search
REKLAMA
Berlinale 2021

MY. Na przełaj przez Francję

Tomasz Raczkowski

14 marca 2021

REKLAMA

Paryż to bodaj jedno z najczęściej filmowanych miast na świecie, za pośrednictwem sugestywnych kinowych spojrzeń – od francuskich nowofalowców po Woody’ego Allena – obecne w wyobraźni ludzi na całym świecie jako stolica miłości, romantyczna europejska metropolia i jedno z centrów światowej cywilizacji. Tym, czego kino najczęściej nam nie pokazuje, jest „plebejskie” podbrzusze stolicy Francji, jej patchworkowe pozszywanie z biednych dzielnic, zaniedbanych enklaw i społecznych kontrastów. Właśnie takie oblicze Paryża pokazuje Alice Diop w filmie My – imponującym narracyjnym rozmachem dokumencie-eseju nagrodzonym główną nagrodą sekcji Encounters (Spotkania) tegorocznego festiwalu w Berlinie.

Tę wyjątkową podróż reżyserka rozpoczyna na rubieżach miasta, wprawiając film (i widzów) w medytacyjną atmosferę powłóczystymi ujęciami poranka na styku świata przyrody i ludzi. Podmiejski skraj lasu jest u Diop punktem początkowym wędrówki i równocześnie jej celem – narracja My zatacza koło. Niebanalna panorama paryskiego/francuskiego społeczeństwa zawiera się w imitacji jednego dnia, w trakcie którego kamera powoli wkracza do miasta, przenika jego ludzką tkankę i opuszcza ją, wracając do wyjściowego półdystansu. Ten w gruncie rzeczy prosty zabieg ma w filmie Diop wprost ożywczy charakter, trzymając w ryzach dygresyjną dynamikę płynącej od miejsca do miejsca obserwacji, zabezpieczaną w ten sposób przed dokumentalistyczną kakofonią, często męczącą w kinie non-fiction. Mimo programowej antyspektakularności codziennego życia, pokazywanego w My, film hipnotyzuje miarowym tempem i z wyjątkową płynnością roztacza przed oczyma widzów kolejne pejzaże miejskiej, heterogenicznej społeczności.

Alice Diop rozpoczyna od raczej milczących sekwencji, w których kamera podąża jakby od niechcenia za kolejnymi mieszkańcami przedmieść, stopniowo zanurzając się głębiej w sieci międzyludzkich relacji. W miarę tego zanurzania urbanistyczne migawki ustępują miejsca kadrom sytuacyjnym, wypełnionym nierzadko banalnymi rozmowami, a filmowaną przestrzeń coraz bardziej wypełniają ludzie. Reżyserka stopniowo zagęszcza swoją narrację, snując coś na wzór filmowej anegdoty o mieście w całej jego zwyczajności. Próżno szukać tu klasycznych paryskich ujęć, pocztówkowych kompozycji i potocznych symboli francuskości. Alice Diop odchodzi od poetyki „zstępowania” w rubieże Francji (jak zrobił to choćby Ladj Ly w niedawnych Nędznikach, rozpoczynających się na Polach Elizejskich), zamiast tego pokazując je „od dołu”, wkraczając w nie z zewnątrz miejskiego organizmu. Dzięki temu nie mamy wrażenia, że oglądamy „niziny społeczne” czy właśnie rubieże – Diop pokazuje nam tylko i aż ludzki organizm miejski, narosły na pewnym skrawku terenu.

