MISJA NA MARSA. Godne uwagi, choć niedocenione science fiction
Dowódcą załogi zostaje Luke Graham (Don Cheadle), choć z początku miał nim być jego najlepszy przyjaciel – doświadczony Jim McConnell (Gary Sinise), który jednak po śmierci żony załamał się psychicznie.
Po 13 miesiącach od startu, na czerwonej planecie dochodzi do dziwnego wypadku, w skutek którego niemal cała załoga ginie. Wysłany przez Luke’a ostatni meldunek jest bardzo tajemniczy i głównie dlatego zostaje wydany rozkaz, aby polecieć z misją ratunkową. Na pomoc wyrusza złożona z czterech osób ekspedycja, w skład której wchodzą Woody Blake (Tim Robbins), jego żona Terri (Connie Nielsen), młodzian Phil Ohlmyer (Jerry O’Connell) i Jim. To czy im się uda nie zależy tylko od ich doświadczenia, lecz również od tego jak sobie poradzą w ekstremalnych i bardzo niebezpiecznych warunkach. A tych nie będzie brakować w trakcie filmu Misja na Marsa.
W ostatnim czasie mieliśmy okazję zobaczyć Czerwoną planetę Anthony’ego Hoffmana, a jeszcze na ten rok zapowiadana jest premiera najnowszego horroru science-fiction Johna Carpentera Ghosts Of Mars. Jednakże przed tymi dwoma filmami powstała Misja na Marsa Briana De Palmy. Obraz godny uwagi, choć wyśmiany przez większość go oglądających. Powód takiej reakcji był właściwie jeden – finał, który rozczarował nawet największych miłośników science-fiction. Zacytuję tutaj mojego kolegę, który oznajmił, że “jakby nie było tej końcówki to by mówiło się o nieudanym projekcie: ambitny acz nieudany, ale ważne że się reżyser starał… a tak mamy coś głupiego”.
Właśnie takie opinie można najczęściej spotkać, chociaż zdarzają się również pochlebne oceny tegoż obrazu wyreżyserowanego przez znakomitego specjalistę od skomplikowanych intryg i genialnych wręcz rozwiązań technicznych Briana De Palmy. W jego filmografii można wyróżnić wspaniałe dzieła jak Carrie, Nietykalni, Świadek mimo woli, a niedawno wsławił się także takimi projektami jak Mission: Impossible oraz Oczy węża. W obsadzie znaleźli się m.in. Gary Sinise, Tim Robbins i Connie Nielsen. Pierwszy z tej grupki jest uznanym aktorem teatralnym i kinowym, a najsłynniejsze obrazy z jego udziałem to Forrest Gump Roberta Zemeckisa, Apollo 13 Rona Howarda i wspomniane wyżej Oczy węża De Palmy. Robbins zaś to przede wszystkim aktor komediowy (Hudsucker Proxy braci Coen), choć nie stroni od repertuaru dramatycznego (Skazani na Shawshank Franka Darabonta), a i czasem coś wyreżyseruje (Dead Man Walking. Przed egzekucją). Connie Nielsen dopiero zaczyna swoją hollywoodzką karierę, ale można było już ją zobaczyć w świetnym Adwokacie diabła Taylora Hackforda i oscarowym Gladiatorze Ridleya Scotta.
Wcześniej napisałem, że Misja na Marsa jest godna uwagi, ale niedoceniona. Dodam więcej – film mi się podobał. Oczywiście daleko mu do miana arcydzieła, ale wysiłek twórców nie poszedł na marne. Mamy znakomite efekty specjalne, niezłe główne role oraz dobre tempo. Warto również wspomnieć o mistrzowskiej muzyce Ennio Morricone – szczególnie w scenie szukania dziury (Ci co widzieli wiedzą o co chodzi). Faktem jest jednak, że zakończenie za nic nie pasuje do wcześniejszych przygód bohaterów, choć i tak mogło być znacznie gorzej. Pod koniec projekcji możemy się tylko zastanawiać co filmowcy wymyślą jeżeli wszelkie pomysły dotyczące Marsa zostaną wyeksploatowane – nakręcą Misję na Wenus?
Tekst z archiwum film.org.pl