Recenzje
PRZEŁOMY MISSOURI
PRZEŁOMY MISSOURI to film, który zderza romantyczne wizje Dzikiego Zachodu z brutalną rzeczywistością walki o wpływy i moralne wybory.
Świat Dzikiego Zachodu kojarzy się być może z mitem pionierskich osadników budujących cywilizację pośród niebezpieczeństw oraz legendą romantycznej walki dobra ze złem. Jednak owa opowieść ma też ciemniejszą, prawdziwszą stronę – Dziki Zachód jako przestrzeń bezprawia, moralnej niejednoznaczności i brutalnej walki o wpływy i pozycję. Obydwa spojrzenia na ten fragment amerykańskiej historii oferuje współczesnemu człowiekowi gatunek westernu. Przez lata stworzono wiele klasycznych, wyidealizowanych obrazów szlachetnego triumfu wartości etycznych nad degeneracją, jednak liczne są także obrazy przeciwstawne, wskazujące na brudny, krwawy i występny charakter amerykańskiej kolonizacji zachodnich terytoriów. Są też i takie filmy z tego gatunku, które zdają się łączyć pozytywny i negatywny etos Dzikiego Zachodu w jedno. Takim właśnie filmem są Przełomy Missouri.
Zgodnie z tytułem film rozgrywa się w położonym w stanie Montana dorzeczu Missouri, który oferował pierwszym osadnikom rozległe pastwiska dogodne do hodowli i wypasania koni. Taka sytuacja sprzyjała działalności dwóch związanych ze sobą grup – hodowców i koniokradów. Właśnie o ich rywalizacji opowiada film z 1976 roku. Głównym bohaterem jest tu lider jednej z band zajmujących się kradzieżą koni i bydła, Tom Logan. W prologu Przełomów Missouri jeden z jego przyjaciół zostaje powieszony przez wymierzającego samodzielnie sprawiedliwość właściciela farmy, Davida Braxtona.
Wywołuje to w złodziejach chęć zemsty, dlatego obrabowują pociąg i kupują niewielką działkę sąsiadującą z posesją Braxtona, chcąc niepostrzeżenie zbliżyć się do bogacza i pozbawić go całego inwentarza. Przy okazji zabijają także pracownika Braxtona, Pete’a Markera, który bezpośrednio odpowiedzialny był za śmierć ich kolegi.
Śmierć zarządcy i wyczuwalna groźba kradzieży skłaniają farmera do wynajęcia profesjonalnego „regulatora” Lee Claytona – najemnego zabójcy, który ma rozprawić się z nastającą na Braxtona bandą i położyć kres złodziejskiemu procederowi w okolicy. Ekscentryczny Clayton budzi wątpliwości okolicznych mieszkańców, a przede wszystkim niechętnej wobec samosądów i brutalnego wymierzania sprawiedliwości córki Braxtona, Jane. Dziewczyna nawiązuje bliższą relację z pozostającym na farmie pod nieobecność kompanów Loganem, który równocześnie zaczyna budzić podejrzenia Claytona. Konfrontacja pomiędzy łowcą głów a koniokradami jest nieuchronna, ale jej rezultat nie będzie wyglądał do końca tak, jak szukający sprawiedliwości pracodawcy Claytona sobie wyobrażają.
W momencie premiery Przełomy Missouri były filmem mocno wyczekiwanym ze względu na zaangażowanie w projekt głośnych nazwisk – w rolach głównych wystąpili Jack Nicholson, świeżo upieczony laureat Oscara za Lot nad kukułczym gniazdem, oraz Marlon Brando, niewiele wcześniej uhonorowany tą samą nagrodą za Ojca chrzestnego. Za kamerą stanął z kolei jeden z czołowych reżyserów amerykańskiej kontestacji, twórca Bonnie i Clyde’a, Arthur Penn, odpowiedzialny za jeden z ważniejszych westernów rewizjonistycznych, Małego Wielkiego Człowieka.
Takie połączenie wydawało się wówczas niesłychanie elektryzujące, jednak ostateczny efekt spotkał się z chłodnym przyjęciem, nie osiągając też sukcesu komercyjnego. Dopiero po latach Przełomy Missouri doczekały się docenienia jako faktycznie udany projekt. I słusznie, bo tercet Penn, Nicholson i Brando oferuje w nim wiele dobrego, choć na pierwszy rzut oka może wydawać się rzeczywiście, że w tej współpracy nie zaiskrzyło.
