search
REKLAMA
Recenzje

PIERŚCIENIE WŁADZY sezon 2. Wielki powrót do Śródziemia, w którym im mniej Tolkiena, tym lepiej

Świat Tolkiena dzięki „Pierścieniom Władzy” znów odżył. Recenzja odcinków 1-3 z drugiego sezonu.

Odys Korczyński

30 sierpnia 2024

REKLAMA

Po premierze 1. sezonu Pierścieni Władzy zajadli Internetowi hejterzy mieniący się wiernymi akolitami Tolkiena, którzy uwielbiają się przylepiać do tematów potencjalnie kontrowersyjnych, urządzili w sieci niezły cyrk. Przesłonił on niestety merytoryczną dyskusję o serialu, który nie jest pozbawiony wad, lecz nie zasługuje na miano „gówna”, a aktorka grająca Galadrielę na określenie beztalencia o wyrazie twarzy suki. To zaledwie dwa delikatniejsze przykłady wśród całego morza inwektyw, które rzucono na twórców, aktorów, a także fanów serialu. Aż dziwne, że taki zwolennik miłosierdzia, dobra i pokoju w życiu i swoich tekstach jak Tolkien mógł wywołać swoimi dziełami taki wysyp nienawiści. A może to jednak emblematyczne? Teraz Amazon opublikował 3 odcinki 3. sezonu, więc spodziewam się, że będzie podobnie. Komentarze w sieci już o tym świadczą. Materiału jest dość, żeby się przyczepić albo do zgodności z prozą Tolkiena, albo jej interpretacji, a nawet estetyki. I przy okazji wylać na świat całą swoją etyczną małość, chociaż on jej w ogóle nie potrzebuje. Świat fantasy za to wymaga nowoczesnego uniwersum opartego o znane i lubiane motywy wzięte np. z Władcy Pierścieni oraz reszty prozy napisanej przez Tolkiena. Dokładnie to znajdziecie w 2. sezonie produkcji Amazona.

Chociaż niektórzy świata nie widzą poza czarnymi elfami i polowaniem na lewacką ideologię, to największą niespodzianką i rodzajem prezentu dla widzów w ostatnim odcinku 1. sezonu było odkrycie, kim jest Sauron. Teraz już wprost mogę mówić, że to Halbrand, natomiast największa wartość nie leży w imieniu, lecz ogólnej personifikacji. 2. sezon już od samego początku buduje w percepcji widza tożsamość Pana Mordoru, żeby można było skonfrontować go z Tolkienowskim wizerunkiem przetworzonym przez Petera Jacksona oraz również z serialowym obrazem moralności nieskazitelnych elfów. Rozpoczyna się klasyczna, lecz jednocześnie bardzo nowoczesna podróż przez świat Śródziemia, co widać już w tych opublikowanych 3 odcinkach. Pierwszy skupia się na Sauronie i elfach. Drugi rozpoczyna wątek krasnoludów. Trzeci wraca do ludzi w królestwie Númenoru. Figury na szachownicy zajmują swoje miejsca, odwołując się do naszego fanowskiego wizerunku, jaki wpoiła nam popkultura, by wśród jakże przewidywalnych ruchów wykonać te nieoczekiwane, jak również pokazać się z jeszcze nieznanych profili. Sauron więc nie od razu stanie się władcą najmroczniejszej krainy. Czeka go długa i kręta droga, bo po 1. sezonie gotowe są dopiero trzy pierścienie elfów. A gdzie 7 dla krasnoludów, 9 dla ludzi i ten Jedyny? Galadriela nie od razu uświadomi sobie, że nie jest pępkiem świata, a jej bunt może być częścią autentycznego i bardzo erotycznego zauroczenia Sauronem. Gandalf zaś musi nauczyć się rzucać zaklęcia, nim pozna swoje imię. Widzowie będą świadkami narodzin Tolkienowskich mitów, lecz noworodka wychowa się zgodnie z nowoczesnymi standardami, nie przekraczając żadnych kontrowersyjnych czerwonych linii.

