Transformers 2: Zemsta Upadłych

JEST FUN!
Nie musisz myśleć. Patrz się na ekran, słuchaj dźwięku, ssij napój, włóż do ust jedzenie. Trwaj właśnie w takiej pozycji. Nie ruszaj się. Nie musisz zmuszać się do choćby powierzchownego analizowania fabuły i zachowań bohaterów. To czas relaksu. To ten cudowny moment, kiedy nic, absolutnie nic już nie musisz. Po prostu – wyłącz szare komórki, schowaj pod fotel logikę, zapomnij o inteligencji. Coś się przed tobą zacznie za chwilę dziać – po prostu patrz, wchłaniaj w siebie, doświadczaj nowego. Trudno powiedzieć, czy to uczucie przyjemne, bo elektrody w mózgu uległy chwilowemu uśpieniu, niemniej jakiegoś rodzaju zadowolenie możesz odczuwać. Jest kolorowo, więc nie jest monotonnie. Jest głośno, więc w sen nie zapadniesz. Do pustego pudełka, którym jest twoja głowa, co jakiś czas wrzucane są słowa coś znaczące; coś, co dla ciebie, jako człowieka nie myślącego, jest nowością. Dobro, zło, sprawiedliwość, poświęcenie, odwaga – nie znałeś tych pojęć wcześniej. One wypełniły twą czaszkę nowymi znaczeniami. I już wiesz, że obejrzałeś coś fajnego, niegłupiego, inspirującego. Po seansie jesteś wdzięczny robotom za ten dar.
Kiedy nastał czas bezmyślności w kinie? Właśnie z takim pytaniem kołaczącym pod czaszką opuściłem salę kinową. Dwie i pół godziny różnych rodzajów zgrzytu, chrzęstu i skrzypu stali, kilka tysięcy odgłosów wybuchów, strzałów, rzężenia, piłowania i innych trudno identyfikowalnych odgłosów. Po co to wszystko? W jakim celu? Kto jest odbiorcą? Ważne pytania.
Rozumiem zamysł Baya. Facet jest marketingowcem z krwi i kości. Mądre głowy w działach analiz obmyślają strategię wdarcia się produktu na rynek. Jednym z początkowych etapów jest określenie grupy docelowej, czyli odbiorców-klientów. Nigdy nie jest tak, że produkt jest dla każdego. Nie. Targetem są konkretne osoby, o konkretnych upodobaniach, osobowości. Co więcej, najwartościowsi klienci to ci, którzy kupią, a to co kupili – docenią, następnie opowiedzą innym, tym samym namówią na zakup. Marketingowy raj.
Łatwo znaleźć klientów tego rajskiego sklepu z zabawkami. To nie ci, którzy mają swoje ukochane misie, z którymi nie rozstają się latami. To raczej ci, którzy żyją w świecie kręcącym się znacznie szybciej – gdzie zabawek jest w bród, nawet widzianych przez szybę wystawy. Duży wybór, częstsze emocje, zbyt blisko granic percepcji. Nadmiar powoduje zobojętnienie. Niektórzy ten stan odbierania nazywają szumem informacyjnym, industrialnym jazgotem, który w takim natężeniu nie był obecny jeszcze 10 lat temu. Popatrzmy na Internet – czy ktoś wyobraża sobie, że go po prostu nie ma? Internet jest obecnie uznawany za źródło wszelkiej wiedzy, i – przepraszam za użycie zużytego już hasła – jeśli się czegoś w google nie znajdzie, to znaczy, że tego nie ma. Telewizory z setkami kanałów. Hipermarkety z milionami towarów. Współczesny świat stwarza problem w y b o r u, bo – w przeciwieństwie do okresu sprzed lat kilkunastu, kilkudziesięciu – każdy może wszystko zdobyć. Każdy może łaknąć, nasycać się dobrami, trawić je, wydalić. I wybrać kolejne.
Możliwość doświadczenia tylu bodźców rodzi specyficzny rodzaj dostosowania się do tego świata. Łatwiej przyswaja się informacje, lecz powierzchownie, płytko. Powtórzę: wiele bodźców = większe zobojętnienie, przerzucanie uwagi na kolejną rzecz. Pojawia się nuda, a nudę trzeba odpowiednio zagospodarować, czyli wypełnić ją intensywnymi emocjami. Przecież nikt nie wymaga koncentracji, refleksji, analizy. Po co wnikliwie przetwarzać, porządkować wiedzę, wyciągać wnioski, kojarzyć fakty? Po co zajmować sobie głowę takimi duperelami, skoro w sklepie pojawiła się nowa zabawka, która domaga się przyjrzenia?
