PIĘKNA I BESTIA. Ostrożnie i nostalgicznie
Nie jestem przeciwnikiem produkcyjnej polityki Walta Disneya z ostatnich lat. Powtórzone w wersji aktorskiej wielkie klasyki animacji przynoszą równie wiele frajdy, co oryginały. Kopciuszek, Księga dżungli czy Czarownica to kreatywne remaki. Oczywiście, żerujące na nostalgii, ale również dodające nieco nowego od siebie. Wypełniające narracyjne luki opowieści, uzupełniające o dodatkowe wątki, inaczej wartościujące bohaterów przez nadanie im nowych motywacji czy nawet zmieniające zakończenie. Przy każdym z tych filmów czuć, że twórcy klęczą przed pierwowzorem (lub klęczeć muszą, pod wpływem gigantycznej produkcyjnej machiny), ale znajdują miejsce, by nadać im inne znaczenia i naładować nową energią.
Piękna i Bestia rozpoczyna się z równym przytupem, co animacja z 1991 roku. Rzuceniem klątwy, spacerującą po prowincjonalnym miasteczku Bellą (Emma Watson) i głośnym wprowadzaniem głównego antagonisty – Gastona (Luke Evans). Reżyser Bill Condon wiernie przekłada znane z animowanego filmu kadry, choreografię i kolorystykę kolejnych sekwencji. Twórcy zapraszają widzów do dokładnie tego samego świata. Ostra paleta barw, sztuczność oświetlenia i hermetyczność lokacji (jednoznacznie sugerująca realizację w studiu) sprawiają, że pierwszy akt filmu staje się wizualnym cytatem amerykańskich musicali z lat pięćdziesiątych. Trudno określić, na ile był to zamierzony efekt, a na ile wypadkowa przejścia na kino aktorskie. Kino animowane od razu narzuca konwencję, której nie sposób kwestionować. Natomiast nowa Piękna i Bestia razi pewną sztucznością. Bohaterów nie otaczają przedmioty codziennego użytku, ale rekwizyty. Bella nie nosi ubrań, ale kostiumy, a wymierzona i wycięta co do milimetra scenografia przytłacza postaci. Nie mam wątpliwości, że można tę estetykę kupić i doskonale się w niej odnaleźć, choć niewątpliwie narzuca ona również pewien dystans.
Podobne wpisy
W oryginalnej animacji zawsze największe wątpliwości budził we mnie Gaston. Zapatrzony w siebie, nachalny i irytujący bawidamek nie wnosił dla mnie zbyt dużo do filmu. Nie traktowałem go jako faktyczne zagrożenie ani dla Belli, ani tym bardziej obdarzonego charyzmą potwora. W wersji aktorskiej udało się dużo lepiej. Dobrze obsadzonemu Luke’owi Evansowi udaje się nadać tej postaci charakter i wzbudzić moje zainteresowanie. To przyciągający uwagę egotyk i despota. Przede wszystkim jednak to znacznie silniejsza i bezwzględna osobowość. Jego wierny kompan, wrażliwy i przebojowy Le Fou (Josh Gad), nie ginie jego cieniu. To dobry aktorski duet.
Nie sposób nie zauważyć kilku drobnych modyfikacji, przez jakie przeszła animowana Piękna i Bestia. Kilku bohaterom zmieniono kolor skóry, a drobne dygresje mogą otworzyć dyskusję na temat seksualnej tożsamości niektórych postaci. To wszystko znajduje się jednak gdzieś na marginesie, ani razu nie stając się wiodącym wątkiem. Wydaje się, jakby o wpleceniu tych elementów zdecydowano przy okazji. Tak, by spodobać się publiczności o liberalnych poglądach, ale nie zaburzając przy tym już ukształtowanej fabuły. Równie dobrze tych wątków mogłoby w ogóle nie być. Jeśli już decydować się na obyczajową woltę, to wolałbym, by obecna była ona konsekwentnie przez cały czas. Rzecz jasna Disney nie miał na tyle odwagi, a zamieszanie powstałe wokół postaci Le Fou uważam za niespecjalnie zasadne. Nic jednak nie pomaga w promocji jakiegokolwiek produktu, jak medialna kontrowersja.
Na pierwszym planie znajdują się niezmiennie Bella i otoczona tajemnicą bestia. Twórcy wzbogacają ich biografię, wplatając do filmu kilka retrospekcji. Dodają one jeszcze jedną płaszczyznę – wspólny mianownik dla obu bohaterów. Łączy ich bowiem nie tylko uczucie, ale także podobne doświadczenie z młodości. Siła animowanej, jak i aktorskiej Pięknej i Bestii tkwi w symbolach i wypełniającej te produkcje baśniowej magii. Tę ogromną moc ma dla mnie zawsze ujęcie, gdy Bestia spogląda na spadające płatki róży w spowitej cieniem komnacie. Jest w tej scenie jakiś zdradliwe piękno, łączące urok i niepokój. Przemieniający się w ruiny zamek, skrywający w swoich murach coś tak delikatnego, jest poruszającą i celną metaforą sytuacji głównego bohatera. Doceniam to, że Bill Condon zdecydował jeszcze mocniej wyeksponować ten przejmujący obraz.
W jednej ze scen Bella mówi: „Łatwiej jest wspominać, trudniej iść do przodu”. To zdanie jest adekwatne dla całej Pięknej i Bestii. Tym razem Disney postawił na asekuranctwo, ostrożność i złożenie hołdu zasłużonemu oryginałowi. To gwarantuje tej produkcji finansowy sukces. Spodziewam się jednak, że o samym filmie wielu widzów szybko zapomni.
korekta: Kornelia Farynowska