AMERICAN HONEY. Shia LaBeouf ma osobowość
Osiemnastoletnia Star od samego początku ma raczej przesrane. Poznajemy ją, gdy grzebie w śmieciach w poszukiwaniu pożywienia. Żwawo przegrzebuje odpadki w kontenerze i cokolwiek się da jeszcze zjeść, podaje swoim siostrzeńcom. Wychowuje nie swoje dzieci, mieszka z apodyktycznym partnerem, nadużywającym alkoholu i zapewne wykorzystującym ją seksualnie. Skąpane w promieniach słońca Kansas prezentuje się bardzo ponuro.
Star ma charakter i determinację. Pragnie się wyrwać, tak naprawdę w jakikolwiek sposób. Chce w końcu coś osiągnąć, móc się czymś pochwalić, korzystać z życia. Pewnego dnia spotyka szarmanckiego Jake’a (Shia LaBeouf), który z grupą młodych osób jeździ po Ameryce, puka od drzwi do drzwi i sprzedaje prenumeraty magazynów. Zespół akwizytorów to zgrana paczka. Imprezowicze, gaduły, ludzie towarzyscy i bezpośredni. Pochodzą z praktycznie całych Stanów Zjednoczonych. Od zachodu po wschód. To mieszanka akcentów i osobowości. Ludzie pozbawieni stałego adresu, dla których tlenem jest uczucie wolności.
Właśnie tego potrzebuje Star. Wymyka się z domu przez okno i dołącza do grupy sprzedawców. Przechodzi szkolenie pod okiem Jake’a (to człowiek impulsywny i krzykliwy), oczywiście wplątuje się z nim w toksyczny związek.
Fabuła American Honey jest zdawkowa. Jeździmy od miasteczka do miasteczka, pukamy od drzwi do drzwi. To okazja, by dokonać przeglądu obywateli amerykańskiej prowincji.
Wejdziemy do bogatych domów WASPów, rezydencji trójki Teksańczyków, pracowników rafinerii. Równolegle rozwijany jest wątek relacji między Star a Jake’em. To dobrze wygrana i sensownie napisana, przekonująca historia miłosna. Pełna szaleństwa, szczerości, krzyku i skrajnych emocji. Shia LaBeouf i Sasha Lane świetnie razem wyglądają na ekranie, jest między nimi chemia, to dwie zaangażowane kreacje aktorskie. Oboje są bardzo naturalni i bezpośredni.
Reżyserce, Andrei Arnold, chodzi szczególnie o zbudowanie klimatu. American Honey jest kinem drogi, drogi pozbawionej jakiegokolwiek celu. Chodzi o uchwycenie w kadrze idei wolności. Autorka filmu nie spieszy się w prowadzeniu narracji, jej film trwa prawie trzy godziny, Arnold swobodnie zawiązuje wątki, często wchodzi w drobne dygresje, kieruje obiektyw kamery na otaczającą bohaterów naturę.
Podobne wpisy
American Honey ma miejscami formę paradokumentu, obraz często się trzęsie i traci ostrość. Opowieść prowadzona jest tak, jakby operator był jednym z bohaterów filmu. Trudno nawet stwierdzić, czy wszystkie sceny były reżyserowane i ustawiane. Czy Arnold poszła na żywioł i improwizowała z grupą młodych aktorów? Dzięki temu jej filmowi nie można odmówić energii, ożywczej spontaniczności i mocy.
Shia LaBeouf po raz kolejny udowadnia, że jest osobowością, charyzmatyczną postacią na ekranie, przykuwającą uwagę.
To aktor umiejętnie wybierający scenariusze i od pewnego czasu panujący nad swoją karierą, angażujący się w interesujące projekty i dodający do nich wiele od siebie. LaBeouf udanie i konsekwentnie zrywa z wizerunkiem chłopaka Transformersów. Wygląda na to, że wypisał się z Hollywood.
Najlepsza jest jednak Lane. Star jest niezwykle naturalna: w mimice, w gestach, w wyrażaniu spektrum emocji. Chyba najbardziej lubię sceny, gdy oddala się od swoich towarzyszy podróży i zostaje sama. Tak w jak cudownym otwartym zakończeniu, lirycznym i intrygującym. American Honey to opowieść celowo niepełna, niewyczerpująca i enigmatyczna, gwarantująca pod koniec więcej pytań i wątpliwości, aniżeli jasnych odpowiedzi.