PIĄTA WŁADZA. Zaskakująco sprawie nakręcony, wciągający thriller
Australijczyk postanowił za wszelką cenę dostarczyć światu ściśle tajne informacje za pośrednictwem stworzonej przezeń strony. Od samego początku swej krucjaty igrał z ogniem, stając w szranki z wpływowymi korporacjami wzbogacającymi się w nieuczciwy sposób oraz będąc cierniem w boku rządu samych Stanów Zjednoczonych. Anonimowy wydawałoby się internet nie uchronił jednak Assange’a przed konsekwencjami upublicznienia tajnych dokumentów, w konsekwencji zmuszając wprawnego hakera do opuszczenia granic Szwecji celem uniknięcia aresztu.
Na kanwie historii Assange’a postanowiono nakręcić film Piąta władza, opierając się w głównej mierze na dwóch książkach ukazujących barwną postać Australijskiego aktywisty. Można by odnieść wrażenie, iż opisywane zdarzenia stanowić będą materiał na kolejny sztampowy film wybielający postać Assange’a, przedstawiający go jako krystalicznie czystego bohatera walczącego o wolność słowa w nudnym i pozbawionym polotu thrillerze. Jak się jednak okazuje, wypuszczona „na szybkensa” produkcja (zaledwie parę lat po kluczowych wydarzeniach) ma do zaoferowania o wiele więcej, niż by się na pierwszy rzut oka wydawało…
„Piąta władza” rozpoczyna się od ukazania skromnych początków projektu WikiLeaks, którego ojcem był utalentowany i ambitny Julian Assange (Benedict Cumberbatch). Pewnego dnia wspomniany aktywista spotyka się z dziennikarzem Danielem Domscheitem-Bergiem (Daniel Brühl), zafascynowanym pracą i wysiłkiem włożonym przez Assange’a w dostarczenie ludziom prawdy skrzętnie ukrywanej przez masowe media. Kolejne sukcesy powodują zacieśnienie więzi między partnerami, którzy z kolei coraz bardziej poświęcają życie osobiste dla wyższej idei. W dodatku rozszerzająca swą działalność strona szybko ściąga na siebie uwagę zagranicznych rządów, które bynajmniej nie planują puścić płazem publikacji niewygodnych materiałów. Gdy Assange wchodzi w posiadanie dokumentów mogących zagrozić bezpieczeństwu informatorów pracujących dla Stanów Zjednoczonych pod przykrywką, zarówno on jak i Domscheit-Berg stają się wrogami numer jeden Ameryki chcącej uniknąć kompromitacji…
„Piątą władzę” ogląda się niczym dobry, rasowy thriller polityczny. Duża w tym zasługa zarówno sprawnie napisanego scenariusza (pióra nieznanego szerszej publiczności Josha Singera) jak i dobrej reżyserskiej ręki Billa Condona (spłodził wcześniej biograficznego „Kinsey’a”, mocno krytykowane „Dreamgirls” czy ostatnie części tragicznej sagi „Zmierzch”). Wbrew moim obawom, produkcja o losach Assange’a nie jest ani mdła, ani jednowymiarowa. Twórca udanie dozuje napięcie, ukazując coraz śmielsze poczynania dwójki głównych bohaterów balansujących na granicy szaleństwa. Granie na nosie rządów zagranicznych mocarstw, choćby w imię najszczytniejszej idei, to jednak krótka i prosta droga do poważnych tarapatów, o czym dobitnie ma okazję przekonać się Australijczyk.
Duża część scen w filmie obejmuje wymiany zdań przez komputerowe łącza oraz grzebanie w wirtualnej rzeczywistości, swym wykonaniem przywodząc nieco na myśli kultowych „Hakerów” z 1995r. z młodziutką Angeliną Jolie. Ujęcia przedstawiające konwersacje między głównymi bohaterami za pośrednictwem internetu obfitują w obowiązkowe maniakalne stukanie w klawiaturę, zaś pojawiające się na ekranie teksty wirują w obiektywie kamery pulsując chłodną barwą komputerowej czcionki. Co niezwykle udanie podkreśla specyficzny nastrój elektronicznych wymian zdań to równie elektroniczna muzyka składająca się z charakterystycznych sampli automatycznie wrzucających ciarki na plecach widza. Kompetencje reżysera całego widowiska przedstawiają się jednak w tym, iż nawet dialogi prowadzone przez sieć mają odpowiednią dynamikę, skutecznie podbijając napięcie towarzyszące rozwojowi historii. No dokładkę Condon (ups!) zaszalał nieco z metaforycznym ukazaniem siedziby projektu WikiLeaks, będącego zobrazowaniem więzi łączącej „pracowników” walczących w obronie wolności słowa. Zjawiskowe.
