PTAKI NOCY (I FANTASTYCZNA EMANCYPACJA PEWNEJ HARLEY QUINN). Uff, zmęczony samym tytułem
Zwiastuję nowe narodziny filmowego uniwersum DC. Zwiastuję je od trzech ostatnich filmów (pomijając, rzecz jasna, Jokera, bo to inne kapcie są), choć to bardziej myślenie życzeniowe niż oparte na faktach. Wprawdzie podoba mi się, że pokraczny tworek nie wstydzi się swoich korzeni, a Ptaki Nocy (i w nawiasie nie będę kolejny raz rozwijał podtytułu) są niby to kontynuacją Legionu samobójców, który będzie miał swoją kontynuację od Jamesa Gunna, przemyślaną jako soft-reboot, ale… Uff, to wszystko jest nieco męczące, bo trudno o emocjonalne zaangażowanie, gdy reguły gry zmieniają się co chwilę. Załóżmy więc, że film Cathy Yan jest sequelem, który stara się zmazać grzechy poprzednika.
Harley Quinn porzuciła w nim swojego zielonowłosego chłopaka, Jokera, po wielu związkowych wzlotach czy upadkach i nikt nie powinien jej za to winić. Mało tego, że Pan J jest wyjątkowo odpychającą kreaturą już u swojej genezy, to dla tego „kanonu” była to wersja Jareda Leto, więc nic dziwnego, że należało się od tego uczucia odkleić. Harley nie dość, że jest na celowniku swojego eks, to jeszcze straciła w Gotham City protekcję – wszyscy, których powstrzymywała obecność Jokera, zaczynają przychodzić po swoje. Pokręcona dziewczyna musi się odnaleźć nie tylko w prawdziwym świecie, ale również w przyjaźni. Po drodze spotyka sprzymierzeńców: Łowczyni, Czarnego Kanarka i policjantkę, Renee Montoyę. Cała ta paczka musi zmierzyć się z Czarną Maską, inaczej znaną jako Roman Sionis, gangsterem pragnącym położyć łapska na pewnym artefakcie, który wskaże kierunek do niewyobrażalnego bogactwa. Dużo tych wątków, a wszystko to próbuje opierać się na kręgosłupie melodramatycznym, czyli perypetiach dziewczyny, która skończyła toksyczny związek.
Podobne wpisy
I na tym poziomie czuć, że jest to opowieść od dziewczyn dla dziewczyn – Margot Robbie jako wzgardzona, pokiereszowana, ale wciąż energiczna Harley jest wspaniałym nośnikiem traum, które grzebią nam w ranach codzienności. Niczym cała ta franczyza dziewczyna niesie za sobą wstydliwy bagaż dnia poprzedniego, jakby nie mogąc się odciąć od przeszłości, ażeby lepsze było jutro. Działa to interesująco jako komentarz do relacji międzyludzkich, ale też zależności między filmami. Niestety – oprócz Harley musimy oglądać również mafijne porachunki, naprędce formującą się drużynę oraz przerysowanych, nawet jak na metazabawową konwencję, arcyłotrów. Ewan McGregor inkasuje tutaj czek i przeprasza, że tak bardzo się śpieszy, a Robbie dwoi się i troi, aby dać świadectwo swojej świeżości, co przez większą część filmu działa, choć jej zsubiektywizowana narracja po jakimś czasie zaczyna nudzić. Ptaki Nocy stoją wyraźnie w rozkroku pomiędzy drużynówką, którą tak usilnie chce nam się ostatnio sprzedawać w blockbusterach, a intymnym, psychodelicznym one-shotem z życia Quinn. Lepszym o jakąś klasę od Legionu samobójców, ale tamten film był niczym borowanie bez znieczulenia.
Rozkrzyczana, efekciarska, a jednocześnie zbyt poszarpana fabularnie kontynuacja przygód Harley Quinn nieco gubi się w swojej konwencji, nadrabiając swoje braki żywiołowością protagonistki, ciekawą ścieżką dźwiękową i nienachalnym wydźwiękiem feministycznym. Szkoda, że można zapomnieć o wielu innych elementach, z których powinno to być zbudowane (w filmie gra ponadto Mary Elizabeth Winstead oraz pojawiają się inne ptaszki z Gotham), a niestety braki są odczuwalne. I taki to właśnie film zrobiono – dostarczający rozrywki, ale szybko pozostawiający uczucie przyjemnej przejażdżki, w której nikt, począwszy od reżysera, a skończywszy na aktorach, nie miał odwagi, żeby docisnąć pedał gazu. Czasami tyle wystarczy.