Mary Poppins
Pewnego wietrznego dnia do domu państwa Banksów przybywa nowa niania, by zająć się dwójką niesfornych i niezdyscyplinowanych dzieci. Czy uda jej się je okiełznać? Czy zaskarbi sobie ich serca?
Mary Poppins – bo o niej tutaj mowa – to postać stworzona przez pisarkę Pamelę L. Travers. W latach sześćdziesiątych XX wieku studio Disneya postanowiło wziąć na warsztat wykreowaną przez nią tajemniczą guwernantkę. I tak w 1964 rok świat poznał filmową Mary Poppins – nianię, która do dziś potrafi prawdziwie zachwycić.
Ale po kolei. Państwo Banksowie to ludzie bardzo zamożni. Ojciec – George Banks (David Tomlinson) – jest szanowanym bankierem, którego życie uporządkowane jest w każdym aspekcie. Matka – Winifred (Glynis Johns) – to oddana działaczka ruchu na rzecz kobiet. Oboje w natłoku codziennych obowiązków zapominają o dzieciach, Jane i Michaelu (w te role wcielili się Karen Dotrice i Matthew Garber), których co chwile opuszczają kolejne nianie, niemogące sprostać swojej pracy.
W końcu zjawia się ona – tytułowa Mary Poppins.
W tej roli znakomita i nagrodzona Julie Andrews. Pojawia się i wszystko się zmienia. Niania okazuje się wymarzoną, choć surową, towarzyszką i nauczycielką dzieci. Pokazuje im świat takim, jakiego nie umieliby im przedstawić rodzice. Nie jest to trudne – Mary Poppins to nie tylko guwernantka tajemnicza, ale również… magiczna! Z nią przeniesienie się do świata narysowanego na chodnikowym obrazie, wyścigi na konikach z karuzeli Parku Rozrywki, popołudniowa herbatka pod sufitem (ciekawostką jest, że Matthew Garber dostawał 10 centów za każdy dubel – bał się wysokości, więc ktoś zaproponował mu taką „premię”), a nawet – o zgrozo! – POSPRZĄTANIE POKOJU nie stanowią problemu. W tym wszystkim towarzyszy jej i dzieciom Bert. Dick Van Dyke wybrany został do tej roli mimo sprzeciwów pisarki Pameli L. Travers. Bert jest niemal równie tajemniczy, co panna Poppins. To zlepek wielu postaci, które pojawiały się w kolejnych książkach o niani posiadającej magiczne zdolności. Dlatego w filmie widzimy kolejne jego wcielenia – człowieka-orkiestrę, chodnikowego malarza, sprzedawcę balonów czy kominiarza. Ten ostatni Bert to najwybitniejsze wcielenie. Zaśpiewana przez niego piosenka Chim Chim Cher-ee otrzymała Oscara.
Mary Poppins to musical niezwykły, potrafiący oczarować również teraz, w dobie efektów komputerowych i kina akcji.
Całość filmu kręcona była w studiu – nawet sceny dziejące się na ulicach Londynu czy te, w których pojawia się katedra świętego Pawła. Oczywiście dziś widzimy ogromną przepaść między użytymi w produkcji Disneya efektami, a tym, co obecnie możemy oglądać w kinie. Ale pamiętajmy, że to film z lat sześćdziesiątych – jak na tamte czasy zastosowano bardzo nowatorskie rozwiązania. Mamy tutaj wszystko, czego moglibyśmy sobie życzyć w filmie o magii. Producenci zadbali o całe długie sceny, jak zjawiskowe połączenie akcji filmu z animacją rysunkową czy wspomniana już przeze mnie herbatka pod sufitem, ale również o drobniejsze detale – Mary Poppins ze swej torby wyciąga wielkie lustro, stojącą lampę, wieszak na kapelusze… To wszystko sprawia, że mimo zestarzenia się tych efektów film jawi się widzowi jako dopracowany w każdym calu, bogaty w warstwie wizualnej. Zdobył zresztą Oscara za efekty specjalne oraz montaż.
