POTWORY I SPÓŁKA (2001). Stres wrogiem zdrowia

Potwory i spółka zachwycają perfekcją wykonania. Pomimo że to bajka komputerowa, w której łagodniej traktuje się ewentualne niedoróbki postaci cyfrowych niż fotorealistyczne twory 3D w filmie aktorskim, to z całą pewnością żaden malkontent nie będzie miał się gdzie przyczepić. Projekty plastyczne tryskają oryginalnością, wyjątkowo złożona animacja postaci jest klasą dla siebie, zaś naturalność ruchów futra Sulleya (ponad milion animowanych włosków) nie ma sobie równych (ten sam algorytm poruszania się futra zastosowano w Gdzie jest Nemo do animacji… ukwiału). W kilku scenach (szczególnie akcje na hali) widać zastosowanie wizualnego stylu Jamesa Camerona, objawiającego się ciągłym ruchem wirtualnej kamery, nawet w ujęciach, w których ruch nie wydawał się niezbędny.
Kilka zdań należy się polskiej wersji językowej filmu. Potwory i spółka to dubbingowe arcydzieło. Reżyserem dubbingu była Joanna Wizmur, kontynuująca najlepsze tradycje szkoły Zofii Dybowskiej-Aleksandrowicz. Dobór głosów, co prawda podyktowany wersją oryginalną, zasługuje na duże brawa, właśnie dzięki niemal wiernemu zastąpieniu ich w polskiej wersji. Całość „słucha się” tak, jakby aktorzy amerykańscy przemówili nagle po polsku. Głos Sulleya w wersji oryginalnej podłożył podobny posturą John Goodman. Po polsku znakomicie zastąpił go Paweł Sanakiewicz. Wojciech Paszkowski znakomicie naśladował Billy’ego Crystala w roli Mike’a Wazowskiego (choć pierwotnie wytwórnia chciała Billa Murraya, który okazał się nieuchwytny). Wspaniały Aleksander Bednarz (czyli Bień w Psach) przemówił jako prezes Moczyknur, w oryginale mówiony przez Jamesa Coburna. Celulinka w polskiej wersji to Małgorzata Kożuchowska, z powodzeniem zastępująca Jennifer Tilly. Jednak klasą dla siebie jest Sławomir Pacek, etatowy odtwórca pechowców i nieudaczników w kinie polskim, użyczający głosu wrednemu Randallowi, czarnemu charakterowi filmu. Oryginalnie mówiący tą postacią Steve Buscemi powinien – parafrazując samego Randalla – Packowi buty czyścić.
Lecz właściwy dobór głosów i ich perfekcyjne zgranie z obrazem to tylko połowa sukcesu. Reszta to kolejne dzieło Bartka Wierzbięty. Ten młody (rocznik 1974) dialogista to prawdziwy skarb polskiej postprodukcji. Karierę rozpoczynał w reklamach, dokumentach i serialach dla dzieci (m.in. Johnny Bravo, Krowa i Kurczak), a pierwszym filmem kinowym, do którego tłumaczył dialogi, były Uciekające kurczaki. Oczywiście cała Polska pokochała go za genialny przekład listy dialogowej do Shreka. Tej samej klasy pracę wykonał Wierzbięta do Potworów i spółki. I podobnie jak przy Shreku, trudno zaklasyfikować wersję polską jako wierny przekład. To kolejna twórcza interpretacja, doskonale retuszująca mielizny i mało śmieszne kwestie oryginału.
Przykład – kiedy Sulley bawi się z Boo w chowanego w toalecie, Wazowski wrzeszczy „co ty? kafel nabłyszczasz?!”. W oryginale jednooki potwór krzyczał „what are you doing?!”. Mało śmieszne po angielsku – prawda? Takie potraktowanie oryginału przez Bartka Wierzbiętę godne jest najwyższego uznania, podobnie jak wplecione w dialogi polskie akcenty („przepraszam, którędy na Giewont?”, „wsiąść do pociągu bylejakiego”), oraz genialny pomysł na wykorzystanie haseł z poprzedniej epoki, typu „stres wrogiem zdrowia”, „jeszcze raz i Kaukaz” czy „przerwa – zdobycz socjalna”. W jednej scenie Randall mówi tekst Jurka Owsiaka „oj, będzie się działo!”. Nawet gaworzenie Boo doczekało się rozbrajającego „desce niespokojne potalgały sad” z serialu o czterech pancernych. Tutaj naprawdę możemy być dumni z polskiego dubbingu, ponieważ paradoksalnie oferuje on film dużo śmieszniejszy od oryginału.
