ODWIECZNA CÓRKA. Groza bycia dzieckiem [RECENZJA]

Kino obraca się najczęściej w obrębie kilku (może kilkunastu) podstawowych zagadnień ludzkiego doświadczenia: miłość, śmierć, ciężka praca na sukces, cotygodniowe ratowanie świata przed zagładą itd. W tym zbiorze istotne miejsce zajmuje nieśmiertelny temat relacji na linii rodzic–dziecko: jego dynamika, podteksty i obciążenia, wpływające fundamentalnie na tożsamość jednej oraz drugiej strony. Jeśli śledzi się w miarę regularnie premiery – czy to z kręgu kina mainstreamowego, czy bardziej alternatywnego – łatwo zauważyć, że średnio kilka razy na sezon dostajemy jakiś wariant opowieści o matce i córce. Choć to temat pojemny, zasób wątków i niuansów, który można z niego wyciągnąć, jest jednak ograniczony. Po kilkunastu dekadach historii kinematografii coraz trudniej więc powiedzieć w tym zakresie coś nowego. Jeśli więc autorzy kina już się na to decydują, podstawowe pytanie brzmi więc nie tyle, co mówią, ile – jak to robią.
Takie nastawienie przyświecało zapewne Joannie Hogg podczas kręcenia swojego najnowszego filmu: Odwiecznej córki. Studium relacji córki z rodzicielką domyka na swój sposób poprzedni projekt brytyjskiej reżyserki: dyptyk The Souvenir, częściowo autobiograficzną opowieść o drodze młodej dziewczyny przez pogmatwane relacje ku dojrzałości i zawodowej satysfakcji. Chociaż Odwieczna córka oficjalnie nie jest kontynuacją poprzednich filmów, powiązania między nimi są silne – grana przez Tildę Swinton protagonistka nowego filmu ma na imię Julie, tak samo jak grana przez Honor Swinton Byrne bohaterka The Souvenir, w której matkę wcielała się… Tilda Swinton (poza ekranem matka Honor). Ponownie będąca z zawodu reżyserką filmową Julie zdaje się też awatarem samej Hogg, a jeśli przyłożyć do siebie chronologię wszystkich trzech filmów, to bohaterka rozgrywających się w latach 80. dwóch części The Souvenir powinna mieć obecnie te 50–60 lat, które ma Julie w rozgrywającej się Odwiecznej córce (sama Hogg liczy sobie obecnie 63 wiosny). W wymiarze świata przedstawionego można więc z pewnością traktować nowy film Brytyjki jako domknięcie autotematycznego tryptyku, tym bardziej że znów mamy do czynienia z intymną osobistą historią, a także, oczywiście, wszystkie filmy spina charyzmatyczna persona Tildy Swinton, powtarzającej po raz trzeci rolę matki i tym razem przejmującej również rolę „młodszej wersji”.
Tak, Tilda Swinton gra w Odwiecznej córce podwójną rolę – Julie oraz jej matki, z którą główna bohaterka przybywa do położonej na uboczu posiadłości z okazji zbliżających się urodzin starszej z kobiet. Na miejscu przed Julie piętrzą się problemy z rezerwacją i recepcjonistką hotelu, a na domiar dziwności całej sytuacji okazuje się, że kobiety (oraz ich pies Louie) są prawdopodobnie jedynymi gośćmi posiadłości. Przynajmniej na to wygląda, gdyż poza dokładnie dwiema osobami z obsługi w budynku nie spotykają one nikogo, a nocą hotel przypomina raczej gotycki nawiedzony dwór, pełen stukających okien, wyjącego wiatru i dziwnych odbić niż komfortowe miejsce wypoczynku. W tych warunkach Julie stara się pracować nad scenariuszem filmu, a równocześnie zapewnić jak największy komfort sędziwej matce. Julie łaknie wspomnień matki, dla której jest to nostalgiczna podróż do miejsca, gdzie spędzała niegdyś czas w młodości, ale jednocześnie niemal panicznie obawia się rozpalenia w starszej kobiecie negatywnych uczuć i dyskomfortu. Wywołany przez to niepokój potęguje posępna sceneria oraz niepokojące nocne hałasy i nocne spacery Julie z Louiem.
Jeśli brzmi to jak zaczyn fabularny kina grozy, to jest to dobre skojarzenie. Choć Hogg nie kręci stricte gatunkowego horroru, wykorzystuje jego elementy do podkreślenia poszczególnych kontekstów swojej historii, nasycając ją permanentnym poczuciem odrealnienia, niepokoju i pełzającego strachu, paraliżującego kreatywność Julie. W tym środowisku swoje umiejętności w kreowaniu ambiwalentnych, niesamowitych ról może wykorzystać Swinton, z powodzeniem ogrywająca podwójność swojej postaci i jak ryba w wodzie odnajdująca się w gotyckich, dystyngowanie straszących obecnością nieokreślonego zagrożenia scenach grozy. Cała horrorowa gramatyka pracuje jednak nie tyle na dreszczyk wywoływany u widza (choć to też), ile na rozwinięcie wieloznacznej opowieści o doświadczeniu bycia córką.
Odwieczna córka przynosi ciekawy miks kina obyczajowo-psychologicznego i klasycznej, wysmakowanej grozy. Obydwie te tożsamości znakomicie się przegryzają, a kameralna obsada z genialną jak zawsze Swinton na pierwszym (i drugim) planie pozwala Hogg zachować poczucie intymności pomimo gatunkowego przeszycia. Choć w pewnym momencie rozwój fabuły filmu staje się dość oczywisty, nie odbiera to satysfakcji widzowi – atrakcja Odwiecznej córki leży bowiem nie w zaskakiwaniu, a raczej w satysfakcjonująco sprawnej oprawie klasycznego motywu relacji matki i córki w horrorową ramę. Dzięki temu, jeśli czytać ten film jako domknięcie The Souvenir, Odwieczna córka jest najlepszą z części – najbardziej zdyscyplinowaną dramaturgicznie i najciekawszą formalnie. Ale nawet odczytana osobno pozostaje jakościowym kinem psychologicznej grozy, kolejnym mocnym punktem filmografii Hogg oraz Swinton, a także solidnym kontynuatorem konwencji kreatywnego wykorzystania gramatyki grozy w służbie osobistych opowieści.