NIEWIDZIALNY CZŁOWIEK. Negatywna recenzja horroru science fiction
Gdy więc ta zaczyna się na dobre rozkręcać, przestają się liczyć nawet wszelkie nowinki techniczne. Wszechobecne kamery oraz smartfony, choć w domyśle kluczowe dla scenariuszowej drabinki, używane są leniwie i wybiórczo, a nie jak pan Jobs przykazał. Bohaterka trafia więc do psychiatryka na podstawie zupełnie wyrwanego z szerszego kontekstu klipu, choć na zdrowy rozum powinna mieć na swoją obronę masę innych zapisów wideo z miejsc publicznych. Ba! Jeszcze zanim to następuje, wpada jej w ręce twardy dowód w postaci zdjęć na telefonie. Lecz już po kilku sekundach cały ten motyw zostaje zwyczajnie porzucony – i tak szybko, jak jej wcześniejsza spowiedź zrobiła z niej ofiarę, zostaje uznana za obłąkaną i wrzucona do celi po pierwszym lepszym przesłuchaniu. Oczywiście ucieka z niej niczym Sarah Connor, a padające na ziemię zastępy strażników są przy tym jeszcze liczniejsze niż w Terminatorze 2. Tak przecież działa tłamszona psychicznie kobieta, która wcześniej bała się listonosza. To wszystko jest o tyle śmieszniejsze, iż mamy tu do czynienia nie tylko z dorosłymi, ponoć inteligentnymi ludźmi, ale też z naukowym pionierem rewolucyjnych technologii. Niestety znów jedynie na papierze.
No właśnie – nasz antagonista. W pełnej krasie pojawia się on dopiero w finale, co w sumie nie powinno dziwić z uwagi na tytuł. Tyle tylko, że nawet wtedy zwyczajnie nie przekonuje. Odpowiedni casting robi tu swoje i gość po prostu odstręcza swoją aparycją – ale to pójście po linii najmniejszego oporu i chyba tylko obsadzenie w tej roli Seana Harrisa byłoby bardziej stereotypowe. Podbudowy charakteru nie ma tu natomiast ponownie żadnej, a sam zainteresowany nie tylko nie przyznaje się do jakichkolwiek win, które dotychczas w żaden sposób nie zostały mu udowodnione, ale też w ogóle nie sprawia wrażenia psychola. Jego spotkanie z „lubą” jest bardziej niezręczne niż wzbudzające niepokój, a i to głównie dzięki temu, jak kiepsko poprowadzony jest cały ten wątek „związku”.
Aż ma się ochotę zatęsknić w tym momencie za niesławnym Człowiekiem widmo Paula Verhoevena, u którego Kevin Bacon perfekcyjnie sportretował naukowca o przerośniętym ego i naturze zboczeńca, jakie potęga niewidzialności jedynie uwypukliła, czyniąc z niego być może komiksowego, ale za to naprawdę niebezpiecznego i nieprzewidywalnego oprawcę. Tymczasem Niewidzialny człowiek AD 2020 pozostaje całkowicie neutralnym jegomościem, bez żadnych oznak wyjątkowości, przebiegłości czy siły.
Co więcej, o jego grzechach do samego końca próbuje przekonać nas niewzruszona postawa Moss. Jest ona tak zaślepiona swoją prawdą, że nie baczy na wszelkie okoliczności przygody, wedle których zagrożeniem przez cały czas mógł być (i właściwie był) ktoś inny. Za nim przemawia wszystko. Za nią – nic. Zatraca się jednak w tej krucjacie tak daleko, że… sama staje się na naszych oczach morderczynią, bez trudu (bo z pomocą gumo-kamero stroju) podrzynając byłemu gardło. Jej ciemnoskóry przyjaciel daje na to ciche przyzwolenie, jakby bojąc się, iż też zarobi kosę w plecy od naszej Meridy Walecznej. A ona tylko uśmiecha się do kamery – jest w końcu wyzwolona, w plecaku ma niewidzialną technologię, dzięki której będzie mogła dalej szerzyć sprawiedliwość wśród samców, oraz zapewne kolejny stosik podkradzionych banknotów. Koniec bajki za psie pieniądze (i koniec spoilerów). Inwestycja dawno zwrócona.
Podobne wpisy
Pytanie tylko, czy ta cała przewrotność była zamierzona. Na przykład jako odzwierciedlenie współczesnej kondycji społeczeństwa, któremu wystarczą ogólniki do wydania osądu, popadnięcia w dziki szał lub zasiania w sercach paniki oraz, wbrew logice, do płynięcia wraz z prądem równościowych przekonań, trzymając za rękę obowiązującą danego dnia polityczną poprawność. Fałsz, który bije nie tylko od tej heroiny, ale również od całej opowieści jest jednak zbyt duży, abym mógł uwierzyć i jej, i szkodliwemu przekazowi filmu, i zamierzeniom jego twórców. Nawet jeśli gdzieś za tym wszystkim dalej kryje się niezobowiązująca zabawa w kotka i myszkę oraz dwie godziny czysto technicznej rozrywki, to ten brak szczerości oraz zamiana prostego blockbustera w kolejną żeńską agitkę sprawia, że czuję się jedynie oszukany – by nie napisać wprost, iż mentalnie zmolestowany.
To zresztą ciekawe, że premiera Niewidzialnego człowieka zbiegła się w czasie z dwoma palącymi wydarzeniami – finałem sprawy Harveya Weinsteina oraz początkiem koronawirusa. Oba ładnie uzupełniają fabułę, nadając jej szerszego kontekstu. Ten pierwszy jako symbol zwycięstwa kobiet nad opresyjnym patriarchatem, któremu zawdzięczają swoje kariery, a na który ostatecznie plują. Poparty grzechem – i owszem, ale też będący swoistym kozłem ofiarnym, którego rzucono lwom na pożarcie ku uciesze tłumu, tym samym zamykając mu usta, gasząc apetyty. Tym łatwiejszy do poświęcenia z uwagi na odrzucającą fizjonomię i zaawansowany wiek. Moralnie jednak podobnie wątpliwy, bezcelowy. Wirus natomiast jest równie cichym, niewidocznym i cierpliwym oprawcą, którego trudno się pozbyć z życia bez pomocy radykalnych środków. Gdyby zatem moja wyprawa do kina okazała się tragiczna w skutkach, to chyba byłbym zmuszony wziąć sprawy w swoje ręce. I tak są niewidzialne, więc nikt mi nie będzie na nie patrzył…