Podobne wpisy
Oprócz zdania się na zagraniczne opracowania dialogowe, twórcy filmu przygotowali kilka alternatywnych rozwiązań wizualnych, nieobecnych w wersji amerykańskiej. Była to zamiana napisów na sygnalizacji świetlnej („stalk” – „don’t stalk”), na uniwersalne symbole „idź – stój”. Drugim ułatwieniem dla reszty świata była scenka, w której Sulley za pomocą gestów każe Boo iść spać – „you go to sleep”. Każdy z wyrazów był plastycznie przedstawiony palcami. Problem pojawił się przy spodziewanej międzynarodowej interpretacji słowa „to”, w oryginale pokazanego niczym gest premiera Mazowieckiego, czyli dwoma rozstawionymi palcami, co fonetycznie odpowiadało cyfrze „2” („two”). W m.in. polskiej wersji Monsters Inc. gest Sulleya był bardziej uniwersalny, co przyczyniło się do lepszej wizualnej interpretacji dialogu.
Komputerowe filmy animowane, choćby ze względu na skąpą reprezentację, funkcjonowały z początku tylko jako efektowne novum. Prawdziwy przełom nastąpił w związku ze Shrekiem, którego niebywały sukces ustawił w pozycji niejako archetypu gatunku. Szczególnie jeśli chodzi o charakterystykę głównych bohaterów. Nie wiem, czy twórcy Monsters Inc. wymyślili postaci Sulleya i Mike’a na podstawie duetu Shrek – osiołek. Być może nie, zważywszy na czasochłonny, kilkuletni okres produkcyjny każdego filmu komputerowego. Lecz podobieństwo jest uderzające (tak samo jak w przypadku duetu Sid – Maniek z Epoki lodowcowej), co może być chyba jedynym minusem zapisanym na konto twórców. Bo zarzut, z którym się kilkakrotnie spotkałem, że Shrek jest śmieszniejszy od Monsters Inc., nie jest chyba najszczęśliwszy. Oba filmy to dzieła z dwóch odmiennych „bajek”, rządzonych nieco innymi prawidłami. Shrek to radosny cios w samo serce klasycznej baśni, gdzie każda archetypowa sytuacja i postać została szyderczo wyśmiana i bezlitośnie wywrócona na lewą stronę. Potwory i spółka to w dalszym ciągu sznyt Walta Disneya, co prawda unowocześniony i bardziej zawadiacki niż rysowani poprzednicy, ale wciąż zachowujący konsekwentny, bezpieczny, familijny styl tej wytwórni.
Po seansie Potworów i spółki aż chciałoby się zobaczyć więcej filmów aktorskich, wyposażonych w tak precyzyjne, napisane z humorem i elegancką finezją scenariusze, gdzie główny bohater to nie kolejna kalka z poradnika dla początkującego filmowca. Może sama zero-jedynkowa materia filmu komputerowego powoduje, że tylko ten gatunek pozwala na przekraczanie granic, za którymi jest już tylko goły, czysty zachwyt widza nad bogactwem ekranowego uniwersum? Jeśli tak – to ja poproszę o jeszcze. Potwory i spółka to arcydzieło animacji, wspaniale opowiedziana, logiczna i nader interesująca historia dla widza w każdym wieku. To lekko, z wdziękiem i bez natrętnej dydaktyki przedstawiona przyjaźń, miłość, lojalność i bohaterstwo. To chyba wystarczająco dużo jak na jeden, rozrywkowy przecież film. Nie wiem, czy kiedykolwiek powstanie druga część, ale ja chętnie poczekam. W końcu Toy Story 2 też się udało.
Tekst z archiwum film.org.pl.