MISZMASZ, CZYLI KOGEL MOGEL 3. Umieralnia pełna kroków wstecz
Powroty po latach bywają sentymentalne albo smutne. Ostatnio daje się zauważyć nurt, który mimo traktowania powracających na dawne śmieci bohaterów jako nośniki sentymentalizmu nieco również ironizuje z drogi, jaką przebyli. Kontynuacja serii komediowej Romana Załuskiego nie jest jednak intrygująca niczym bardzo dobre Trainspotting 2, bo chociaż główna bohaterka, Kasia Zawada, prawie nie ruszyła się z miejsca, a akcja wciąż osadzona jest w Brzózkach, twórcy nie odnoszą się do idei powrotu. Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3 stoi raczej obok tworów popkultury w stylu Och, Karol 2 oraz Stawka większa niż śmierć.
Jak wspomniano na początku, Kasia, już po rozwodzie, w dalszym ciągu mieszka w Brzózkach wraz z matką Solską (która snuje się po ekranie bez wyraźnego celu, choć nie jest to wina wciąż idealnej do tej roli Katarzyny Łaniewskiej). Główna bohaterka wpadła w oko zalotnikowi, Staszkowi, ale na kolejnej dekadzie podchodów miłosnych ta historia się nie kończy, do Polski wraca bowiem zza granicy jej syn, Marcin. Do głowy wpada mu pomysł na niecodzienny biznes, który dotyczy… hodowli marihuany. Po drodze zaglądamy również do rodziny Wolańskich, którzy nie mogą pogodzić się z tym, że Barbara napisała kontrowersyjną książkę. Tymczasem Piotruś, którego pamiętamy z poprzednich odsłon komedii, jest już dorosłym, ustatkowanym mężczyzną. Również do jego drzwi zapukają demony przeszłości, a my możemy być pewni, że czeka nas refleksja w stylu „kiedyś to były czasy” oraz żenujące żarty na temat ścierania się starego porządku z nowym.
Scenariusz jest poszarpany niczym nieporadne próby tłumaczenia swojemu wujkowi zawiłości współczesnego świata. Wszelkie elementy aktualizujące oryginalne perypetie oraz losy znanych nam postaci opierają się na chwytach podpatrzonych w późniejszych sezonach Rancza albo wyjęto je wprost z youtube’owych skeczy o konflikcie starego porządku (rodziców) z nowym (dzieci). Szkoda, bo Ilona Łepkowska, scenarzystka najważniejszych polskich telenowel, wydawała się posiadać klucz do umysłów widowni. Jeśliby przeanalizować sukces pierwszych dwóch filmów z serii Kogel Mogel, można by wysnuć przypuszczenia, że był to zdany na piątkę egzamin pisarski dla Łepkowskiej, której największe sukcesy miały dopiero nadejść wraz z transformacją ustrojową. Reżyserowi tej kontynuacji nie chce się jednak robić niczego więcej poza realizacją jej parującego operą mydlaną skryptu. Używa do tego chwytów narracyjnych mogących zrobić wrażenie co najwyżej na tych, którzy nie widzieli żadnego odcinka telenowel TVN-owskich. Ten reanimowany przez znane twarze filmowy trup wyszedł z szafy zdecydowanie za późno, jakby nie do końca orientując się, co to za czasy i w jaki sposób chce się zaprezentować nowej widowni. Z punktu widzenia kogoś, kto czuje więź emocjonalną z polskim kinem lat osiemdziesiątych, ta podróż może wydać się smutnawa, bo Kasia Zawada nie przekazuje niczego nowego o świecie, a jedyną informacją jest to, co widzimy na twarzach Grażyny Błęckiej-Kolskiej, Ewy Kasprzyk czy Jerzego Rogalskiego. A komunikat ten nie bierze jeńców i brzmi: lata minęły bezpowrotnie, a świat nie daje wam niczego w zamian. Jest to więc zadziwiające, że głębsze zastanowienie się nad losami tych fikcyjnych postaci przywołuje raczej smutek niż rozbawienie.
„Komedia taka jak kiedyś” głosi manipulacyjnie napis na plakacie, ale co to oznacza? Przecież komedie „jak kiedyś” były dobre właśnie dlatego, że były kiedyś. Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3 nie poszukuje nawet odpowiedzi na pytanie, czemu 30 lat temu pokochaliśmy szaloną paczkę z komedii Załuskiego. Jest jednak w tym projekcie coś intrygującego, mianowicie walor psychologiczny. Jak bowiem po seansie będą czuć się ci, którzy pokochali poprzednie filmy? Czy wyjdą rozpromienieni tylko dlatego, że spotkali dawnych przyjaciół i zapłacili za bilet? A może producenci odniosą wręcz przeciwny skutek i bezwiednie przypomną nam, że nie ma nic smutniejszego niż stać w miejscu? W obu przypadkach – nie warto eksperymentować ze swoją pamięcią.