF, która była niegdyś popularna w USA, a serial Fallout nam ją nie tak dawno przypomniał. Jest też melodramat, co może już nie być tak dobrze przyjęte, bo w wydaniu tajskim romans nieco się wlecze, przypominając brazylijską mydlaną operę. Można jednak przymknąć na to oko, jeśli się zauważy, że najważniejsza jest treść oraz sposób rozwiązania problemu. Dłużyzny emocjonalne można przetrwać, jeśli w finale czeka wartościowy twist, a tak w istocie jest. Każda historia prowadzi widza do nieoczywistego zakończenia, o którym można myśleć i dyskutować jeszcze wiele godzin po seansie. Taka rola science fiction najlepiej pozytywnie wartościuje ten gatunek wypowiedzi filmowej, bo to, czego najbardziej chcą krytycy, to interpretacja górująca nad funkcją rozrywkową. Takie podejście oczywiście nie jest wcale dobre dla sztuki filmowej, ale umówmy się, że zdanie krytyków w ogólnym rozrachunku nigdy nie miały wpływu na kino, które rozwija się raczej zgodnie z dynamiką ewolucji kultury i cywilizacji. Krytycy są zaś wtórni wobec tego procesu, zwykle nie zdając sobie z tego sprawy, bo przyćmiewa ich samozadowolenie z wniosków, jakie wyciągają w swoich recenzjach dzieł filmowych. I tak może być właśnie z Jutro i ja. Jest to serial stylistycznie inny niż europejskie wizje science fiction. Jeśli dopisze mu publiczność, w co niestety wątpię, bo żadnego hype’u na ten tytuł nie ma ani nikt o nim specjalnie nie pisał przed premierą, to może wzbudzić on dwojakie refleksje.
Z pewnością spodoba się widzom oprawa wizualna, czyli efekty specjalne i montaż. Co to dialogów, może być różnie i w zależności od historii. Są zdarzenia i problemy, które twórcy opisali za pomocą aktorów po mistrzowsku, lecz są też naiwne sekwencje rodem z tanich romansideł. Pierwszy odcinek jest pod tym względem najgorszy. Kolejne już lepiej traktują literackie obycie u odbiorców. Najbardziej zadziwią jednak efekty specjalne, których nie powstydziłby się film SF zza oceanu. Wydają się naturalną częścią świata przedstawionego, a o to chodzi w fantastyce naukowej, żebyśmy dostrzegali jak najmniejszą różnicę między elementami fizycznymi a wykreowanymi za pomocą CGI. Przy odcinkach tej długości tym bardziej to trudne, bo serial przypomina film pełnometrażowy, przez co wszelkie niedoskonałości łatwiej obnaża. Tym razem się jednak udało, a mimo słabszych momentów Jutro i ja jest jednym z najciekawszych seriali SF tego roku.