ZANIM ZASNĘ. Thriller dla… entuzjastów thrillerów
Pierwsze podejście nie powiodło się. W Drodze do zapomnienia ilość wylanych łez zatopiła scenariusz, z którego reżyser ewakuował się prawdopodobnie jako pierwszy. To nie był dobry film, to nie były dobre role. Tym razem ta dwójka wchodzi na pokład Zanim zasnę – thrillera z ambicjami, w swoim założeniach mającego nas nie tylko straszyć. Za tym przemawia koncept tego filmu: reżyser Rowan Joffe wprowadza nas w umysł chorującej na zanik pamięci Christine (Nicole Kidman). Codziennie rano się budzi i nie pamięta nic ze swojej przeszłości. W ciągu całego dnia zbiera więc informacje o sobie, o swojej rodzinie, o swoim otoczeniu. Nie wie komu zaufać, ani kto przedstawia jej prawdziwą wersję wydarzeń. Na swoją przypadłość cierpi bowiem od momentu wypadku/napaści spowodowanej przez nieznanego sprawcę.
Na niefortunny wypadek powołuje się mąż Christine – Ben (Colin Firth). To człowiek, w którego oczach ciągle widzimy smutek i niepewność. Nie wiadomo, czy przed swoją żoną tak wiele ukrywa, by uchronić siebie czy ją. Po drugiej stronie mamy doktora Nasha (Mark Strong) – ten, w tajemnicy przed Benem, bada pamięć bezbronnej Christine. Każdego ranka do niej dzwoni, wcześniej dał jej małą kamerkę, na którą główna bohaterka nagrywa filmy, prowadzi relację z każdego dnia. Dysk twardy urządzenia stał się również jej pamięcią – jedynym względnie wiarygodnym źródłem informacji. Joffe bardzo podobnie jak Christopher Nolan w Memento wykorzystuje zjawisko pamięci krótkotrwałej. Zanim zasnę zbyt często jest w tym względzie odtwórcze, reżyser nie proponuje nowego spojrzenia. Jedynie wydłuża czas, w trakcie którego protagonista jest świadomy swojego działania. Poza tym opiera się na takich samych rekwizytach, w ten sam sposób używa montażu.
Rowan Joffe bawi się narracją, starając się utrudnić, jak tylko może, rozwiązanie zagadki. Przeprowadza kolejne repetycje i czasowe elipsy. Wprowadza również całe fragmenty retrospekcji, a główna bohaterka co jakiś czas miewa nagłe olśnienia. Objawiają się jej kilkusekundowe wyrwane z kontekstu sytuacje z przeszłości. Reżyser w woreczku trzyma wszystkie puzzle i co chwila rzuca w nas kolejnymi elementam. Wydaje mi się jednak, że Joffego nie za bardzo interesuje, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Głównie chce pobawić się formą opowieści, chronologią – bohaterowie ciągle znajdują się na drugim planie. Zanim zasnę przypomina warsztatową wprawkę początkującego reżysera – dramatyczny ciężar nie jest specjalnie istotny. Bohaterowie są przede wszystkim pionkami, które reżyser przesuwa w kolejnych scen i sekwencjach, tak by popchnęły fabułę do przodu. Przypominana tragedia rodzinna jest jedynie pretekstem do narracyjnych zabaw. Trudno więc zaangażować się w tę historię, Zanim zasnę ogląda się z dojmującym uczuciem obojętności.
Joffe dość sprawnie porusza się po wszystkich czasowych płaszczyznach. Zakończenie jest niestety przewidywalne, a puenta wyłożona na tacy. Reżyser nie chciał pozostawić widza z jakimikolwiek wątpliwościami. W trzecim akcie zaszedł już do takiego etapu tej historii, że wszystkie wątki trudno było zgrabnie ze sobą spleść i bezboleśnie rozwiązać. Wtedy właśnie twórcy zrobili banalny fabularny zwrot – nieelegancką scenariuszową zagrywką. Jeden z bohaterów zaczyna dumnie wygłaszać Christine (ale przecież wiadomo, że tak naprawdę mówi do nas – widzów), co dokładnie w przeszłości się wydarzyło. To ewidentne faux pas, nie lubię, gdy reżyser nie wierzy w inteligencję swojego widza.
Zanim zasnę to film na jeden raz. Zaraz po wyjściu z kina znajdziemy wiele ciekawszych zajęć niż ewentualna dyskusja o fabularnych meandrach obrazu Rowana Joffego. To błaha, niespecjalnie emocjonująca rozrywka – filmowy wytwór dla ślepych entuzjastów thrillera. Całej reszcie gwarantuję, że po dwudziestu czterech godzinach zapomną, na czym byli w kinie. To nieprzyjemne wrażenie „dziury w pamięci” będzie jedynym jakie będziemy w stanie dzielić z główną bohaterką Zanim zasnę.