search
REKLAMA
Nowości kinowe

Ave, Cezar!

Krzysztof Walecki

20 lutego 2016

REKLAMA

Moim ulubionym żartem całego Ave, Cezar! jest wspomnienie filmu Na skrzydłach orłów, które za każdym razem kończy się słyszanym jakby z oddali piskiem orła. Jest to subtelny dowcip, wręcz niezauważalny, ale zabawny. W nowej komedii Ethana i Joela Coenów jest ich więcej, lecz żarty nie zawsze trafiają do celu. Wyczuwamy intencję twórców, wiemy, co ma być śmieszne, ale ostatecznie nie zamienia się to w dobrą zabawę. Poniekąd wynika to z wyjątkowo nierównego tempa filmu, którego główna oś fabularna jest wciąż przerywana epizodami zupełnie nie powiązanymi z intrygą. Powód może być jednak inny – bracia Coen wcale nie nakręcili komedii, a tylko film, który komedię udaje.

Eddie Mannix to wyjątkowo kreatywny szef produkcji wielkiego studia filmowego, który przede wszystkim zajmuje się wyciąganiem gwiazd z kłopotów i dbaniem o dobre imię wytwórni. Ale gdy gwiazdor Baird Whitlock zostaje porwany w trakcie kręcenia eposu o Chrystusie Ave, Cezar!, Mannixowi niebo wali się na głowę. Grupka, która stoi za porwaniem, tytułuje się „Przyszłość”, jednocześnie żądając stu tysięcy dolarów okupu za aktora. Ale nie tylko porwanie nastręcza Eddiemu licznych problemów – przeniesiony z westernów do salonowych komedii poczciwy aktorzyna, Hobie Doyle, nie bardzo radzi sobie w nowym gatunku, czym wprawia w gniew ambitnego reżysera; DeeAnna, gwiazda syrenich filmów z podwodnymi akrobacjami, jest w ciąży, ale nie ma męża, co może odbić się na jej wizerunku; sam Mannix jest mamiony przez konkurencję dużymi pieniędzmi i spokojniejszym charakterem pracy w przemyśle lotniczym.

1140-mfg-hail-caesar-josh-brolin-mannix.imgcache.rev1454445227730.web

Cały ten cyrk każe spojrzeć bohaterowi na własną rolę w pokrętnej sieci zależności hollywoodzkiej machiny. Z jednej strony jest to człowiek wpływowy i poważany, do którego należy zarówno promowanie nowych gwiazd, jak i pranie ich brudów; z drugiej natomiast stara się nie zwariować, słysząc o kolejnych kaprysach zarówno tych przed, jak i za kamerą. To postać szukająca powodów, dla których nadal powinna wykonywać swoją pracę – nawet prześmiewcze spotkanie przedstawicieli czterech różnych wyznań wydaje się dla Mannixa próbą znalezienia sensu tam, gdzie jest to niemożliwe. Oto osobnik wielkiej wiary i jeszcze większej cierpliwości; być może powinien dać sobie spokój z fabryką snów, skoro obu tych przymiotów brakuje większości pracujących tam ludzi. Ale czy bez Eddiego to wszystko by od razu nie runęło?

Wątpliwości głównego bohatera kontrastują z obrazem pracy, jaką wykonuje jego studio, produkcją filmów.

Coenowie przyglądają się showbiznesowi, oddając hołd staremu kinu, jednocześnie zadając pytanie, czy w tych ruchomych obrazkach, tej często niemądrej zabawie, jest coś złego bądź niewłaściwego.

Oglądamy przepiękny podwodny balet ze słodką i niewinną Scarlett Johansson, a w następnej scenie widzimy, jak bardzo jej bohaterka jest wulgarna. Numer taneczny z Channingiem Tatumem jest zachwycający do tego stopnia, że nikomu nie przeszkadza kryptogejowska wymowa (a należy zauważyć, że akcja dzieje się w latach pięćdziesiątych). I nawet najbardziej prestiżowa i ambitna produkcja studia Ave, Cezar! Opowieść o Chrystusie ma w sobie coś z błazenady, zwłaszcza gdy na ekranie pojawia się George Clooney jako Whitlock, wielki gwiazdor, w rzeczywistości półgłówek. Wiemy jednak, że idący do kina widzowie zobaczą obrazy pozbawione cynizmu i głupoty realizujących je ludzi, a filmowa magia przesłoni pytania o sens piosenki No Dames.

hail-caesar-alden-ehrenrich-ralph-fiennes-1

Nie mam problemu z pytaniami, jakie Coenowie stawiają w swoim filmie. Podoba mi się umieszczenie w centrum bohatera zastanawiającego się nad wartością wykonywanej pracy i otoczenie go ludźmi cokolwiek nienormalnymi. Josh Brolin jest rewelacyjny w roli Mannixa, Ralph Fiennes jako brytyjski reżyser Laurence Laurentz jeszcze nigdy nie był zabawniejszy, a musical ze stepującym Tatumem obejrzałbym w ciemno.

Do tego dochodzi prawdziwa rewelacja filmu, czyli Alden Ehrenreich wcielający się w postać Hobiego, prostego, ale niegłupiego aktora, z którego studio chce zrobić nową gwiazdę.

Odnoszę jednak wrażenie, że jako całość Ave, Cezar! się nie sprawdza. Energia poszczególnych epizodów nie przekłada się na witalność całości, podporządkowanej słabemu wątkowi porwania Whitlocka. Natomiast waga wątpliwości, jakie ma Eddie, do lekkich nie należy. W swoim dążeniu do zdemaskowania praw rządzących Hollywoodem w latach pięćdziesiątych (a pewnie i teraz też), bracia Coen zadbali tylko połowicznie, aby zabawa, jaką serwują, była równie beztroska, co kręcone wówczas filmy. Ich komedia jest naprawdę śmieszna, gdy ogranicza się do żartów z kina tamtej epoki, jego przestylizowania i nadętości. Gdy jednak wychodzi ze studia, zaczyna po omacku szukać powodów do śmiechu. I ich ostatecznie nie znajduje.

korekta: Kornelia Farynowska

https://www.youtube.com/watch?v=mD1mnMqUtbU

cinema

REKLAMA