DZIURA. To nie jest klasyczna katastroficzna opowieść science fiction
Tekst z archiwum Film.org.pl
Tsai Ming-Liang, określany jako przedstawiciel drugiej Nowej Fali kina tajwańskiego, w wielu wywiadach podkreśla, że tworzone przez niego filmy są indywidualnym i wysoce subiektywnym spojrzeniem na otaczający go świat. Długie ujęcia, montaż ograniczony do minimum, kamera podglądająca bohaterów podczas najbardziej prozaicznych czynności, wyczulenie na detal, wysublimowana ścieżka dźwiękowa to elementy składające się na styl reżysera, który ma wprawić widza w swoisty stan kontemplacji.
Tsai Ming-Liang szybko zyskał powszechne uznanie wśród europejskich krytyków, zdobywając w 1994 roku Złotego Lwa w Wenecji za film Vive l’amour. Kolejne dzieła kontynuują indywidualny, autorski styl reżysera, wskazując również na jego głęboką fascynację europejskimi autorami filmowymi, czego bezpośredni wyraz daje w filmie “Która tam jest godzina?”, prezentując kadry z “400 batów” François Truffaut. Twórczość Tsaia stanowi kontrast w stosunku do kina stylu zerowego i postmodernistycznego znieczulania zmysłów, którymi karmi nas współczesna kinematografia. Pojawiający się w niemalże każdym filmie tajwańskiego reżysera Hsiao-Kang, w którego rolę wciela się niezastąpiony Lee Kang-Sheng, stanowi swoiste alter ego autora, a powracające obsesje i lęki bohaterów filmowych stają się znakiem rozpoznawczym twórczości Tsaia, konstruującego poprzez swoje dzieła spójną, przepełnioną niepokojem wizję współczesnego społeczeństwa.
Wilgoć. Woda. Cieknący kran, nieustające opady deszczu, przemoczone ubrania, zalane mieszkania. W wielu dziełach Tsai Ming-Lianga woda powraca jako nieodłączny element świata przedstawionego, symbolizujący zarazem osamotnienie, wyobcowanie i poczucie bezcelowości w życiu bohaterów. Nie inaczej jest w “Dziurze”. Woda stanowi tutaj nie tylko powracający w twórczości reżysera symbol stanu emocjonalnego postaci, ale i pewien fundamentalny element przestrzeni, w której się poruszają. To właśnie przestrzeń konstruuje bohaterów filmowych i w najbardziej dogłębny sposób charakteryzuje osoby w niej egzystujące. Ciasne, zagracone mieszkanie, które główna bohaterka wciąż stara się doprowadzić do porządku osuszając podłogi, wycierając kałuże wody lejącej się z sufitu czy przyklejając odrywającą się tapetę, jest zmaterializowaniem jej potrzeby zapanowania nad wewnętrznym chaosem i pustką. Bohaterowie nieustannie krzątają się po pustym mieszkaniu, rytualnie zalewają „zupkę chińską”, przemierzają obskurne korytarze. Ich tożsamość jest wyrażana poprzez i dzięki materialnym przejawom ich codziennego życia.