Świat 2. sezonu Pierścieni Władzy, chociaż szafuje postępowymi elementami, w gruncie rzeczy pozostaje bardzo „grzeczny”. Żałuję więc, że kategoria wiekowa nie została podniesiona do 16+, żałuję też wielu technicznych szczegółów. Podobnie jak w 1. sezonie nie zapamiętam muzyki, czego nie mogę powiedzieć o zdjęciach i efektach specjalnych. Jak robić czołówkę, której nie chce się bez przerwy pomijać, twórcy powinni nauczyć się od produkcji The Boys. Sauron znów jednak zaskoczy swoją charakterologiczną wielopostaciowością i wielorasowością. Jest on pełnowartościowym kluczem do odszyfrowania problemów Śródziemia, które wcale nie powinny skupiać się na nim jako antybohaterze. Sauron jest jedynie nieuniknioną konsekwencją działań tzw. jasnej strony (wespół z ludźmi, elfami i krasnoludami) – niestety konsekwencją powracającą. Nie ma tu prostego rozwiązania, a drugi sezon jeszcze bardziej gmatwa ścieżki bohaterów, pokazując widzom podział na dobro i zło od strony nie tej oczywistej, dualistycznej, a wielowartościowej w sensie logiki. Arystoteles więc powinien kilka razy się w swoim grobie obrócić, o ile faktycznie pochowano go na Chalkidiki. A nad przestworami, ponad Gandalfem i Sauronem, unosi się kolejny rodzynek, którego tak chłodno potraktował Peter Jackson w swojej trylogii – Tom Bombadil, ale jeszcze nie w trzecim odcinku.

 

I tak by można jeszcze długo o warstwie symbolicznej – co zapewne uczynię w podsumowaniu sezonu – rozprawiać, jaką przyjemność sprawiają ujęcia operatorskie rozmowy Elronda z Círdanem, gdy ten wzywa na powierzchnię źródła ryby za pomocą czerwonego pierścienia Narya. To wszystko powyższe schodzi jednak na dalszy plan, jeśli doceni się pewną kluczową zmianę w podejściu do Tolkienowskich mitów, pogłębioną jeszcze przez sezon 2. A mianowicie chodzi o ich interpretację aksjologiczną. Do tej pory w ekranizacjach prozy Tolkiena występował szablon tego, co dobre, i szablon tego, co złe. Teraz w Pierścieniach Władzy twórcy przyglądają się nawet Sauronowi pod względem etycznym, prowokując widza do zbadania motywacji najbardziej znanego czarnoksiężnika Śródziemia. Tolkien tego w swoich tekstach nigdy nie potrafił zrobić – dopuścić możliwości, że dobro absolutne może stać się radykalnym złem za sprawą jednego czynu, jednej myśli, jednej wątpliwości czy metaforycznej kropli wziętej z losowo występujących zdarzeń rzeczywistości. Losowo, a nie świadomie deterministycznie. Świat przedstawiony Pierścieni Władzy, może i nazbyt patetyczny, ustrzega się szablonowości moralnej, co uwalnia go od monolitycznej, chrześcijańskiej hermeneutyki i kulturowych stereotypów, które zawsze więziły geniusz Tolkiena. Paradoksalnie więc im go mniej w serialu, tym lepiej, bo fantasy staje się bardziej wolne, chociaż wciąż brak mu gatunkowej rubaszności, ale to wina zbyt szerokiej kategorii wiekowej.

Powtórzę więc, żebyśmy nie zapomnieli, że rozdzielane w potocznym dyskursie moralno-religijnym dobro i zło nie różnią się od siebie, bo wyrastają z tego samego pnia. Są jedynie partykularnie odbierane jako różnie oceniane konsekwencje określonych czynów, czyli przeciwieństwa. Nasiona nowego życia alfirin na przekór śmierci sadzili przecież zarówno Adar, jak i Arondir.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA