search
REKLAMA
Archiwum

POWAŻNY CZŁOWIEK. Bracia Coen w dobrej formie

Przemysław Kapela

2 września 2019

REKLAMA

Uwaga – tekst zawiera spojlery!

Mamy tu do czynienia z kinem wartościowym, do tego profesjonalnie zrobionym i świetnie opowiedzianym. Kiedy ma być śmiesznie, jest śmiesznie, kiedy ma być strasznie, jest strasznie, gra aktorska jest na wysokim poziomie, zdjęcia są staranne i zaplanowane, dialogi pyszne jak w Ścieżce strachu, a pietyzm scenografii i kostiumów robi wrażenie.

W najnowszym filmie Joela i Ethana Coenów jest taka scena: pod koniec obrzędu bar micwy w synagodze jeden z kapłanów podnosi dwa spore, wyglądające na nielekkie zwoje z Torą. Widzimy, jak dygoczą mu ręce od ciężaru. Spanikowany duchowny jedyne, co jest w stanie zrobić, to wykrzyknąć… “Jezu Chryste”. Śmiejemy się głośno, bo w życiu byśmy się tego nie spodziewali po Żydzie. Czy czujemy się obrażeni? Broń Boże (!), wręcz przeciwnie, oto widzimy, że mamy do czynienia ze zwykłym człowiekiem. Nie dostojnikiem kościelnym wykonującym niezrozumiałe dla nas czynności liturgiczne. Ta scena to klucz do rozumienia filmu.

Zdawałoby się, że Poważny człowiek to kolejna historia o amerykańskich przedmieściach, znana nam z niedawnych Godzin i wtórnej Drogi do szczęścia, a wcześniej chociażby z Absolwenta czy Burzy lodowej. A więc powtórka z rozrywki, czyli ponownie opowieść o izolacji, o dominującej roli mężczyzny i odpowiednio – kobiet zdegradowanych do czynności związanych z domem. Nie zapomnijmy też o wyjaławiającej i odczłowieczającej pracy, która przynosi jedynie zysk finansowy, ale nie spełnienie. Tam, gdzie miało być jak w raju, powoli rozrastało się ziemskie piekiełko. W praktyce to zarzewie ruchu kontestacji, o którym nikomu by się nawet nie śniło w radosnych, kolorowych latach 50.

Jak jest w przypadku opowieści o Lawrensie Gopniku? Na szczęście (dla filmu – rzecz jasna) trochę inaczej. Dlaczego? Z dwóch powodów. Na osiedlu zamieszkiwanym przez bohaterów ostatniego filmu Coenów ciągle czuć atmosferę lat 50., choć ci tkwią już w drugiej połowie lat 60. O manifestacji buntu i niezgody na panujący porządek i stan rzeczy, w tym również model rodziny, jeszcze tu chyba nie słyszano. Nikt tu się nie zająknie o segregacji rasowej czy o sprzeciwie wobec wojny wietnamskiej. Drugim powodem, pewnie ważniejszym, jest fakt, że to opowieść o Żydach. A to wiele zmienia. Nieważne, w jakich czasach Żydzi żyją i w jakim kraju, dla nich zawsze najważniejsze będą wiara i rodzina. To fundamenty, które zapewniają im trwałość na przekór pojawiającym się trendom myślowym czy modom. Gdy różne nowe idee rodzą się i umierają, ich wartości pozostają niewzruszone. Co to znaczy dla Żydów żyjących w drugiej połowie lat 60.? Że gdy obok nich, gdzieś po sąsiedzku, mogą dziać się prawdziwe dramaty (patrz wyżej wymienione tytuły), które rozpoczną zmiany znajdujące – właściwie do dziś – reperkusje w życiu społeczno-obyczajowym Amerykanów, tak u nich panuje swego rodzaju status quo. I jedyne problemy, jakie właściwie mogą mieć, to właśnie związane z rodziną i wiarą.

Przyjrzyjmy się głowie rodziny Gopnik. Ten zbytnio nie różni się od typowego Amerykanina klasy średniej. Ma pod czterdziestkę, jest wykształcony, uczy nauk ścisłych na uniwersytecie, spłaca hipotekę, zapracował na ładny domek na ładnym amerykańskim przedmieściu, poza tym jest ojcem rodziny, dzieci go nie słuchają, a sąsiad jest gburem, który “okrada” go ze wspólnego trawnika. Ot, nic szczególnego, samo życie.

Porządek życia zostaje zakłócony w momencie decyzji żony Judith o rozwodzie. Świat Gopnika nagle zostaje wywrócony do góry nogami. Jakby tego było mało, jeden problem to początek następnych. To wtedy bowiem nauczyciel zaczyna mieć kłopoty z koreańskim studentem, który próbuje zdobyć zaliczenie semestru przy pomocy łapówki, to wtedy syn dostaje po łapach od dyrektora za słuchanie muzyki na lekcji hebrajskiego, to wtedy też zaczynają się problemy z prawem brata – hazardzisty, i to wtedy też komisja przyznająca etaty na uczelni zaczyna mieć wątpliwości przy wydaniu pozytywnej oceny Gopnikowi. Wniosek jest prosty: całe życie wali się w gruzy, gdy wali się rodzina.

REKLAMA