Efekty specjalne to jednak nie wszystko.
Nawet naszpikowany najlepszymi efektami film byłby niczym bez dobrej gry aktorskiej. Nic w tym odkrywczego, ale oglądając Mary Poppins po raz kolejny, zachwyciłam się tym, jak wiele zależy od obsady aktorskiej. Julie Andrews, która zagrała tytułową nianię, zdobyła za swoją rolę Oscara, Złotego Globa oraz nagrodę BAFTA. Jakże zasłużone! Po obejrzeniu filmu nie potrafię sobie wyobrazić, że ktoś inny mógłby wcielić się w pannę Poppins. Ta rola jest jakby dla Andrews napisana, jakby czekała, aż aktorka podejmie się wyzwania. Ona jej nie zagrała – ona wręcz stała się nianią dzieci państwa Banksów. Każdy gest, spojrzenie, uśmiech są tutaj doskonale przedstawiony. Być może z powodu tego „stopienia” się z odgrywaną rolą Andrews chciała początkowo odrzucić propozycję, która pojawiła się rok po premierze Mary Poppins. Bała się, że zaproponowana jej rola Marii w musicalu Dźwięki muzyki będzie zbyt podobna do roli magicznej niani. Zmieniła jednak zdanie i po raz kolejny możemy podziwiać ją jako guwernantkę w obrazie Roberta Wise’a z 1965 roku.
Poza Andrews w produkcji Disneya mamy wspomnianego już Dicka Van Dyke’a w roli Berta. Mamy pana Banksa zagranego przez Davida Tomlinsona, tak wspaniale obruszającego się, gdy dzieci opowiadają mu o swoich przygodach, śpiewają nauczone przez nianię piosenki albo powtarzają słowo, które mówi się, kiedy nie wiadomo, co powiedzieć – Superkalifradalistodekspialitycznie. Obrazu dopełnia zapatrzona w męża i posłuszna mu (choć może tylko pozornie?) Winifred Banks zagrana przez Glynis Johns. Aktorka świetnie poradziła sobie z rolą nieco niepoważnej i nieroztropnej matki, która na wieść o tym, że jej dzieci znowu gdzieś zniknęły, nie rzuca wszystkiego i w panice ich nie szuka, tylko prosi dotychczasową nianię, żeby nie rezygnowała z pracy.
Na koniec muzyka.
Tym, co dopełnia obraz stworzony przez studio Disneya, jest wspaniała muzyka. Twórcy – Richard M. Sherman oraz Robert B. Sherman – zostali za nią nagrodzeni Oscarem. Poza tym utwór Supercalifragilisticexpialidocious w 2004 roku zajął trzydzieste szóste miejsce na liście stu najlepszych piosenek filmowych wszech czasów. Mnie samej trudno wybrać jeden utwór, który podoba mi się najbardziej. Podobno Robert B. Sherman zastanawiał się dwa tygodnie nad tekstem, który mógłby być niejako hymnem niani państwa Banksów. Aż w końcu jego syn Jeff wrócił ze szkoły i opowiedział, że dostał szczepionkę przeciwko polio. Zabieg go jednak nie bolał, ponieważ dostał szczepionkę na łyżeczce z kostką cukru i musiał połknąć. Tak powstał pomysł utworu A Spoonful of Sugar z tekstem brzmiącym w wersji z polskim dubbingiem: „Dodaj cukru łyżeczkę, żeby smak lekarstwa znikł”. Natomiast ulubionym utworem samego Walta Disneya, który podobno kazał sobie puszczać za każdym razem, gdy odwiedzał braci Sherman, był Feed the Birds.
Mary Poppins to musical niezwykły. Potrafi z powodzeniem zachwycić dziecko, jak i widza dorosłego. W 2006 roku Amerykański Instytut Filmowy umieścił go na szóstym miejscu najlepszych musicali w historii kina. Jeśli więc ktoś jeszcze go nie obejrzał – najwyższy czas nadrobić filmowe zaległości!
korekta: Kornelia Farynowska
https://www.youtube.com/watch?v=k_mpaF5-SlU