Zaczynając od wad, trzeba przyznać, że bodaj najsłabszym elementem Przełomów Missouri jest scenariusz Thomasa McGuane’a i Roberta Towne’a, skądinąd znakomitego i wielokrotnie nagradzanego scenarzysty (na koncie mającego m.in. Chinatown i Mission: Impossible). Nieprzesadnie złożona i wymyślna historia konfliktu i zemsty słabo angażuje, sporo do życzenia pozostawia też tempo filmu, momentami zbyt wolnego, kiedy indziej zaś proponującego nieco dezorientujące skróty. Dodatkowo cały plan bandy Logana z zakupem farmy i późniejszą wyprawą na północ jest dosyć mętny i nie przekonuje.
Właściwie akcję katalizuje dopiero pojawienie się Claytona, który wprowadza w całą tę układankę fabularną szczyptę chaosu i zaczyna prześladować rozproszoną bandę. Co może zaskakiwać, bardziej interesujący od inicjalnego sporu okazuje się wątek romantyczny pomiędzy sceptyczną wobec ojca Jane Braxton i otoczonym awanturniczą aurą Loganem. Ich relacja, oparta na swobodnych i zadziornych dialogach, ma więcej autentyczności, zaczepienia w realiach i po prostu narracyjnego pazura niż napięcie pomiędzy koniokradami a farmerem. Tak naprawdę jednak to nie sama historia jest w Przełomach Missouri najważniejsza – stanowi ona ledwie pretekst do bardziej zniuansowanej impresji na temat sprawiedliwości i westernowej mitologii.
Choć film Penna zaczyna się od egzekucji, jego pierwsze akty utrzymane są w pogodnej konwencji, przesyconej humorem i awanturniczą swadą zakorzenioną w klasycznej westernowej estetyce. Pobrzmiewają tu pewne nuty kontrkulturowej kontestacji – ukazanymi w pozytywnym świetle protagonistami są tu przestępcy, a na głównego sprawcę zła wyrasta broniący przed nimi swojej własności posiadacz – ale Przełomy… raczej wpisują się w mit dzikiego, ale przesyconego wartościami i moralnym kodeksem Zachodu. Osią konfliktu jest przecież wykroczenie wobec prawa dokonane przez zapędzających się w słusznej ochronie swoich stad hodowców, na które to reaguje banda Logana, co prawda trudniąca się kradzieżą i napadami, ale pozostająca przy tym braterską wspólnotą kierującą się jasnymi zasadami.
Widać to chociażby w luźnej, zabawnej scenie napadu na pociąg, wskazującej na awanturniczy urok życia bohaterów. Obydwie strony dążą do sprawiedliwości i obydwie działają poza prawem, pozostając jednak w pewnej równowadze. Tę burzy dopiero postać Lee Claytona.
Grany przez Brando łowca głów wyróżnia się wśród pozostałych bohaterów tak mocno, że początkowo może wydawać się wręcz akcentem komediowym. Jednak szybko staje się jasne, że obcesowy i dziwaczny Clayton nie jest bynajmniej tylko błaznem. Wkracza bezceremonialnie na stypę po Markerze, szokuje wszystkich swoim zachowaniem, zagaduje egzaltowaną tyradą i wychodzi. Pod warstwą dziwactwa widać jednak wyraźnie sadyzm i brutalność „regulatora”. Nieobliczalny socjopata jest równocześnie alter ego Braxtona oraz Logana – wiedzie życie według własnych zasad, które wyznaczają mu umiłowanie zabijania i psychopatyczne poczucie misji tępienia przestępców.
Raz spuszczony ze smyczy, Clayton z nieubłaganą konsekwencją dąży do celu – wyeliminowania bandy Logana – nie bacząc na koszty i zdanie innych. Groteskowa postać „regulatora” niepostrzeżenie przesuwa akcenty w Przełomach Missouri, które nabierają mroczniejszego zabarwienia. Historia o zemście w świecie bezprawia staje się niepokojącym teatrem rozlewu krwi i tragicznego wyścigu o przetrwanie.
W ten sposób Penn płynnie przechodzi od pozytywnych wibracji do posępnych tonów i odsłania okrutne oblicze portretowanego świata. To stopniowe osuwanie się Przełomów Missouri w gorzką ambiwalencję ukazuje komplementarność romantyzmu i brutalnego relatywizmu Dzikiego Zachodu, zbudowanego w równej mierze z marzeń, wartości i ambicji, co z krwi, obłędu i niedającej satysfakcji zemsty. Na przestrzeni filmu widać, jak Tom Logan traci łobuzerski rezon i stopniowo zdaje sobie sprawę z tragizmu egzystencji w tym świecie, ostatecznie poddając się jej regułom. Jego romans z córką Braxtona – moralną idealistką – wydaje się dla bohatera ścieżką do ustatkowania, jednak to jest wobec otaczającej ich brutalności niemożliwe.
