RADIOAKTYWNE SNY. Science fiction jak dyskoteka po wojnie atomowej
Zmarłemu w 2022 roku Albertowi Pyunowi kino zawdzięcza takie hity klasy b jak Nemezis, Cyborg, Rycerze czy też niesławny Kapitan Ameryka z Mattem Salingerem w roli głównej. Radioaktywne sny to produkcja z samego początku jego reżyserskiej kariery tuż po Mieczu i czarnoksiężniku. Jest to film wyłącznie dla doświadczonych fanów gatunku, którzy są w stanie zaakceptować wszelkie techniczne niedoróbki, ale oczekują jedynego w swoim rodzaju klimatu postapokaliptycznej rzeczywistości po globalnej wojnie atomowej. Film wygląda dosłownie jak dzisiaj rozgrywana inscenizacja różnych grup rekonstrukcyjnych, które bawią się w udawanie, jak by to było, gdyby nasza cywilizacja pogrążyła się w chaosie po nuklearnym końcu świata. A całej tej wizualnej i kulturowej degrengoladzie towarzyszy elektropopowo-dyskotekowa muzyka lat 80.
Bohaterami filmu są dwaj bardzo weseli jak na postapokalipsę goście – tak bym ich nazwał – Philip Chandler (John Stockwell) i Marlowe Hammer (Michael Dudikoff). Jeden nosi nazwisko znanego autora kryminałów, a drugi jako imię wziął sobie nazwisko jednego z bardziej znanych w filmie i literaturze detektywów. Cały wic z tym nawiązaniem polega na tym, że bohaterowie filmu zostali jako małe dzieci zamknięci w schronie przeciwatomowym i przeżyli tak 15 lat, czytając wyłącznie literaturę kryminalną. Ponieważ nikt nie odpowiadał za ich wychowanie, rolę rodziców pełniły książki. Przejęli więc z nich zarówno tożsamości, jak i wizję świata, w którym chcieli żyć. Niestety rzeczywistość postatomowa roku 2001 w niczym nie przypominała tej z książek, o czym się boleśnie przekonali już na początku. Był jeszcze jeden problem. Świat przedstawiony w filmie zawiera ciekawą koncepcję kluczy. Otóż według scenariusza wojna atomowa wybuchła w 1986. Zostały wystrzelone wszystkie posiadane przez ludzi głowice atomowe, oprócz jednej. Żeby ją aktywować, trzeba mieć dwa klucze, i tak się składa, że bohaterowie filmu je mają, chociaż z początku nie mają pojęcia, do czego mogą służyć. Szybko się jednak przekonują, że w tym świecie, na który się wydostali, owe klucze oznaczają nieograniczoną władzę nad miastem Edge City.
Wszyscy więc te klucze będą chcieli zdobyć – a więc samotni maruderzy, gangi i mutanci. Nikomu nie można ufać. Trzeba polegać tylko na sobie, ale jak to zrobić, gdy się jest tak naiwnym jak dwójka protagonistów? I na tym właśnie polega styl filmu, na nieco dowcipnym zestawieniu postapokalipsy z naiwnością wystylizowanych na detektywów bohaterów. Po krótkim i bolesnym szkoleniu wykonanym przez małoletnich przestępców, wielkiego, zmutowanego psa, kobiety, które udają namiętne kochanki, oraz kanibali Chandler i Marlowe znajdują swoje miejsce w nowej rzeczywistości. Odbywa się to przy intensywnych dźwiękach new wave elektropopu. Niektóre sceny przypominają wręcz teledysk, zwłaszcza ta, gdy ucieczce bohaterów przed szefową jednego z gangów Miles Archer towarzyszy koncertowy i świetny aktorsko występ Sue Saad z zespołem Next. Co ciekawe, grupa ta zyskała popularność właśnie pod koniec swojego istnienia, gdy ukazała się ścieżka dźwiękowa do filmu Radioaktywne sny. Mimo rozpadu grupy Albert Pyun utrzymał współpracę z jednym z jej członków Tonym Riparettim, który skomponował muzykę jeszcze do kilku jego filmów. Bardzo specyficzna warstwa muzyczna do Radioaktywnych snów jest ważna nie tylko ze względu na charakter samych dźwięków, ale ogólną rolę, jaką muzyka spełnia w utrzymywaniu tempa akcji. Fabuła to ciągła ucieczka bohaterów przed ścigającymi ich gangami. Chwile wytchnienia są nieliczne, aż do bardzo szalonego końca, w którym spotykają się wszyscy bohaterowie i następuje totalna rozwałka. Bohaterowie wreszcie odnajdują się w postapokaliptycznym świecie, gdzie technologia rozpoczęła swoje nowe, eklektyczne istnienie. Kim więc można zostać po wyjściu z bunkra? Odpowiedź może was zdziwić, a widok tak swobodnie tańczącego Michaela Dudikoffa sugeruje, że jest on zmarnowanym w niskobudżetowych filmach talentem komediowo-musicalowym.
Radioaktywne sny przypominają pastisz kina akcji, science fiction i postapo. Albert Pyun od samego początku chciał połączyć wiele gatunków – głównie do SF dodać komedię, musical, postapo oraz klimat noir. Dlatego przebrał bohaterów w stroje z lat 40., a resztę kostiumów wziął z subkultury punkowej. Ze względu na koszty uciekał także, jak tylko mógł, od szerokich kadrów. Plany są wąskie, ciemne, pełne dymu, wilgoci i cieni. Niemniej 3 miliony dolarów wystarczyły na trochę wybuchów, jedną kukłę mutanta oraz mnóstwo zniszczonych elementów scenografii. Co do zarobku, to lepiej o nim nie wspominać. W USA było to około 200 000 dolarów. Tytuł więc można uznać za finansową klapę, jednak twórcy, kręcąc tego typu kino, z pewnością są tego świadomi. Liczą bardziej na mozolne budowanie legendy, żeby w przyszłości zrobić chociaż jeden film, który przejdzie do historii gatunku. Albert Pyun na szerokie wody blockbusterów nigdy nie wypłynął, jednak jakimś sukcesem z perspektywy lat można określić Cyborga i Nemesis. Radioaktywne sny są zaś niemal dzisiaj zapomnianym przygotowaniem do realizacji tamtych hitów VHS.