search
REKLAMA
Archiwum

PO TAMTEJ STRONIE CHMUR (1995)

Rafał Grynasz

1 października 2017

REKLAMA

Te słowa piszę pełen obaw. W obawie o jakiekolwiek spłycenie czy też nieudolną próbę przekazu tego, czego doświadczyłem po tamtej stronie chmur. Dużo więc będzie bądź co bądź słów najbardziej adekwatnych do opisu rzeczy zastałych – uczucie, miłość, piękno. Bo taki też jest ten film. Obraz to tak delikatny i oniryczny, że okowy przyziemnych i rzeczowych słów będą działać jedynie na jego niekorzyść. Niemniej myślę, że warto sklecić ten zapewne niedoskonały tekst, przede wszystkim po to, ażeby zachęcić do obejrzenia obrazu każdego, kto się z nim nie zetknął. Nie przedłużając, pozwólcie, że dam sobie się w tym filmie rozpłynąć, oddać mu doszczętnie, zasnąć w nim i marzyć z nim, krzycząc z zachwytu, jak wielka jest to impresja, ile w nim wrażeń i ile uczucia, niczym dotknięcie nieba, muśnięcie ustami, zatopienie w nim wzroku. Zatracenie się w nim.

Film milczy. Nie ma w nim zbędnych słów, dialogów. Działa urok, gest, swoisty czar usidlający bohaterów. Zetkniętych z sobą ludzi łączy nagle zrodzona, gwałtowna fascynacja, wystarcza jedno spojrzenie, jedna chwila, aby animować w nich uczucie, w którym utoną. Takie właśnie oblicze miłości próbują nam przekazać twórcy, miłości nagłej, spontanicznej i całkowicie irracjonalnej i nie podporządkowanej żadnym normom. W każdym ujęciu, w każdej relacji, zasiana jest magia. Akcje rozgrywają się we wręcz bajecznych, onirycznych miejscach, urokliwych romantycznych miastach, dziewiczych plenerach. Każde spojrzenie, ruch, chwile elektryzującej ciszy, tak nieme, wręcz bezpodstawne, zdają się krzyczeć, funkcjonują niczym teatr miłości.

Przez cały czas widz znajduje się na granicy snu i jawy, narrator oprowadza go po onirycznych miejscach, przedstawia historie, o których sam mówi, historie jakich wiele, z tym wielkim wyjątkiem, że pomiędzy przedstawionymi ludźmi rodzi się coś zupełnie nowego i niesamowitego. Sfera marzeń i siła impresji każdej przedstawionej relacji, pełnych niedomówień, szczątkowej, wyabstrahowanej fabuły, niemej akcji, pobudza wyobraźnię, zmusza do zapełnienia przez nas tego, co nie zostało powiedziane, pokazane.

A to jest właśnie w tym filmie najpiękniejsze, to, co kryje się za czysto przyziemnymi słowami i obrazami, to, co rodzi się za kurtyną norm i powszedniości. To, co znajdujemy po drugiej stronie chmur. Uczucie unosi się nad tym filmem, goreje wręcz. Nie widzimy tego, nie możemy dotknąć, nie usłyszymy słów, które nam to usankcjonują. To po prostu żywe uczucie. Twórcy dają nam możliwość poczucia tego, otwierają nam drogę do ujrzenia tego co ukryte i nie mieszczące się w ramach czysto filmowych.

Po tamtej stronie chmur to filmowy nośnik miłości, który emanuje jedynie w stronę widza chcącego i potrafiącego marzyć. Sam film nie posiada sprecyzowanej akcji i fabuły. Można powiedzieć, że jest rozbity, wybiórczy, historie nie łączą się z sobą żadnym fabularnym ciągiem. Dryfują zupełnie bezwolnie, przedstawiają różnych bohaterów w różnych miejscach Europy. Jedyne spoiwo odnajdujemy w osobie narratora, człowieka z aparatem, próbującego w swoich obrazach utrwalić piękno. Wprawdzie w jakimś stopniu figuruje on w każdej opowiedzianej historii, nie jest on ich jednak ani świadkiem, ani uczestnikiem, oprócz jednej. Historii, w której on sam jest głównym bohaterem, historii tak magicznej, enigmatycznej i łamiącej wszelkie przyziemne normy i formy, że zdaje się być cudownym snem, zrodzonym z pragnień bohatera.