Za awanturnicze przygody przyjdzie mu i jego towarzyszom słono zapłacić, podobnie jak hodowcom, których ziemia okupiona jest krwią, wyznaczona zostanie cena za upór w samodzielnym stanowieniu prawa. W ten sposób oddana zostaje ciągłość pomiędzy mitem pionierów a bolesnym pragmatyzmem ich życia naznaczonego przemocą. Wyłania się więc z Przełomów Missouri wizja świata niejednoznacznego, w którym cienka granica dzieli przygodę od beznadziei. Penn nie demontuje w tym celu etosu Dzikiego Zachodu, ale wydobywa dualizm wyrazistymi kontrapunktami.
Twarzą tej wizji jest bez wątpienia Marlon Brando, którego przeszarżowana, karykaturalna kreacja idealnie wkomponowuje się w film, ucieleśniając groźny absurd i paranoję opartego na sile systemu. Na jego tle mniej efektownie wypada grający Toma Logana Jack Nicholson, który tym razem powściągnął swoją ekspresję, budując jednak rzetelną, zyskującą sympatię widzów postać o wiarygodnie oddanych rozterkach. Głównemu duetowi sekunduje mocna obsada drugoplanowa z Randym Quaidem i Harrym Deanem Stantonem na czele. Prawie każda z postaci wydaje się w interesujący sposób zarysowana, dzięki czemu cała opowieść zyskuje bardziej ludzki, pobudzający empatię wymiar.
W ledwie kilku dialogach poznajemy dokładnie członków bandy Logana jako ludzi z krwi i kości, doświadczonych przez życie i skazanych na porażkę w konfrontacji z lepiej zorganizowanym i bezlitosnym przeciwnikiem. Zarówno Logan, jak i Braxton i jego córka przekonują się za pośrednictwem szalonego Claytona, że ich marzenia o opartym na wartościach, ułożonym (w ten czy inny sposób) życiu są rojeniami nieprzystającymi do krwawej rzeczywistości.
Przełomy Missouri zawdzięczają też dużo reżyserskiej kreatywności Arthura Penna, twórcy obdarzonego dużym talentem do surowych i efektownych inscenizacji, dzięki którym sceny akcji trzymają w ciągłym napięciu. Walor ten widoczny jest już w samym prologu, gdy oglądamy publiczną egzekucję złodzieja, do ostatnich sekund nie wiedząc, co tak naprawdę dzieje się pomiędzy postaciami. Wizytówką Przełomów… są też z pewnością precyzyjnie zaaranżowane sekwencje polowania Claytona na członków bandy Logana, ciąg dramaturgicznie autonomicznych opowieści, układających się w imponującą prezentację modus operandi „regulatora”.
U Penna najważniejsze są napięcie przed działaniem i towarzyszące przemocy emocje – różnicę między bohaterami stanowi nie to, co robią, ale jak. Clayton zabija z dystansu, w zasadzce, podczas gdy Logan waha się, trzymając wroga na muszce. Tego typu subtelności wplatane są w suspens niepostrzeżenie, decydują jednak o ostatecznej wymowie poszczególnych postaci i wątków. To film w dużej mierze oparty na psychologii bohaterów, którzy więcej wyczekują, niż działają. Z tego wyczekiwania rodzi się napięcie, a ono z kolei uwrażliwia na niejednoznaczności moralne. Dlatego jest to całościowo dzieło tak interesujące.
Kiedy zobaczyłem Przełomy Missouri (jedynie drugi akt), byłem poruszony pesymistycznym, okrutnym tonem filmu, który wówczas odczytałem. Dlatego też kolejny seans już całego dzieła był dla mnie rozczarowaniem – nie znalazłem w filmie Penna tak wielkiego egzystencjalnego ładunku, jaki zapamiętałem, zamiast tego dostając narrację bardziej przystającą do klasycznych westernów. Z czasem jednak doceniłem całościową wizję proponowaną przez ten film, subtelnie przechodzący pomiędzy nastrojami i za pomocą kontrapunktów budujący przekrojową wizję etyki Dzikiego Zachodu.
Jego siła bierze się właśnie z tej dwoistości i generowanej przez sprawną narrację niejednoznaczności. A także oczywiście z brawurowej postaci antagonisty – jednej z niedocenionych w swojej przesadzie ról Brando.