„Piąta władza” dużą uwagę skupia na bohaterach, ukazując zarówno zalety, jak i przywary kolejnych osób dramatu. Główny prowodyr w postaci Juliana Assange’a to człowiek o podwójnej naturze, będący w stanie poświęcić wszystko dla z góry przegranej walki. Ciekawie nakreślona została również przeszłość protagonisty, wliczając w to przyczyny misternej siwizny (w wieku zaledwie 40 lat) oraz ciężkie dzieciństwo Australijczyka. Wiarygodności Assange’owi dodaje niezwykle charyzmatyczny Cumberbatch, który brawurowo wcielił się w rolę kontrowersyjnej postaci. Dzięki wysiłkom aktora, Assange stanowi osobę z krwi i kości, przyciągającą swą elokwencją i umiejętnościami, odpychającą zaś skłonnością do manipulowania i dążenia do celu za wszelką cenę. Szczególnie rewelacyjnie wypada monolog głównej postaci skierowany bezpośrednio do kamery, w którym Assange zwraca się niejako do… samego widza oglądającego seans. Sam zainteresowany zwraca uwagę na to, iż warto dążyć do prawdy na własną rękę by uniknąć zmanipulowania. Istne mistrzostwo przywodzące na myśl słynny „JFK” Olivera Stone’a (patrz: mowa Costnera).
Postać zaangażowanego w sprawę dziennikarza, Domscheita-Berga, także odgrywa kluczową rolę w kolejnych wydarzeniach. Widz z zaciekawieniem obserwuje jak wspomniany bohater ulega szaleńczej idei Assange’a, coraz mocniej zagłębiając się w niebezpiecznym świecie rządowych i korporacyjnych tajemnic. Berg stopniowo zyskuje również zaufanie twórcy WikiLeaks, powoli odkrywając kolejne głęboko skrywane karty z burzliwej przeszłości siwowłosego programisty. Przy okazji dziennikarz coraz bardziej zatapia się w świecie elektronicznej informacji, zapominając o bożym świecie i tak błahych sprawach jak utrata posady czy własna dziewczyna. Daniel Brühl, który wygląda niczym kopia mało znanego Brytyjczyka o nazwisku Ewan McGregor, udanie partneruje Cumberbatchowi, wypełniając swą postać ikrą i charakterem. W obsadzie znalazły się również inne ciekawe nazwiska, by wspomnieć choćby Stanley’a Tucci’ego (ostatnio głównie role polityczne), Laurę Linney czy Anthony’ego Mackiego („Sztanga i cash”). Świetne role główne stanowią mocny punkt filmu mocno wpływający na atrakcyjność filmu.
Pomimo porażki finansowej w kinach (otwarcie na poziomie żenujących 2mln$), „Piąta władza” to zaskakująco sprawie nakręcony thriller, rzucający nieco światła zarówno na rozwój i znaczenie witryny WikiLeaks, jak również i na samą postać Assange’a. Dzięki ciekawym zabiegom stylistycznym (sceny z komputerową wymianą zdań, metaforyczne ukazanie struktury stojącej za organizacją), bardzo dobrej muzyce sugestywnie budującej klimat oraz wielowymiarowym postaciom odegranym koncertowo przez głównych aktorów, produkcja mimo 2h godzin seansu nie dłuży się ani przez chwilę.
Innymi słowy, „Piąta władza” wciąga nie gorzej niż niejeden thriller oparty na fikcyjnym scenariuszu, w dodatku oferując pogląd na omawianą w mediach sprawę bez wymuszonej moralności, wedle której Assange byłby współczesnym męczennikiem za wiarę. Film pozostawia otwartą ścieżkę do interpretacji słuszności działań aktywisty, która to ścieżka zostaje wyraźnie zasugerowana we wspomnianym wcześniej monologu w stronę obiektywu. Warto zatem samemu obejrzeć film „Piąta władza”, by wyrobić sobie własne zdanie na temat WikiLeaks i reperkusji jej towarzyszących. Mnie produkcja skłoniła do dokładniejszego obadania sprawy, fundując jednocześnie 120 minut dobrego filmowego rzemiosła. Zdecydowanie dla fanów thrillerów politycznych.