Sprzedawca (Bay) doskonale więc wie, kim jest jego klient. Stojąc za kasą cierpliwie przygląda się zagubionemu dziecku, które tkwi pomiędzy regałami uginającymi się od ciężaru zabawek. Niczym Willy Wonka wskaże palcem nową błyskotkę, która świeci bardziej od innych i tylko z racji swego mocniejszego połysku podnieca mocniej. Sprzedawca wie, że klient nie zapyta ani siebie, ani sprzedawcy o sens zakupu. Miś jest po to, aby go mieć – zastanawianie się nad sensem jest bezsensem. Korzyścią jest posiadanie lekkostrawnego produktu podlegającego szybkiej wymianie na nowszy, bardziej połyskujący produkt. Zabawa ma mniejsze znaczenie, bo czymże ona jest w świecie, który nie pozostawia miejsca na wyobraźnię i który nie daje czasu na skupienie się?Niektórzy jednak samo doświadczenie produktu nazywają zabawą. Słuchajcie, bezmyślność zapewnia radość! Wyobrażacie to sobie – cieszyć się z wyłączonego na chwilę mózgu? Homo sapiens, istota obdarzona największym intelektem pośród ziemskich stworzeń, istota kreatywna na miliony sposobów, chce zejść do poziomu ameby. I ten stan, w którym bezrefleksyjnie tkwi, nazywa rozrywką, antydepresantem dnia codziennego, odstresowywaczem idealnym. Niesamowite!
– A co cię to obchodzi, cymbale?! – krzyknie ktoś przed monitorem – Jest więcej, szybciej, mega efektownie. Efekty wbijają w fotel i powodują opad szczęki. Fabuła jest spójna i nawet nie całkiem głupia. Megs okłada Starskiego, Optimus walczy jak prze kozak. Nie daje mu rady nawet trzech decepticonów.
Yeah, bejbe! No jakże tak, nie cenić przekozaczych robotów!? Przeca każdy ma własne zdanie, de gustibus, człowiecze…
Moim ulubionym powiedzeniem jest to właśnie mądre łacińskie „De gustibus non disputandum est”. Zdanie-wytrych otwierające pole do wszelkich możliwych interpretacji i zamykające usta wszystkim tym, którzy mogą zacząć dociekać istoty rozumienia. Bo o gustach się nie dyskutuje. Podoba się – de gustibus. Nie podoba się – de gustibus. Masz wszystko w dupie – de gustibus. Nie ma odpowiedzialności za siebie, za własne wybory, za swój własny punkt widzenia. Ale tak naprawdę, dlaczego nie można dyskutować o wykrzyczanej głośno pochwale bezmyślności? Dlaczego kiepskiego gustu nie nazwać kiepskim gustem? Czy białe skarpety w sandałach nie są przejawem złego smaku? Owszem, zły smak potrafi być atrakcyjną dyscypliną życia, o ile ów smak jest świadomie uprawiany (casus Tarantino na przykład), niemniej źle dobrany krawat, zachwyt nad polską komedią romantyczną, intelektualny entuzjazm wynikający z obcowania z powieścią Grocholi i nową płytą Ich Troje, a także euforia po seansie „Transformers 2” – to obciach. To dowód na niskie oczekiwania wobec sztuki, bezrefleksyjność, nieoczytanie, nieosłuchanie. Pozytywny stosunek do złego smaku, głupoty, płycizny rodzi kolejne podobne do siebie produkty – Transformers 1, Transformers 2, Transformers 3, Transformers 4. Karuzela się kręci, coraz więcej osób do niej wsiada. Wiatr wywiewa szare komórki. No ale jest fun.
W kontekście całości dzieła pod tytułem „Transformers 2” muszę najmocniej, najszczerszej jak potrafię i z głębi mego serca polecić najbardziej profetyczny film ostatnich lat – „Idiokrację”. Kupujcie na dvd, zasysajcie z torrentów i chomików. To film o nas, moi drodzy idioci. A „Transformers 2” to nasze, idiotów, sztandarowe dzieło.
Epitafium.
Dzisiaj, po seansie „Transformers 2”, zginął tragicznie nasz rozum. Żegnamy go z żalem serca. Był naszym najwierniejszym przyjacielem, drogowskazem na życiowych zakrętach, opoką w chwilach zwątpienia.
Spoczywaj w pokoju.