search
REKLAMA
Recenzje

OSTATECZNE ROZWIĄZANIE (2001). Kenneth Branagh w roli nazisty

Piotr Bieroń

11 grudnia 2017

REKLAMA

Niedawno na naszych ekranach gościł Kryptonim HHhH, historia zamachu na Reinharda Heydricha Obergruppenführera SS, drugiego po Heinrichu Himmlerze najpotężniejszego członka tej organizacji oraz człowieka uznawanego za jednego z głównych projektantów Holocaustu. Przy okazji premiery filmu Cedrica Jimeneza warto przypomnieć o starszej o szesnaście lat produkcji BBC i HBO opowiadającej o konferencji w Wannsee, której głównym bohaterem również jest Heydrich.

Film otwiera scena przygotowań do przyjęcia gości, członków wspomnianej wyżej konferencji. Służący rozwijają dywany, ścierają kurze, ustawiają krzesła. Kucharze przygotowują wykwintne dania i przekąski – mozolne przygotowania do spotkania, na którym wysocy urzędnicy Trzeciej Rzeszy oraz przedstawiciele SS w niecałe dwie godziny podejmą decyzję o masowej eksterminacji milionów ludzi. Chociaż “podejmą” to być może nie całkiem odpowiednie słowo – wszak w momencie trwania konferencji obozy koncentracyjne już działały, decyzja o ludobójstwie właściwie była już podjęta. Jednakże przeprowadzenie takiej akcji na masową skalę wymagało koordynacji wielu ministerstw i podmiotów prawnych. Reinhard Heydrich i Adolf Eichmann, jedni z głównych organizatorów Holocaustu, mieli zapewnić posłuszeństwo wszystkich obecnych – jeśli trzeba, wymuszając je siłą.

To, co uderza już od pierwszych minut filmu, to atmosfera oraz otoczka, w której odbywa się konferencja. Planowanie zagłady przypomina zwykłe spotkanie biznesowe, na którym omawiane są różne strategie działań, a zatwierdzane są te, które przyniosą Rzeszy największe korzyści. Zimna kalkulacja sprowadzająca ludzkie życie i śmierć do kwestii praktycznych i utylitarnych, zamienianie ludobójstwa w biznesplan (z krótką przerwą na przekąski i szklaneczkę brandy) jest czymś, co przeraża. Już to sprawia, że film trzyma widza w napięciu, które nie opuszcza go aż do końca seansu.

Ostateczne rozwiązanie jest interesującą analizą postaw ludzi, którzy znajdują się w sytuacji dokonanej, zmuszeni de facto do zaakceptowania ludobójstwa. Wszyscy członkowie konferencji nienawidzą Żydów lub nimi gardzą, nie wszyscy jednak są zwolennikami masowej eksterminacji. Kontrargumenty padają różne – jedni sugerują przymusową sterylizację, inni proponują zaciągnięcie Żydów do niewolniczej pracy w zakładach przemysłowych i fabrykach. Doktor Wilhelm Stuckart (Colin Firth) wskazuje na trudności prawne związane z ustawami dotyczącymi prawa rasowego, których zresztą jest współautorem. W pełnej gniewu tyradzie mówi o walce „z Żydem realnym, a nie urojonym” zgodnie z literą prawa. Trudno wyczuć, czy przemawia przez niego tylko urażona duma rasowego legislatora, czy też ma autentyczne moralne wątpliwości dotyczące „rozwiązania” proponowanego przez Heydricha i Eichmanna. Jest to ciekawe o tyle, że atmosfera moralnego relatywizmu unosi się przez cały czas trwania spotkania. Słowo eksterminacja pada z rzadka, uczestnicy konferencji wolą zastępować je słowem „ewakuacja”. Generał Otto Hoffman udaje się do łazienki pod pretekstem zasłabnięcia od cygarowego dymu, łatwo jednak domyślamy się, że prawdziwą przyczyną jest opowieść Eichmanna o ciałach zabitych, różowiejących pod wpływem gazu. Eichmann sam zresztą nie chce wchodzić w szczegóły, woli skupiać się na liczbach – ilu może być zabitych dziennie i jak się to przekłada w skali roku. Wszystko zdaje się sugerować, że uczestnicy spotkania doskonale zdają sobie sprawę z ciężaru zbrodni, którą ostatecznie zamierzają poprzeć. Są jednak tak ślepo przekonani o słuszności własnej sprawy, że brną dalej, bez względu na podświadomy oraz fizyczny wstręt, jaki wywołuje w nich świadomość tego, w czym biorą udział.

Swego czasu Telewizja Polska wyświetlała Ostateczne rozwiązanie w ramach Teatru Telewizji. Trudno się dziwić, bo i bardzo teatralny to film, choć technicznie niebędący adaptacją żadnej konkretnej sztuki. W filmach tego typu kluczową rolę pełnią aktorzy. Obsada filmu Franka Piersona spisała się na medal, zarówno role pierwszo-, jak i drugoplanowe zostały zagrane znakomicie. Prym wiedzie oczywiście Kenneth Branagh w roli Reinharda Heydricha. Jest niezwykle uprzejmy i opanowany, pod spodem kryje się jednak bezwzględność, którą czuć w każdym wypowiadanym przez niego słowie, w każdym jego uśmiechu. Widać to zwłaszcza w scenie rozmowy z doktorem Wilhelmem Kritzingerem (David Threlfall), jedynym spośród zgromadzonych, który otwarcie krytykuje plan Heydricha i Eichmanna, kierując się pobudkami moralnymi. Heydrich jest uprzedzająco uprzejmy, w każdym jego zdaniu słychać jednak stanowczość, żądanie bezwarunkowego posłuchu. I ostatecznie Kirtzinger go poprze – wbrew własnej woli. Bardzo dobry jest również Stanley Tucci, wcielający się w Adolfa Eichmanna, prawą rękę Heydricha. Jest niezwykle surowy, czasem wręcz okrutny dla służby i każdego, kto ma mniejszą władzę od niego lub kogo uważa za gorszego od siebie. Tylko w stosunku do silniejszych jest służalczy, uległy. Dla Heydricha jest wymarzonym partnerem – przejęty zadowoleniem swojego przełożonego zrobi dla niego wszystko.

W jednej ze scen filmu Heydrich rozmawia z Rudolfem Lange, Sturmbannführerem SS. „Czekamy na lepsze czasy. Na pokój na świecie. Na triumf kultury niemieckiej. Po to się trudzimy” – mówi Heydrich, spoglądając rozmarzonym wzrokiem na pobliskie jezioro. Wierzymy mu. Wierzymy, że on w to wierzy. Popkultura przyzwyczaiła nas do obrazu zła archetypowego, przerysowanego i samoświadomego. Ostateczne rozwiązanie przypomina, że największe zło powstaje czasami nie z chęci bycia nikczemnym, ale z przekonania, że działa się w słusznej sprawie.

Film Franka Piersona to kino skromne i wyciszone. Film o wojnie bez jednego wystrzału. Film o Holocauście pozbawiony obrazów zagłady, w którym mimo to odczuwalny jest ciężar tragedii, planowanej na konferencji dla milionów ludzi. Twórcy zabierają nas tam, gdzie los tych milionów został przypieczętowany – do eleganckiej, zadymionej cygarowym dymem sali konferencyjnej w Wannsee. Straszna, przygnębiająca podróż. Warto jednak ją odbyć.

korekta: Kornelia Farynowska

REKLAMA