Narrator próbuje odpowiedzieć sobie i nam na pytanie, czym jest piękno, czym jest miłość. Przeznaczenie odnalezione w ciemności, ciszy i mgle spowijających świat? Próbuje i marzy razem z nami. Zdaje się, że widzimy oczyma jego wyobraźni, że poznajemy właśnie jego pragnienia i fantazje. W początkowej scenie narrator robi zdjęcie w urokliwym miejscu skąpanym w romantycznej mgle, przytaczając historię pewnej pary ludzi, którą przeznaczenie tutaj zetknęło. Od tego momentu czujemy się, jakbyśmy poczęli dryfować w jego obraz, zdjęcie, w jego sferę marzeń i snu. Wystarcza moment, aby dwoje przedstawionych młodych ludzi się w sobie zakochało. Uczucie tętni w sferze marzeń i wyobrażeń, w której z czasem także widz zaczyna funkcjonować i tworzyć.

Cztery historie, każda fascynuje innym obliczem miłości. Punktem wyjścia dla bohaterów jest samotność. Samotność, która reprezentuje zwyczajność, jest normą, snuciem się, uśpieniem. Samotność, która wędruje po pustych melancholijnych alejach, która towarzyszy marzycielskiemu narratorowi. Z chwilą pojawienia się tej drugiej osoby, z ekranu emanuje nie potrzebująca już żadnych słów ani tłumaczenia magia. W pierwszej historii jest miłość nagła i czysta, przetrzymująca próbę czasu. Następuje krótkie, pozornie nic nieznaczące spotkanie, po czym para młodych ludzi się rozstaje. Spotykają się całkiem przypadkowo, po dwóch latach i ich uczucie rozkwita na nowo. Najdziwniejsze jest to, że chłopak ponownie rozstaje się z dziewczyną, nadal kocha, ale się rozstaje. Narrator pyta – czy to duma, szaleństwo? Fakt, że dziewczyna była w tym okresie przez pewien czas zakochana w kimś innym, sprawia, że on nie potrafi z nią zostać, mimo że wcześniej nawet się nie znali, jedynie spotkali i zakochali. Wiara w czyste, nieprzemijające, przełamujące wszelkie fale uczucie?

Wspaniała jest historia ostatnia. Mężczyzna zakochuje się w dziewczynie spotkanej na ulicy. Odwiedza z nią kościół, towarzyszy aż do domu. Wreszcie próbuje wyznać jej miłość, ale “zapala jedynie świecę w pokoju pełnym światła”. Dziewczyna oddała swoje serce Bogu i wstępuje do klasztoru. Miłością czysto ludzką może zostać obdarowany także Bóg. Miłość odnajdujemy pod różnymi postaciami, zawsze jest to jednak najpiękniejsze z uczuć. Sam reżyser osobą narratora zdaje się nam jednak mówić, że jego film nie jest i nie może być doskonały. Jest to tylko i aż próba uchwycenia nieba. Że żadne obrazy nie są w stanie oddać prawdziwego piękna, żywej miłości, że zawsze są tylko kopie, obrazy obrazów, niemniej chwalebne, gdyż nawet kopiując dzieło mistrza, ma się poczucie odtwarzania i tkwienia w jego mistrzostwie.

Ten film taki właśnie jest, niczym mistrzowski obraz pełen impresji i finezji. Ten film nie jest uczuciem, nie jest miłością, ale podążając za ruchami pędzla mistrza, wnikając i oddając się jego dziełu, marząc i unosząc dotykamy tego piękna, uczucia, burzy uczuć. Film udowadnia i krzyczy – najpiękniejsza jest miłość w rzeczywistości, nie może być zastąpiona marzeniami i obrazami, choćby były idealne. Szukajcie jej. Znajdźcie ją – wtedy dopiero poczujecie ten film, ten przekaz, ukryty za płaszczem filmowej sztuki.

Mimo całej ekspresji obrazu i emanującego z niego piękna, sam czułem się po seansie rozdarty, rozdrapany, zbombardowany burzą uczuć. Wsłuchany dalej, na długo po seansie w poruszającą muzykę van Morrisona i piosenkę U2, najlepiej oddającą niezwykły, nostalgiczny wręcz stan, w którym film mnie pozostawił. Czy to nostalgia za ujrzaną magią, która nie funkcjonuję w przyziemnym świecie, czy to dotyk czystej miłości ukryty w obrazie Antonioniego i Wendersa. Bohaterowie filmu kochają, ale często ich uczucie, tak wzniosłe, nie zostaje skonsumowane, wieczne – tkwi jak cierń, czasami nie ma szansy żyć. Tak, jak pokazują nam to ukazane historie. Nie wiem. Jest w tym filmie tyle piękna, tyle miłości, smutku i nostalgii. Tyle nieba i chmur, że każdy powinien zobaczyć to delikatne oniryczne dzieło, obrazy, w których każdy może odnaleźć oblicze miłości, każdy może znaleźć się po tamtej stronie chmur.

Tekst z archiwum film.org.pl.

REKLAMA