search
REKLAMA
Recenzje

MATERIALIŚCI. Miłość (nie) na sprzedaż [RECENZJA]

Jak wypada nowy film Celine Song?

Mary Kosiarz

16 czerwca 2025

REKLAMA

Choć po jej genialnym Poprzednim życiu wielu pewnie sądziło, że Celine Song wprost urodziła się z kamerą w ręku i to właśnie opowiadanie o słodko-gorzkim smaku współczesnych związków było jej życiowym przeznaczeniem, Celine Song wcale nie dorastała w przekonaniu, iż pewnego dnia zostanie słynną filmową reżyserką (przypomnijmy – nominowaną do Oscara za swój pełnometrażowy DEBIUT). Kanadyjsko-koreańska twórczyni imała się w życiu różnych prac, z czego chyba najbardziej zaskakującą i na tyle oryginalną, by posłużyć jako baza do jej najnowszego filmowego projektu, była fucha w nowojorskim biurze matrymonialnym. I tak młodą, niemającą na siebie konkretnego pomysłu dziewczynę, z dnia na dzień pochłonęła złożoność i niestandardowość międzyludzkich relacji. Możemy sobie jedynie wyobrazić, jak szokujące musiało być dla niej zetknięcie z nierealnymi oczekiwaniami samotnych mieszkańców Wielkiego Jabłka, którzy miłość postrzegali w dużej mierze jako finansową transakcję, skrupulatnie obliczoną, gwarantującą społeczny awans i wyższe poczucie wartości. 

Gdy Song zdecydowała się w końcu porzucić swoją nieszablonową posadę, postawić wszystko na jedną kartę i rozpocząć przygodę z reżyserią filmową, kwestią czasu musiało być dla niej sięgnięcie do anegdot ze swojej – choć pełnej cudzych amorów – młodości. Opowiedzenie historii o miłości w świecie, w którym postrzegana jest ona jako relikt przeszłości albo jeszcze gorzej – nieracjonalny wymysł komedii romantycznych z lat 90., który wymyka się wszelkim zdroworozsądkowym obliczeniom, siedział więc w jej szkicach już od dawna. W Materialistach, swoim drugim po sukcesie Poprzedniego życia filmie, Celine Song z charakterystyczną dla siebie czułością, zrozumieniem i szacunkiem dla obu (chociaż w tym przypadku raczej trzech) stron miłosnej układanki udowadnia, że akurat tego prastarego, jedynego w swoim rodzaju uczucia nie da się jakkolwiek wycenić.

Pomimo marketingu wycelowanego w ulubieńców tradycyjnych rom-comów, chyba nie zaskoczę drugiej połowy kinowych widzów (oddanych tytułom studia A24), mówiąc, iż Materialiści żadną komedią romantyczną w zasadzie nie są. W przeciwieństwie do ram obowiązujących w tym skądinąd podupadającym dzisiaj filmowym gatunku w dziele Song obietnica szczęśliwego zakończenia nigdy nie wisi w powietrzu dłużej niż kilka minut. Sama Lucy, główna bohaterka filmu (pierwsza tak emocjonalna rola Dakoty Johnson), mimo bycia jedną z najbardziej skutecznych swatek w nowojorskiej agencji Adore, prywatnie nie szuka już romantycznych uniesień i miłości aż po grób. Z tej dolegliwości wyleczyła się dawno temu, gdy po pięciu burzliwych latach rozstała się ze swoim chłopakiem Johnem (Chris Evans). Teraz, mając doświadczenie w profesjonalnym dobieraniu par na podstawie określonych kryteriów: preferowanego wzrostu, koloru skóry, cech i – co najważniejsze – wysokości rocznej pensji, Lucy coraz częściej owo pragmatyczne zawodowe myślenie przekłada także na swoje życie prywatne. W końcu gdyby miłość była dostępna na wyciągnięcie ręki tak, jak wmawiają nam to przekazy reklamowe i stare hollywoodzkie kino, zdesperowani samotnicy nie przeznaczaliby przecież tylu tysięcy na znalezienie sobie idealnego partnera.

Pierwsze ale pojawia się jednak na dziewiątym w karierze Lucy przyjęciu weselnym, które udało jej się „zmontować”. Osobnikiem wymykającym się jej antyromansowej tezie jest istny bóg w ludzkiej skórze – przystojny, bogaty i szarmancki Harry (niezawodny Pedro Pascal), który pomimo jej gorących namów, nie chce dołączyć do agencji Adore. Pragnie za to udowodnić, że wspólne zainteresowania, ciekawa rozmowa i iskra namiętności nie muszą wcale zostać wygenerowane na podstawie krzyżyków w ankietach, ale wręcz powinny – dzięki spojrzeniu, drobnym gestom, kontakcie twarzą w twarz.

Drugie ale pojawia się kilka chwili później. I jest nim – rzecz jasna – były chłopak Lucy, który kelneruje na wspomnianej imprezie. John to jej dawna miłość, której na przeszkodzie stanęły finansowe rozbieżności – ona miała na siebie plan i stabilnie zarządzała gotówką, podczas gdy pochłonięty marzeniami o aktorskiej karierze chłopak nie miał grosza przy duszy. Choć obydwoje przyznają przed sobą, że przez ostatnie lata, zanurzeni we własnych problemach, nie wracali myślami do wspólnie spędzonego czasu, nie potrzebują zbyt wielu słów, aby uśpione uczucie znów przybrało na sile.

