RAPORT. Obywatel Jones made in USA
Jones to popularne nazwisko, jednak w 2019 roku za sprawą kina może kojarzyć się z niezłomną walką o prawdę. Po Obywatelu Jonesie Agnieszki Holland, wysławiającym walijskiego dziennikarza, który w latach 30. ujawnił straszliwą prawdę o ludobójstwie na Ukrainie, innego cichego bohatera o tym nazwisku na ekranie uhonorował Scott Z. Burns. Tym razem chodzi nie o dziennikarza, a o śledczego, który wyznaczony przez Senat USA badał sprawę nadużyć CIA w stosunku do więźniów podejrzanych o terroryzm. Sprawie tej poświęcony jest Raport, klasycznie zrealizowany dramat polityczny z Adamem Driverem w roli głównej.
W 2008 roku Daniel J. Jones na polecenie senator Dianne Feinstein stanął na czele zespołu mającego zbadać kwestię stosowanego przez CIA po atakach na World Trade Center programu „wzmocnionych technik przesłuchań” – czyli mówiąc wprost tortur, stosowanych w tajnych więzieniach (m.in. tym w Kiejkutach na terenie Polski), w tym niesławnego podtapiania (ang. waterboarding). Praca Jonesa i jego ludzi zaowocowała ujawnieniem i przynajmniej częściowym rozliczeniem nadużyć, jakich dopuścił się amerykański wywiad – niektórzy uważają ogromnych rozmiarów raport z dochodzenia za jeden z najważniejszych dokumentów współczesnej polityki. Film Burnsa rekonstruuje proces jego powstawania, skupiając się na wiodącej roli Jonesa, który w Raporcie wyrasta na współczesnego męża stanu i tytana walki o prawdę.
Podobne wpisy
Lwią część Raportu stanowią klasyczne sekwencje przekopywania archiwów, dyskusji i gabinetowych sporów. Tę tkankę przełamują retrospekcje, naświetlające kluczowe epizody niesławnego programu CIA, z jednej strony dynamizując dramaturgię, z drugiej zaś dodając do filmu sugestywnej obrazowości, pozwalającej lepiej odczuć skalę problemu, z którym mierzy się Jones. Zdyscyplinowana narracja łączy poszczególne fragmenty układanki w elegancką całość, wzorowo utrzymującą suspens, nieprzesłaniający jednak głównej, publicystycznej warstwy filmu. Niemal niepostrzeżenie dajemy się wciągnąć w demaskującą grzechy służb (i władzy) intrygę, raz po raz uderzani przez okrucieństwo i obłudę, które karmią nasze słuszne wzburzenie, dzielone z głównym bohaterem.
Filarem, na którym opiera się Raport, jest zdecydowanie rola Adama Drivera wcielającego się w Jonesa – opanowanego i zabójczo konsekwentnego analityka, u którego nieprzeciętny intelekt idzie w parze z twardością moralnego kręgosłupa. Rola Jonesa zdaje się idealnie skrojona na miarę Drivera, jako dopełnienie precyzyjnej konstrukcji całego filmu. Aktor może się w Raporcie bez pośpiechu wykazać kolejno wszystkimi swoimi największymi atutami – budowaniem postaci na napięciu psychologicznym skrywanym pod powściągliwą powierzchownością, charakterystycznie rytmiczną dykcją i znakomicie kontrolowanymi wybuchami emocji bez gubienia chłodnego dystansu do otoczenia. Driver doskonale oddaje stopniowe zapadanie się Jonesa w śledztwo, jego etyczne rozterki podczas konfrontacji z brudną polityką i stopniowe przechodzenie z pozycji obiektywnego profesjonalisty ku napędzanemu obywatelskim gniewem zaangażowaniu.
Jones Drivera to alternatywna, bardziej wyważona i refleksyjna wersja Edwarda Snowdena – stopniowo osuwając się w ideowe uniesienie (notabene będące negatywem złowrogiej determinacji, która zwodzi na manowce jego antagonistów z CIA) Jones cały czas lawiruje pomiędzy moralnymi imperatywami a ramami prawa. Równie istotnym elementem Raportu co naświetlenie sprawy nielegalnych praktyk CIA jest bowiem panorama politycznej szarej strefy, w której mało co okazuje się jednoznaczne i proste. Ta podróż przez kulisy władzy jest zresztą w filmie najbardziej pasjonująca. Dzięki skoncentrowaniu także na tym wątku Raport zachowuje analityczny charakter pozbawiony znamion politycznej agitki.
Jedynym zgrzytem jest niepasująca do chłodnej konwencji realizowanej przez cały film końcówka, jakby pospiesznie stępiająca krytyczne ostrze Raportu poprzez doklejenie patetycznego komentarza na temat amerykańskich wartości i nadzwyczajnej jakości tamtejszej demokracji. Tego przesłodzenia nie równoważy nawet gorzka puenta zamykająca film, który ostatecznie traci nieco ze swojej społecznej szorstkości na rzecz niepotrzebnego w tym miejscu ważenia racji. Już bez tego Raport w wystarczający sposób dystansuje się od politycznych frakcji i stara się iść im na przekór, zarysowując kolektywną odpowiedzialność polityki jako takiej za moralne wykroczenia wojny z terroryzmem. To trochę tak, jakby Burns chciał skarcić zaniechania przez nadgorliwość.
To jednak stosunkowo niewielka skaza. Konsekwentny i metodyczny Raport to mało spektakularne, ale satysfakcjonujące kino, w zniuansowany sposób naświetlające nie tylko centralną kwestię tortur w więzieniach CIA, ale też i szerszy kontekst, w którym tytułowy raport powstaje. W tej opowieści istotna jest zarówno prawda, jak i proces jej odkrywania. Pod względem rzetelnej, ale też i dość podręcznikowej formuły połączonej z podejmowaniem istotnej społecznie kwestii film Burnsa jest w pewnym sensie duchowym spadkobiercą Spotlight. Oba filmy łączy prostota, podporządkowanie wszystkich aspektów dzieła filmowego komunikatywnemu przekazowi. Tak jak McCarthy wciągał na ekrany debatę na temat Kościoła i jego nadużyć, tak Burns tworzy kinową reprezentację dyskusji na temat tortur i tajnych więzień USA. I robi to dość dobrze, by jego film mógł się odbić szerszym echem.