OSTATECZNA ROZGRYWKA. Zimna wojna klasy B
W polskiej wersji językowej opublikowano przynajmniej cztery filmy o tytule Ostateczna rozgrywka i właściwie trudno o bardziej nijaką nazwę, a do tego dochodzi jeszcze sztampowa okładka z groźnymi mięśniakami dzierżącymi gotowe do demolki spluwy. To nie jest jednak pierwszy lepszy film akcji, David A. Prior uchwycił w nim piękno absurdu i tandety, które wciąż potrafi zachwycić.
Nazwisko Prior jest dla filmu klasy B tym, co nazwisko Buñuel dla surrealizmu albo Chaplin dla komedii. David oraz jego brat Ted stworzyli legendę znaną jako Żywy cel, która po dziś dzień pozostaje Obywatelem Kanem “złego” kina akcji. Nakręcona trzy lata później Ostateczna rozgrywka (The Final Sanction) jest przedsięwzięciem pod każdym względem lepszym i właśnie w tym tkwi jego główny problem. Aktorzy za bardzo się starają, reżyser za dobrze wie, co robi, a historia dwóch żołnierzy wytypowanych na reprezentantów narodów mających na celu położenie kresu zimnej wojnie jest niewystarczająco dziurawa. To wciąż kicz (wyłącznie w pozytywnym znaczeniu tego słowa), ale nie na tak oszałamiającym poziomie, jak w kultowym Deadly Prey.
Po stronie Stanów Zjednoczonych opowiada się Ted Prior (a jakżeby inaczej), ale zazwyczaj to jego przeciwnik bryluje, co zresztą nie dziwi, skoro wcieliła się w niego personifikacja testosteronu – Robert Z’Dar, człowiek o szczęce większej od i tak potężnego bicepsa. W czasach świetności kaset magnetowidowych Z’Dar zaliczył występy w szeregu dzisiaj nie tyle uwielbianych, co wyznawanych produkcji, na przykład w Gliniarzu samuraju czy Maniakalnym gliniarzu, a nawet zdarzył mu się epizod w Hollywood obok Kurta Russella i Sylvestra Stallone’a, na planie Tango i Cash. Jego wdzięk polega na naturalnym, niemal kreskówkowym przerysowaniu. Rob Liefeld, twórca postaci Deadpoola, często uchodzi za komiksiarza, który nigdy nie opanował podstaw ludzkiej anatomii, a filmowy Sergei Schvackov wygląda jak najbardziej nieudany z jego szkiców. Nawet jeżeli ukazanie rosyjskiego szkolenia psychologicznego ma zupełnie nieśmieszną dramaturgię, to nie sposób przyglądać się Z’Darowi bez uśmiechu na twarzy.
Ted Prior jako Tom Batanic nie ma równie imponującej siły przebicia. To ultrastereotypowy twardziel, a wszyscy i wszystko jest mu obojętne. Najchętniej w ogóle nie brałby udziału w pojedynku na szczycie, ale oczywiście zainstalowano w jego organizmie urządzenie, które w razie odmowy może pozbawić go życia. Jego trening oparty jest na starym, dobrym obijaniu gęb przypadkowym drabom (a przy okazji na obrzucaniu ich przedszkolnymi wulgaryzmami typu “cholerne kolce” albo “śmierdzący tchórze”) i sile własnych mięśni, z kolei przeciwnik preferuje technologiczne nowinki, a więc oprócz starcia mocarstw mamy w tle także pojedynek tradycji z nowoczesnością przypominający ten, który znamy z czwartej części Rocky’ego. Ciekawe, jak bardzo zmieniła się perspektywa po blisko trzydziestu latach. Dzisiaj Amerykanie zdecydowanie woleliby zaprezentować się jako władcy technologii, a nie jej opozycja.
Na prawdziwą akcję trzeba poczekać mniej więcej do połowy filmu, ale kiedy już się zacznie… Tam, gdzie twórcy Commando mieli hamulce i upośledzony, ale jednak dobry smak (albo ledwie posmak), tam bracia Prior wespół ze Z’Darem wchodzą taranem. Pociski, wybuchy i… saperka? Nas może dziwić użycie jej w tak ważnym starciu, ale Toma Botanica zdziwiło samo istnienie tego przedmiotu, który powstał przecież w połowie XIX wieku. Wspierająca go z bezpiecznej bazy pracowniczka armii tłumaczy: “To ulubione narzędzie rosyjskich sił specjalnych”, ale zanim zdążycie się zdziwić, wojenny heros odpiera: “Wsadzę mu ją w dupę ze specjalną starannością”. To jeszcze nie koniec! Dalej mamy łzawą opowiastkę, niesłuszne oskarżenia z przeszłości, wyrzutnię rakiet, bardzo oczekiwany zwrot akcji, kolejne czerstwe żarty (“Co tu robisz? Nie widziałeś napisu »dupkom wstęp wzbroniony«?”) oraz zrezygnowanie z broni palnej w decydującym momencie, ponieważ tylko walka wręcz jest wystarczająco honorowa. Niektórzy będą się zastanawiać, po co w takim razie oglądać Ostateczną rozgrywkę, reszta będzie natomiast wiedzieć, że właśnie dla tych cudownie wyeksponowanych klisz, czyli krystalicznie czystej rozrywki utrzymanej w nostalgicznym duchu.
Recenzowany egzemplarz to dość powszechne wydanie Neptun Video Center, które przeczytał Lucjan Szołajski, istnieje jednak znacznie ciekawsza wersja przyozdobiona głosem Pawła Galii, mistrza polskiego dubbingu. Jego zaangażowanie w każdy kolejny wers jest tak zaskakujące, że najwyraźniej przeraziło wszystkich, bo ani wydawca (MPM), ani nikt inny nigdy więcej nie zaprosił go do współpracy. Jeżeli będziecie mieli dostęp do tej wersji, bierzcie ją za wszelką cenę.
korekta: Kornelia Farynowska