search
REKLAMA
Archiwum

OBCY KONTRA PREDATOR 2. Trywialny i śmieszny

Tekst gościnny

26 czerwca 2019

REKLAMA

O ile postać Predatora w tym filmie mocno kuleje, o tyle postać Aliena została po prostu zbezczeszczona i zdegradowana do roli podrzędnego straszaka występującego w pierwszym lepszym z brzegu amerykańskim horrorze. W filmie Obcy jest, lecz… tylko „jest” – nic więcej. Nie napawa już strachem jak dawniej, zagubił gdzieś swoją dawną drapieżność. W AvP:R wesoło biega, syczy i prycha, pełniąc rolę mięsa armatniego dla Predatora. Nic poza tym. Niegdyś Obcy był symbolem zła, zła permanentnego i całkowitego, zła, które potrafiło porazić swoją bezprecedensowością i namacalnością. W AvP:R natomiast Obcy staje się symbolem profanacji niesionej falą modnej ostatnio kinowej komercji. Nie ma już mitów, nie ma symboli czy świętości; wszystkie one padają ofiarą żądnych zysków producentów filmowych. I jak widać, nawet wspaniały Alien, mimo swych morderczych kłów, pazurów i kwasu zamiast krwi, nie obronił się. Padł kolejny mit. W filmie pojawia się również Predalien. Postać nieco kontrowersyjna z racji tego, że przez jednych jest akceptowana jako możliwy do samodzielnej, gatunkowej egzystencji twór, natomiast przez innych nie. Samo pojawienie się w AvP:R tej postaci jest natomiast dość ciekawym zabiegiem twórców. Lecz jak w każdym aspekcie tego „wspaniałego” filmu, i tutaj bije po oczach farsa. Jest nią tempo rozwoju Predaliena. Bo to jest doprawdy piekielnie szybkie. To już nie jest kilkanaście godzin, czy chociażby kilka. To jest moment. Młode chestburstery – niczym gorący kubek knorra są gotowe w kilka minut. Bo i tutaj wspaniałomyślni twórcy uznali, że taki „smaczek” jak zachowanie jakiejkolwiek sensownej proporcji czasowej jest nieistotne. Byle szybko, byle było.

Ostatnim bohaterem filmu jest człowiek, a dokładniej – ludzie, mieszkańcy zaatakowanego miasteczka. Nie warto nawet wnikać w profil psychologiczny poszczególnych postaci, gdyż takowy zwyczajnie nie istnieje. Same postacie są natomiast niezbyt rozgarnięte i płytkie do bólu. Tak bardzo, że nie potrafią odróżnić Obcego od… zwykłego szczura. Widz oczywiście nie ma możliwości utożsamienia się żadnym z nich, bo bracia Strause i pan Salerno mają wielki problem z wykreowaniem postaci, której na imię Bohater.

Oczywiście w AvP:R nie mogło zabraknąć tak szalenie modnego ostatnimi czasy we wszelkiej maści filmach dla nastolatków motywu sex perypetii wśród szkolnej gawiedzi. Twórcy wyszli z założenia, że film musi być trendy, więc motyw taki siłą rzeczy znaleźć się musiał. Niestety nie raczyli oni już zauważyć, że zabieg taki zupełnie nie pasuje do tego typu filmu. Bo AvP:R nie jest przecież filmem pokroju American Pie… Widać tutaj, jak bardzo twórcy chcieli urozmaicić na siłę swój 86- minutowy banał, dorzucając ten kolejny wytwór ich nieudolności, który nie dość, że zupełnie nie pasuje do kanonu kina mrocznego, które miał (przynajmniej w założeniu) reprezentować AvP:R, to jeszcze go skutecznie z owej mroczności odziera. Omawiając postacie ludzi, należy koniecznie wspomnieć o dialogach przez nich wypowiadanych, bo te, tak jak i ich autorzy – są płytkie do bólu, żeby nie napisać, że zwyczajnie głupie. Widz niejednokrotnie, słysząc kwestie wypowiadane przez aktorów, odnosi wrażenie, że zamiast horroru ogląda skecz Monty Pythona. W taki oto sposób AvP:R poza elementami szoku, seksu i tandetnej przygody, oferuje nam również wstawki humorystyczne.

Wszystkie te aspekty sprawiają, że AvP:R jest filmem trywialnym do bólu, zupełnie wypranym z klimatu grozy, filmem, który zamiast straszyć – zwyczajnie śmieszy. Śmieszy swoją naiwnością i miałkością. Jeśli kino sygnowane spuścizną swoich wielkich przodków ciągle będzie utrzymywało tendencję spadkową, czas w ogóle zastanowić się nad sensem jego istnienia. Bo dokręcanie na siłę kolejnych marnych, komercyjnych popłuczyn reprezentujących kinematograficzne dno, w żadnym razie nim nie jest.

Tekst z archiwum film.org.pl (20.01.2008).

REKLAMA