OKO DIABŁA. Bo Bergman robił też komedie!
Powraca także, doprowadzony do ekstremum w bezpośrednio następujących po Oku filmach, motyw milczenia Boga, którego w filmie nie będzie nam dane obejrzeć, mimo iż jego główny adwersarz i całe jego piekielne królestwo pojawiają się już w pierwszych scenach. Narrator stwierdza, że w komedii Bóg nie może nie istnieć i faktycznie działania Don Juana i jego sługi Pabla zdają się torpedowane przez siły niebiańskie. A jednak wciąż pozostają one jedynie domysłem, podczas gdy piekło materializuje się wyraźnie i klarownie. Zabrzmi to pewnie absurdalnie, ale komedia Oko diabła to film, który można uznać za gnostycki w wymowie, jeśli spojrzymy na sposób prezentacji dobra i zła. W tym kontekście warto również zwrócić uwagę na puentę tego komediowego moralitetu.
Mamy w tym filmie także typowo bergmanowskie ogniskowanie się historii na rodzaju rozdarcia człowieka między namiętnością i cielesnością a uczuciami wyższymi. Choć fabularnie to Britt-Marie wydaje się główną postacią doświadczającą owego rozdarcia, w istocie główną „areną” tych zmagań jest Don Juan. Będący personifikacją seksualnej pokusy legendarny uwodziciel doświadcza utraty efektywności swoich zdolności w konfrontacji z niespodziewanie silną moralnie dziewczyną, oswajającą i unieszkodliwiającą jego atuty. Znowu przejawia się tu komediowe odwrócenie kierunku rozważań – to nie człowiek wzięty jest w kleszcze ciała i uczuć, ale sama siła zmaga się z człowiekiem. Trzeba przyznać, że jest to humor na miarę twórcy Jak w zwierciadle, być może bardzo wsobny i hermetyczny, ale też świadczący o jego samoświadomości jako artysty i sporej dozie dystansu do własnych intelektualnych wojaży.
Komizm w filmie Bergmana bierze się zresztą głównie z dziwacznych zderzeń bohaterów z nieprzystającymi do ich wizerunku stanami emocjonalnymi i działaniami. Dlatego faktycznie śmieszny jest groteskowo niewzruszony i dystyngowany Don Juan, który odkrywa w sobie dawno zapomniane wzniosłe uczucia, jak również zagrany z satyrycznym zacięciem przez Stiga Järrela szatan, zmagający się z drobną dolegliwością, równocześnie uważający się za władcę świata cielesnego i obwiniający wszystkich naokoło za własne niedopatrzenia. Podobnie zabawne jest portretowanie współczesnych pragmatycznych protestantów w naturalny i bezproblemowy sposób omawiających obecność ucieleśnionych sił nieczystych w swoim domu. Najwięcej zgrywy widać jednak w autoreferencyjnej postaci narratora, wyszydzającej poniekąd demiurgicznych autorów/twórców i podważającej podstawowe ramy opowieści.
Patrząc na sprawę historycznie i uwzględniając chronologię kina Bergmana i etapy w jego egzystencjalnych rozważaniach wyrażanych za pośrednictwem kolejnych filmów, można uznać Oko diabła za rodzaj odskoczni, lekkostrawnego przerywnika szwedzkiego twórcy, biorącego głęboki wdech przed bodaj najcięższymi obrazami w swojej karierze. Oko diabła nie ma zresztą tej mocy co najlepsze dokonania Szweda i nawet na polu komedii ustępuje chociażby wspomnianemu na początku Uśmiechowi nocy. Mimo wszystko nawet w tak pozornie odległym od swojej „regularnej” twórczości dziele Bergman nie odmówił sobie podszycia prostej historyjki głębszymi refleksjami, wiążącymi ją z kluczowymi wątkami jego filmografii. Puenta? Bergman wielkim reżyserem był i warto zagłębić się w jego bogaty dorobek, bo nawet w mniej znanych i udanych filmach można znaleźć coś ciekawego. A oprócz tego Oko diabła ogląda się bardzo dobrze, co dodatkowo potwierdza kunszt Ingmara.