DZIEWCZYNA W SIECI PAJĄKA. Recenzja nowych przygód Lisbeth Salander
Z tą Lisbeth Salander są niezłe żarty – miała już dwie twarze na wielkim ekranie, dwie wersje swoich przygód, z czego tylko jedna została poprowadzona jako pełnoprawna seria. Mało tego – po śmierci ojca jej literackich przygód opowieści o ekscentrycznej hakerce o wyglądzie gota połączonego z punkiem były kontynuowane przez kolejnego pisarza. Dziewczyna z tatuażem zostawiła niedosyt, szczególnie gdy David Fincher zrezygnował z kontynuacji. Dostajemy więc trzecią – po Noomi Rapace i Rooney Marze – aktorkę, która wciela się w Salander. Tym razem jest to Claire Foy, znana przede wszystkim z roli Królowej Elżbiety w serialu The Crown.
Na początku należy wyraźnie zaznaczyć, aby fani poprzednich filmów oraz książkowego pierwowzoru, wybierając się do kina, nie nastawiali się na dżdżystą, senną i zamgloną stylówę skandynawskiego kryminału. Wiele elementów wywodzi się z oryginału, jak na przykład zawód Lisbeth, czyli „hakerskie najemnictwo”, ale zawiązanie akcji, jej kulminacja oraz role postaci pobocznych dowodzą, że twórcy eksperymentują z tą marką, jak tylko mogą. Można wręcz odnieść wrażenie, że Lisbeth zapragnęła zostać Jamesem Bondem, a jedyne, co łączy ją z tą znaną i wcześniej pokochaną bohaterką, to blizny przeszłości.
Wprawdzie motyw zemsty oraz walki z upiorem dzieciństwa jest równie ważny jak poszukiwanie kodów, które mogą doprowadzić do zagłady nuklearnej, ale owszem – takie stawki pojawiają się w tym filmie, a wszystko to wśród wybuchów, pościgów i gadżetów, których nie powstydziłby się Ethan Hunt. Nawet i Mikael Blomkvist, grany tym razem przez o przynajmniej dekadę młodszego od poprzedników Sverrira Gudnasona, jest w tym wszystkim jakby na doczepkę, odbębniając obligatoryjną obecność i realizując stereotyp pomagiera dla silnej, wyzwolonej, a dla fabuły samowystarczalnej bohaterki. I czasami przypomina ona bardziej mściciela z kina superbohaterskiego niż znaną nam bohaterkę. Czy to źle? Trudno powiedzieć, jeśli nie jest się fanem poprzednich filmów. Obawiać się można natomiast, że elementy dramatyczne to cechy zbyt ważne dla tej postaci, żeby porzucać je dla efektowności i kilku sekwencji walki.
Podobne wpisy
Tempo Dziewczyny w sieci pająka jest bowiem wzorowane na kinie sensacyjnym, a główna bohaterka już nie jest anorektyczką, której zdolności społeczne dyskwalifikują wszelkie próby normalnej komunikacji ze światem. Salander w nowej odsłonie bywa twardzielska, przebojowa, a przede wszystkim bardzo racjonalna. Zabierając Blomkvista z pierwszego planu, należało zwrócić tej postaci czas ekranowy, i trzeba przyznać, że Claire Foy wykorzystuje ten czas całkiem nieźle. Można jednak zrozumieć tych, którzy będą narzekać na tę interpretację. Wojaże Lisbeth na wielkim ekranie to sprawa zbyt świeża, aby godzić się bez mrugnięcia okiem na takie reinterpretacje.
Aktorsko najbardziej jednak zapada w pamięć Sylvia Hoeks, która już w Blade Runner 2049 udowodniła, że potrafi wcielać się w metodyczną łotrzycę, której złowieszczość pokazana jest poprzez niuanse. Postać demoniczna i mocno skonfliktowana z protagonistką, z którą łączą ją tajemnice z przeszłości, choć z drugiej strony ten idealny rewers Lisbeth również przywołuje na myśl komiksy o antybohaterach. Jest to właśnie główną cechą tego filmu – znane i lubiane postacie wklejone zostają w nowy kontekst i spłycone, aby płynniej poruszały się po scenerii kina akcji.