Akcja filmu rozgrywa się kilka dni przed 2000 rokiem, w miejscu opustoszałym na skutek wybuchu epidemii. Para głównych bohaterów postanawia jednak pozostać w skażonej okolicy, podejmując jednocześnie świadomą decyzję o swojej rychłej śmierci. Ten krótki zarys fabularny brzmi jak katastroficzna opowieść science fiction z wartką akcją w tle. Nic bardziej mylnego – Dziura niemalże w każdym ujęciu stanowi zaprzeczenie pozornych klisz gatunkowych. Reżyser świadomie wykorzystuje konwencje kina gatunków, zamieszczając nie tylko tematykę charakterystyczną dla science fiction, ale również całkowicie odrealnione i niepasujące do tonacji dzieła sceny musicalowe, mające zmniejszyć realizm i zaangażowanie widza w wydarzenia dziejące się na ekranie, co stanowi swoistą negację popularnego stylu zerowego. Piosenki skomponowane przez Grace Chang nie są oczywiście niepotrzebną fanaberią, kaprysem reżysera, który z sympatii do piosenkarki postanowił nieco wypromować jej talent. Utwory te odzwierciedlają bowiem wewnętrzne pragnienia i lęki bohaterów. I nie dziwi wcale treść piosenki – „(…)Twoja miłość jest wszystkim czego pragnę(…)” – pojawiającej się tuż po scenie, w której bohaterowie po raz pierwszy wymieniają się wymownymi spojrzeniami. Teksty wykonywanych utworów są niewypowiedzianymi pragnieniami osamotnionych i poszukujących choć najmniejszego gestu czułości bohaterów.
Dystansowanie widza z światem przedstawionym jest jednym ze znaków rozpoznawczych stylu Tsai Ming-Lianga, a sam artysta wielokrotnie powtarza, że kino nie powinno być przewidywalnym towarem branży rozrywkowej, podkreślając, że każdy stworzony przez niego film traktuje jak dzieło sztuki, swój osobisty, artystyczny manifest. Rozterki dotyczące istoty kina zostają bezpośrednio ukazane również w “Dziurze”, co potwierdza niezaprzeczalną samoświadomość artystyczną autora. Każdy z bohaterów, za sprawą tytułowej dziury, powstałej na skutek niezdarności fachowca próbującego naprawić usterkę w mieszkaniu mężczyzny, staje się bowiem voyeurem – widzem, odczuwającym coraz większą potrzebę kontrolowania obiektu będącego po drugiej stronie cienkiej granicy sufitu/podłogi. Po raz kolejny zatem to my – widzowie, podglądacze, kinofile, wkraczający w świat postaci prezentowanych w rzeczywistości filmowej, stajemy się głównym tematem zainteresowania autora Dziury. Tsai Ming-Liang w klasyczny sposób analizuje naturalną przyjemność patrzenia i podglądania, z którą rozprawiał się między innymi mistrz Hitchcock w niezapomnianym “Oknie na podwórze”.
Dziura to jedno z najbardziej przesiąkniętych (dosłownie!) samotnością dzieł, jakie zdarzyło mi się obejrzeć. I choć X muza wielokrotnie posługuje się niezliczoną ilością „trików” mających sprawić, że świat przedstawiony stanie się realistyczny, paradoksalnie to właśnie Tsai Ming-Liang – wirtuoz długich ujęć, niespiesznego tempa narracji i montażu ograniczonego do minimum wywołał we mnie zaskakująco silne współodczuwanie z postaciami. Można by rzec, że w prozaicznych czynnościach odnajdujemy istotę egzystencji postaci filmowych, a najważniejszym aktorem staje się przestrzeń filmowa. Bohaterowie żyją w swoistej symbiozie ze środowiskiem, wchłaniają wszechogarniającą, tajemniczą „zarazę”, by wydalić ją wraz ze swoimi lękami i niespełnionymi pragnieniami do równie ponurego otoczenia.
Za pomocą konwencji charakterystycznych dla gatunku science fiction reżyser próbuje wyrazić powszechny lęk przed przyszłością i rozwojem cywilizacji. Tsai Ming-Liang po raz kolejny przejawia dar wnikliwego obserwatora zagubionych, samotnych monad dzisiejszych czasów. Czyż “Dziura” nie przypomina osobistej rozprawy o współczesnych niewolnikach nie tylko mediów, ale i rzeczy materialnych w ogóle, którzy stanowią swoiste odbicie „ludzkich karaluchów”, uciekających do swoich „piwnic” niczym zakażeni bohaterowie, by jak najszybciej zamknąć się w czterech ścianach pomieszczeń, przepełnionych obrazami i ekranami?