MOST SZPIEGÓW. Powaga Spielberga, satyra Coenów
Gdy w latach 90. Steven Spielberg sięgał po poważniejszą tematykę, realizując Listę Schindlera i Szeregowca Ryana, przede wszystkim interesowało go przepracowanie traumy II wojny światowej. Jego filmy miały martyrologiczne zacięcie, były brutalne i często bezkompromisowe, miejscami reporterskie w formie. Chodziło o wiarygodne oddanie historycznej prawdy. Spielberg chciał osaczyć swoich widzów wojenną zawieruchą. Właśnie tak odbieram sekwencje lądowania w Normandii czy likwidację krakowskiego getta. Reżyser pełnił rolę psychoterapeuty, który chciał w nas wywołać szok.
Twórca Koloru purpury zmienił się w okresie dwóch ostatnich dekad. Wciąż nie unika trudnej tematyki, ale podaje ją w nieco inny sposób. Stevena Spielberga obecnie postrzegam bardziej jako pedagoga, który poczuwa się do obowiązku poruszenia poważnych tematów, artystę, który chce uczyć historii. Zależy mu, by w jego filmografii nie pozostały jakiekolwiek niedopowiedzenia i luki. Taką rolę pełnił już niestety nieudany i szkolny Lincoln. W niewątpliwie wychowawczym tonie utrzymany jest również Most szpiegów. Film oparty na faktach, traktujący o latach 50. i bezpośrednio mierzący się z globalnym zimnowojennym konfliktem.
Najnowszy film Stevena Spielberga jest jednak kinem dużo żywszym i przystępniejszym niż wcześniejsza biografia amerykańskiego prezydenta.
To za sprawą dynamiczniejszej fabuły, znacznie sprawniej budowanego napięcia czy niesztampowo napisanych dialogów, pod którymi podpisali się bracia Coen. Dzięki współpracy tak różniących się od siebie osobowości Most szpiegów nabiera charakteru. Twórcy Fargo zupełnie inaczej postrzegają historię niż ich starszy kolega. Jak przystało na postmodernistów, przywołują ducha tamtych czasów dzięki scenom-metaforom, pewnemu wyolbrzymieniu i kreatywnemu przetworzeniu stereotypów. Klasykowi Spielbergowi natomiast zależy na historycznej i faktograficznej prawdzie. Po połączeniu tych dwóch skrajnych koncepcji powstaje smakowita, nietypowa mieszanka.
Głównym bohaterem Mostu szpiegów jest prawnik James B. Donovan (solidny Tom Hanks), wyznaczony do bronienia w sądzie podejrzewanego o szpiegostwo na rzecz Związku Radzieckiego Rudolfa Abela (doskonały, stonowany i magnetyczny Mark Rylance). Film rozpoczyna się akcją przeprowadzaną przez FBI, po której Rosjanin trafia za kratki. Donovan, początkowo sceptycznie nastawiony do tej sprawy, zaprzyjaźnia się z Abelem i zyskuje jego zaufanie. Zaczyna mu zależeć na losie swojego klienta, domaga się, by i w tym przypadku wszystko przebiegało zgodnie z literą prawa, by emocje nie przysłoniły sprawiedliwości. Donovan to idealista, idealista skazany na klęskę. Przeciwko niemu wydają się być absolutnie wszyscy: sędzia prowadzący rozprawę, ciągle nachodzący go agenci CIA i FBI, oczywiście propagandowa prasa i nawet jego żona. Abel staje się wrogiem publicznym numer jeden, dom jego prawnika zostaje zaatakowany. Znajdujemy się w samym centrum amerykańskiej Czerwonej Paniki.
Determinacja, z jaką działa Donovan, jego przebiegłość w działaniu, doskonała znajomość prawa i przede wszystkim umiejętność przeciwstawienia się osobom wyżej od niego postawionych w hierarchii sprawiają, że ta postać potrafi zaimponować. Postawa Donovana i fabularna konstrukcja Mostu szpiegów może przypominać JFK Olivera Stone’a. Naprawdę, nie wiem, czy może istnieć lepsza rekomendacja dla filmu politycznego.
Czym się film Spielberga wyróżnia? Na pewno dość specyficznym klimatem, który zrodził się z połączenia satyrycznego, uzupełnionego o elementy karykatury i absurdu tekstu Coenów z patetycznym, dostojnym stylem reżysera Listy Schindlera. Te dwie składowe często zderzają się ze sobą, dając dość nieoczywiste efekty. Taka jest choćby świetna scena, gdy w trakcie rozprawy sądowej na chwilkę przenosimy się do szkolnej klasy i obserwujemy dzieci, które przed rozpoczęciem lekcji składają przysięgę Stanom Zjednoczonym. Równie niespodziewaną puentę ma sekwencja, gdy Donovan, będąc już w Berlinie Wschodnim, stara się dotrzeć do bardzo ważnej, decyzyjnej osoby, monitorującej wymianę szpiegów z ramienia Związku Radzieckiego.
Most szpiegów to jeden z bardziej udanych filmów Spielberga ostatnich lat, choć i tak niepozbawionym wad.
Za takie uważam wątki amerykańskiego pilota Francisa Gary’ego Powersa i studenta Frederika Pryora pojmanych przez KGB i Stasi. Tym postaciom poświęcono za mało czasu, potraktowano je dość pretekstowo i pobieżnie, przez co Most szpiegów w finale nie wywołuje aż takich emocji, jakich bym oczekiwał. Bezbłędnie napisana, intrygująca relacja, przeradzająca się w przyjaźń między Donovanem i Abelem nie wystarcza, by osiągnąć odpowiednio wysoki poziom dramaturgii. Oczywiście kolejny raz wspaniałą pracę wykonał Janusz Kamiński. Obraz ma niesamowitą głębię i fakturę. Polski operator we wspaniały sposób wykorzystuje światło, często lokując postaci na tle okien, z których bije blask. Niebieskawa w tonacji przedostatnia sekwencja filmu może być jednym z największych osiągnięć Kamińskiego.
Most szpiegów jest kinem mięsistym i treściwym, miejscami prawdziwie niebanalnym i, co ważne, trzeźwym ideologicznie (CIA jest podobnie zdeprawowane jak KGB). Film od strony technicznej zrealizowany jest na bardzo wysokim poziomie, jak to u Spielberga. Spodziewam się wielu Oskarowych nominacji, oczywiście również w najcięższych kategoriach. To kino wręcz stworzone pod nagrody Amerykańskiej Akademii.
korekta: Kornelia Farynowska