I tym oto sposobem sprytnie skonstruowana, niemalże symulacyjna rzeczywistość Lucy ponownie musi zmierzyć się ze sporym kłopotem: jakich poświęceń warta jest prawdziwa miłość (jeśli jakimś cudem jednak istnieje!) i czy w dzisiejszym świecie, tak bardzo skoncentrowanym na wartościach materialnych, jesteśmy w stanie oprzeć się pokusie wygodnictwa i bogactwa?

Celine Song w wielu miejscach swojej najnowszej opowieści mogłaby spróbować przenieść ją na znacznie mniej realistyczne tory i bezrefleksyjnie oddać się truistycznym komentarzom o tym, że miłość jest w stanie pokonać wszelkie bariery. Ale – całe szczęście – tego nie robi. Pogubiona w swoich oczekiwaniach Lucy, jak i jej dwaj adoratorzy – Harry, który pragnie zapewnić jej stabilną, luksusową przyszłość, oraz John, dzieciak w ciele dorosłego faceta, bez złotego pałacu, lecz ze szczerością w sercu – otrzymują od reżyserki tyle samo uwagi i nakreślenia ich osobistych, skomplikowanych zmagań. Lucy, która jest jednocześnie najbardziej przejmującą rolą w karierze Dakoty Johnson, krok po kroku wychodzi ze swojej idealistycznej bańki życia, w którym relacje buduje się wyłącznie na podstawie zgodności w rubrykach. Bohaterka orientuje się, jak bardzo krzywdzące jest w dzisiejszych czasach tak krótkowzroczne podejście do drugiego człowieka. Jej miłosny wybór nie jest tu więc żadną formą rywalizacji, lecz najczystszym, najbardziej ludzkim odruchem, jaki można sobie wyobrazić. Bo jak wielokrotnie, szczególnie w drugiej połowie dzieła, stara nam się przetłumaczyć Celine Song – droga biżuteria, kilkunastomilionowy apartament i stołowanie się w ekskluzywnych restauracjach w 99% przypadków nie będzie w stanie zastąpić prawdziwej, nawet najbardziej irracjonalnej i skomplikowanej miłości.

Materialiści z pewnością nie dorównują emocjonalnemu tąpnięciu Poprzedniego życia, lecz z drugiej strony stanowią do niego bardzo dobrą kontynuację i pewien odnośnik. Podobnie jak w filmie z 2023 roku Song obnaża najbardziej wstydliwe fragmenty naszych związkowych nieporozumień, ale i sama, jako kobieta, zastanawia się, jaka jest nasza rola we współczesnym świecie, na rynku pracy i rynku miłosnym, którym z początku tak zafascynowana jest główna bohaterka. Ona, Harry i John startują w tym wyścigu z różnych odległości, zależnych od ich majętności, prezencji, wartości, która określi, jakie są ich szanse na dobiegnięcie do mety. Harry, któremu atrakcyjności i uroku osobistego nie odbiorą nawet najwięksi przeciwnicy Pedro Pascala, poświęcił dla swojej rynkowej pozycji niesłychanie wiele – w arcywzruszającej scenie u boku Dakoty Johnson obserwujemy, w jak duże kompleksy wpadają dziś faceci zarażani zewsząd wzorcami toksycznej męskości. John znajduje się za to całe lata świetlne od ceny wywoławczej swojego rywala – bo w świecie miłości na sprzedaż to, jakim jesteś człowiekiem, nie ma żadnego znaczenia w starciu z zawartością portfela.

Tak przykrej kategoryzacji Celine Song mówi głośne nie i wychodzi na przekór oczekiwaniom sporej części widowni, która od Materialistów oczekiwała kalki sprawdzonych romantycznych trójkątów. To opowieść o fragmentach nas samych, jakie z całych sił staramy się ukryć przed światem, w obawie o wrogi osąd, krytykę i pokazanie słodko-gorzkiej prawdy. Kino romantyczne w rękach Song zyskuje uszlachetnioną formę, w której zamiast wyidealizowanej instagramowej rzeczywistości spotykamy się z tym, co dzieje się po jej drugiej stronie. Dialogi, które zostawiają widza w osłupieniu, wzruszeniu i głębokiej zadumie, mogą posłużyć do głębszego przyjrzenia się własnej definicji miłości. Bo choć materialista kojarzy nam się z kimś biernym i pozbawionym emocjonalnych wahań, w rzeczywistości wszyscy mamy w sobie pierwiastek tego pejoratywnego określenia, czemu Song przygląda się z czułą uważnością.

Gdyby Oscary, Złote Globy czy jakiekolwiek inne filmowe wyróżnienia pokusiły się o stworzenie kategorii dla najpiękniejszych życiowych dialogów, Celine Song z pewnością mogłaby liczyć na to wyróżnienie na równi z Richardem Linklaterem czy Noahem Baumbachiem. Filmowczyni po raz kolejny gwarantuje nam pełne spektrum emocjonalnych wrażeń, a to dopiero początek jej – mam nadzieję – błyskotliwej kariery.

Materialiści dostępni w polskich kinach od 13 czerwca. 

Mary Kosiarz

Mary Kosiarz

Daleko jej do twardego stąpania po ziemi, a swoją artystyczną duszę zaprzedała książkom i kinematografii. Studentka dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim. Ulubione filmy, szczególnie te Damiena Chazelle'a i Luki Guadagnino może oglądać bez końca.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA