CZWORO DO PARY. Mieszanka komedii i science fiction
Tekst z archiwum Film.org.pl (19.10.2014)
Małżeński brak porozumienia stanowi punkt wyjścia dla filmu Charliego McDowella. Młode małżeństwo, Sophie i Ethan, nie ma pomysłu na to, jak uleczyć małżeńską relację. To zaprowadzi parę do terapeuty. A gdy wizyty u specjalisty nie przynoszą efektu, ten wysyła swoich pacjentów na romantyczny weekend do przytulnego domu w uroczym miejscu, z dala od wszystkich i wszystkiego. Podobno wiele par „wyzdrowiało” dzięki wyjazdowi, ale czy Ethanowi i Sophie ów romantyczny weekend pomoże?
Dobrze znany schemat fabularny z początku filmu – poznajemy parę wraz z ich problemami, która akurat siedzi u terapeuty – to wstęp do romantycznej komedii połączonej z science fiction. Wraz z wyjazdem na romantyczny weekend obyczajowe losy oraz problemy związku bohaterów przybierają wymiar fantastyczny (czego zapowiedzią może być nieco dziwaczny terapeuta), równocześnie reżyser pozostaje przy komediowej konwencji swojego filmu.
Scenariusz rozpisany jest w zasadzie na dwojkę aktorów (Mark Duplass i Elisabeth Moss), nie licząc postaci psychoterapeuty w kilku początkowych ujęciach (Ted Danson), jednak każdemu przypadają dwie role, bowiem całą fabułę filmu zbudowano na relacji Ethana i Sophie, którzy w czasie wyjazdu spotykają się z lepszymi wersjami, poprawionymi kopiami swoich partnerów. Dla pary jest to szansa, by choć na chwilę spotkać się z ukochaną osobą, z którą mieli do czynienia, gdy rodził się ich związek. Początkowo bohaterowie są zszokowani całą sytuacją, jednak gdy już uwierzą w to, co się dzieje, zaczynają dostrzegać pozytywne strony układu, który współtworzą.
Mimo braku innych postaci, wręcz izolacji bohaterów, i nieco schizofrenicznie zapowiadającej się atmosfery, film nie cierpi na brak akcji czy też nie wywołuje wrażenia, że mamy do czynienia z nużącą, zawikłaną gadaniną głów. Kameralność przestrzeni – w końcu większość akcji toczy się w dwóch sąsiadujących domach, na jednym podwórku – przełamana została ciągłym przemieszczaniem się bohaterów między domkami, kontrastem zachowań postaci oraz ich dyskusjami i kłótniami. Zastosowane efekty specjalne oraz zabiegi operatorskie i montażowe sprawiają, że domek z pierwowzorami bohaterów oraz domek z ich lepszymi wersjami dają wrażenie dwóch różnych rzeczywistości, realnej i rajskiej; kopie Sophie i Ethana wyglądają lepiej, zachowują się idealnie, żyją w ładniejszej, przytulniejszej rzeczywistości niż ta, z której pochodzi „prawdziwa” para bohaterów. Efekty specjalne wykorzystano również do uwiarygodnienia całości, by pierwowzory i ideały filmowej pary spotykały się w jednym kadrze.
Nie ma wątpliwości, że Ethan i Sophie tworzą świetną filmową parę. Ich utarczkom towarzyszy swoboda i naturalność. Oboje aktorów stworzyło po dwie wersje swojej postaci, wygrywając niewielkie, subtelne różnice, ale na tyle istotne i zagrane tak dobrze, że oglądanie ich (w podwójnych rolach) oraz uczestnictwo w małżeńskich dyskusjach i przeżywanie jego dylematów jest dla widza przyjemnością. Problemy bohaterów, choć dla nich jakże poważne, widza przyprawiają o uśmiech, gdy sztywniactwo, zazdrość i szyderstwo Ethana skonfrontowane zostają ze złością i marzycielstwem Sophie, a następnie para konfrontuje się ze swoimi kopiami: słodkim i uroczym Ethanem oraz milutką i ugodową Sophie. Choć Ethan z początku mniej sympatyczny, krytykujący, knujący i zazdrosny, do tego winny całemu problemowi, to podejrzewam, że sympatia większości widzów skieruje się jednak bardziej w jego stronę niż w kierunku Sophie.
Najciekawsze w filmie jest przesłanie, by przy pomocy sobowtórów bohaterów, będących ich lepszymi wersjami, dać wyraz tęsknocie za nieprzemijającą wizją ideału partnera, która towarzyszy człowiekowi w chwilach miłosnego zauroczenia. Upływ czasu i zmiana różowych okularów na zwykłe, korygujące sprawia, że bohaterowie nie są już sobą zachwyceni, dostrzegają wady w partnerze, kłócą się, nie mogą dojść do porozumienia. Ale Sophie i Ethanowi trafia się szansa, by choć przez chwilę pobyć z ukochaną osobą w wersji wymarzonej, za którą każde z nich tęskni, a w szczególności Sophie. I te chwile w filmie są najlepsze. Kolejne zapętlenia fabuły, gdy cała czwórka spotyka się, i to, co dzieje się dalej, nie daje już takiej satysfakcji, jaką sprawia pierwsza połowa filmu. Jednak w ogólnym rozrachunku, pomysłowość scenariusza, dialogi i aktorstwo stanowią o wartości obrazu McDowella. Twórcy postarali się, by pod koniec filmu nieco oszukać i zaskoczyć widza, a to stanowi również powód, by wyjść z seansu zadowolonym.