Tym właśnie okazują się w My miasto, kraj, społeczeństwo i kultura – przygodnym splotem ludzkich relacji i materialnych artefaktów powstałym na powierzchni Ziemi jak kolejna warstwa gleby. Z systematycznej obserwacji kolejnych obrazów codzienności wyłania się frapująca wizualna polifonia, łącząca dokumentalistyczną skrupulatność i estetyczną konsekwencję. Na planie socjologicznym My jest równie ciekawe. Sprzątanie ulic, religijne misteria, leniwe przekomarzanie na rozgrzanym dachu i sklepowa krzątanina przenikają się tu we frapującym fresku codzienności, w którym ujawnia się na przemian banalność i głębia życia społecznego. Idąc na przełaj przez dzielnice biedne, mieszczańskie i zamożniejsze osiedla, Diop problematyzuje narrację o harmonijnej multikulturalności, naturalnie następującej po francuskiej „wolności, miłości i braterstwie”. Wywodząca się z dawnych kolonii reżyserka pokazuje synekdochę Francji pokawałkowanej nierównościami klasowymi, złożoną z odseparowanych grup społecznych. Francja Diop to nie Marsylianka i wieloetniczna drużyna piłkarska, ale kontrasty między sterylnymi muzeami i betonowymi blokowiskami, segregacja ekonomiczna, dyskontowe hipermarkety i zwyczajni ludzie mierzący się z większymi i mniejszymi problemami. Nad ich głowami ciąży cień historii, brzemię kolonializmu, trauma licznych wojen, rewolucji, a każde działanie uruchamia szereg kontekstów, warunkujących ludzkie działanie. W miarowym strumieniu zwyczajności odsłania się więc przed nami totalistycznie rozumiana polityczność ludzkiego działania, którego każdy, nawet najmniejszy i najbardziej z pozoru osobisty element, jest częścią zjawisk o większej skali.

Choć ambicje reżyserki są bardzo czytelne, udaje jej się uniknąć dydaktycznego tonu czy taniej publicystyki, które łatwo mogłyby zepsuć efekt. Diop wchodzi z kamerą w kolejne warstwy paryskich społeczności z wyczuciem, realizując etnograficzną obserwację z kamerą filmową. Filmując, nie sugeruje, lecz dokumentuje złożoność sytuacji, tworzy platformę do wybrzmiewania kolejnych głosów, a jej wywoływanie informacji jest subtelne, ale i jawne – w pewnym momencie twórczyni wraz z całą ekipą pojawia się na ekranie, bez cienia pretensjonalności ukazując widzom szwy własnej narracji, odsłaniając własną pozycję w portretowanych sytuacjach i manifestując krytyczne, ale wsparte empatią i szacunkiem dla drugiego człowieka intencje. Alice Diop pozwala sobie nawet na bezpośrednie wypowiedzi z offu, w literacko przemyślany sposób parafrazując i komentując napotykaną rzeczywistość. Tym wstawkom daleko jednak do napuszonych odczytów odgórnie klasyfikujących ludzi i zjawiska – francuska reżyserka zawiera w nich własną refleksyjność i emocje, dopełniając tym samym w autorski sposób bezpośredniej dokumentacji miejskiego życia.

W My udaje się więc Diop rzecz niełatwa – tworzy film równocześnie wierny społecznemu detalowi i przesiąknięty autorską wrażliwością. Reżyserka tworzy wyrafinowany komentarz na temat współczesnej Francji, pokazując ją z perspektywy zwyczajnych ludzi, dla których wielkie symbole i polityczne absoluty wydają się ledwie odległą abstrakcją, nieoddającą zupełnie rzeczywistej problematyki codzienności. My to kino intymne, wytwarzane przez osobiste doświadczenia autorki, ale przede wszystkim wyczulone na innych ludzi, z których doświadczeń i emocji tka wielowymiarową narrację. Alice Diop, realizując swój film, spełnia najwyższe standardy etyki artystycznej oraz poznawczej, a jej dzieło może służyć za wzorzec kina obserwacyjnego. W istocie niewielu przedstawicieli nauk społecznych (przynajmniej tych praktykujących w obszarach filmu etnograficznego) lepiej łączy krytyczny obserwacyjny zmysł z metodologiczną zręcznością, niż robi to francuska dokumentalistka. Bez nakładania dramaturgii, bez pochopności, za to z wyczuciem i uczuciem Diop stworzyła fenomenalny film-esej społeczny, zachwycający jako kino i zmuszający do myślenia jako materiał terenowy.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA