AMY. Kobieta samotna
Autorką recenzji jest Bernadetta Trusiewicz.
Wygląda, jakby życie dobrze się po niej przejechało. (…) Biedny, mały meteor, odpryśnięty od jakiejś konstelacji. Szuka śmierci, nie mogąc znaleźć życia. Mnie żal tej nieszczęśliwej. Ona skrywa dramat, o którym nie wiemy.
Chociaż… jak mogliśmy nie wiedzieć, skoro to postać, której każdy krok śledziły media? A to dlatego, że Amy Winehouse dla wszystkich była gwiazdą, a nie postacią z krwi i kości… a ci pierwsi przecież nie mają problemów.
Słowa Mari Dąbrowskiej w punkt klamrują życie wokalistki i kondensują moje refleksje po konfrontacji z głośnym dokumentem Amy, który wcale do głośnych nie należy. Jest natomiast piekielnie inteligentny, wrażliwy, spontaniczny i humanistyczny – jak jego bohaterka. Zwiększa decybele tylko w momentach pokazywania nagrań z koncertów – prócz tego milczy w sposób nad wyraz wymowny – jak jedna z najbardziej charakterystycznych wokalistek XXI wieku.
Do tego dokumentu nie trzeba mieć kompetencji psychofana Amy Winehouse, można nigdy nie usłyszeć choćby jednego wersu jej utworu, ale ciężko mi uwierzyć w taką sytuację. Amy to polifoniczna treść, proponująca zadumę nad prowizją artysty od popularności i talentu; to refleksja nad samotnością, potrzebą miłości i kondycją człowieka.
Dokument bez maniery hien dziennikarskich, tabloidowej fiksacji, ciągłej narracji, opowiada nie o Amy wokalistce, ale przede wszystkim o kobiecie ze skomplikowaną osobowością – funkcjonującą trochę bez warstwy ochronnej, z nadwrażliwością zaawansowaną. Kobieta – otoczona mnóstwem ludzi – tak naprawdę funkcjonowała osamotniona.
Mamy, w sposób zobowiązany wobec chronologii, detaliczną obserwacje życia Amy. Asif Kapadia zebrał naprawdę imponującą ilość materiałów, które serwuje nam bez ograniczeń. Od dzieciństwa, które jest pokazane w sposób bardziej zaangażowany, niż zbiór zdjęć z albumu rodzinnego, po jej pierwsze sukcesy muzyczne. Od pierwszych kroków w dzieciństwie po ostatnie na scenie. Żadnych gadających głów, wspomnień autoryzowanych (wymowa dokumentu uzasadnia brak entuzjazmu najbliższych piosenkarki), tylko mięsista interwencja i interakcja z emocjami widza. Zaglądamy za kulisy, ale próbujemy przede wszystkim we wnętrze wokalistki. Tutaj wyostrza się pokora i szacunek autora wobec postaci. Nikt nie chucha i nie dmucha na jej medialny wizerunek, ale spogląda na klub 27 z zdystansowaną i sceptyczną wobec pewnej mitologii poetyką, a nie rockowym piskiem i sowizdrzalstwem.
W Amy jest dużo empatii wobec bohaterki i szczerego zainteresowania, którego nie dostała za życia. Zadane też zostaje na głos pytanie, czy to przypadkiem nie było zabójstwo… i nie chodzi tutaj o prowokacje kryminalną, czy przeprowadzenie dochodzenia, a o skrajne zaniedbanie artystki przez jej najbliższych, a raczej zaniedbanie swojej przyjaciółki, żony, córki.
Nie ma też w dokumencie orzekania o winie i perswazji treścią. Oczywiście możemy wywnioskować, jak męskie grono oportunistów otaczających Amy pasożytowało na niej – ale nie jest to wynik reżyserskiej manipulacji. Jest to natomiast ogromny materiał do psychologicznej dysputy oraz refleksja o traktowaniu artystów jako swoją własność, uprzedmiotowienie ich i skompresowanie do maszyny produkującej pieniądze. A Amy chciała po prostu się wygadać śpiewając, ponieważ miała problem z sygnalizowaniem emocji w innej formie.
[quote]Swoją twórczością, która była jej życiem, a nie zawodem, łatała problemy.[/quote]
W jej muzyce było mnóstwo sygnałów, bez potrzeby wykonywania nadmiernego wysiłku analizy. Mogła bez potrzeby konfrontacji, wysyłać zaszyfrowane w kolejnym HICIE wiadomości S.O.S. Jeden z najpotężniejszych głosów ostatnich lat śpiewał, ale też wołał o pomoc.
Dokument Amy zostawia ślady zębów na sercu, bo opowiada bezpośrednio o dramacie wyjątkowej osoby, ale też wyzwala świadomość bezradności widza wobec sytuacji. Nie wykorzystuje piosenkarki, jest uczciwy, z ogromnym ładunkiem nie tylko informacyjnym, a przede wszystkim emocjonalnym. Amy nie chodziło o karierę, a o akceptację. W wielkim sukcesie gwiazdy, krył się jeszcze większy dramat człowieka.