search
REKLAMA
Recenzje

MAJOR DUNDEE

Tomasz Raczkowski

19 listopada 2019

REKLAMA

„Kogo teraz przeciw mnie wyślecie?” – pyta butnie Sierra Charriba, wódz Apaczów, podziwiając okaleczone działo porucznika kawalerii USA i panoramę masakry dokonanej przez jego wojowników na oddziale „niebieskich kurtek”. Po tych słowach przy akompaniamencie podniosłej muzyki pojawia się nazwisko: MAJOR DUNDEE. Tytuł filmu staje się jednocześnie błyskawiczną odpowiedzią na pytanie Indianina, a epicki wstęp zwiastuje spektakularną filmową opowieść o konfrontacji tytułowego dowódcy z siejącymi spustoszenie czerwonoskórymi. Film Sama Peckinpaha z 1965 roku jest jednak czymś nieco innym. Bardziej niż herosem walczącym o najwyższe ideały, major Dundee okazuje się bohaterem dramatycznym, w imię swej obsesyjnej ambicji wyruszającym na prywatną krucjatę.

Major Dundee miał być przełomem w karierze Sama Peckinpaha, i w pewnym sensie był. Po świetnie przyjętych Strzałach o zmierzchu reżyser otrzymał od studia Columbia pokaźny budżet i zielone światło na realizację gwiazdorskiego westernu według scenariusza Harry’ego Juliana Finka, znacząco zmodyfikowanego przez Peckinpaha przy współpracy z Oscarem Saulem. Finalny kształt filmu z Charltonem Hestonem w roli głównej oraz Richardem Harrisem, Jamesem Coburnem i Jimem Huttonem na drugim planie nie spotkał się z pozytywnym odbiorem, przynosząc finansową porażkę, a także w znacznej mierze dyskredytując Peckinpaha w Hollywood za sprawą konfliktów i podlewanych alkoholem ekscesów na planie. Major Dundee okazał się więc produkcją kluczową dla złej sławy reżysera. Przy okazji jest to też dzieło, które z perspektywy czas można rozpatrywać jako otwarcie najlepszego okresu twórczości Peckinpaha, cementujące jego autorską poetykę.

Osią fabuły Majora Dundee jest polowanie na nękającego pogranicze Charribę, dowodzone przez Amosa Dundee – relegowanego z linii frontu za błąd taktyczny pod Gettysburgiem dowódcy obozu więziennego dla pojmanych w czasie wojny secesyjnej żołnierzy Konfederacji. Jednym z nich jest kapitan Benjamin Tyreen, irlandzki imigrant, który dołącza do wojsk Południa na skutek wcześniejszego zwolnienia z armii Północy przy udziale majora Dundee, do którego żywi z tego powodu osobistą urazę. Chcąc wyruszyć przeciw Apaczom, jankeski dowódca musi jednak zwrócić się o pomoc właśnie do Tyreena i wcielić do swojego oddziału dowodzonych przez niego więźniów. Konflikt pomiędzy granym przez Hestona Dundeem a Tyreenem Harrisa jest drugim równorzędnym wątkiem filmu Peckinpaha, który narasta w miarę rozwoju wyprawy.

Historia opowiadana jest częściowo z perspektywy młodego kawalerzysty Tima Ryana, ocalałego z otwierającej film masakry, jednak jego rola w filmie okazuje się ostatecznie niemalże marginalna. Podobnie zresztą stopniowo na dalszy plan odchodzą też sami Apacze, których ściga Dundee. Centralnym tematem filmu jest bowiem sama misja i niemal tragiczna figura głównego bohatera, zżeranego przez ambicję, która – cytując Tyreena – zaprowadziła go z linii frontu prawdziwej wojny do zapomnianej kolonii karnej, gdzie zamiast o narodową sprawę, walczy o… no właśnie, o co? Pojmanie Charriby jest dla majora nie tyle sprawą bezpieczeństwa czy zemsty za poległych towarzyszy broni, co sposobem zachowania dumy, dla której gotów jest, nie zważając na środki, brnąć na wrogie terytorium, a kwestie takie jak odzyskanie pojmanych przez Indian dzieci, ochrona meksykańskich wieśniaków czy znikająca na horyzoncie wojenna racja stanu rozmywają się i przestają grać istotną rolę.

Dowodząc oddziałem złożonym z własnych podkomendnych, czarnoskórych ochotników ze straży więziennej, cywilnych rekrutów i konfederackich jeńców, Dundee podąża za nieuchwytnym Charribą w sposób iście conradowski, wiodąc żołnierzy i samego siebie ku zatraceniu w swoistym jądrze ciemności skąpanej w słońcu Wyżyny Meksykańskiej. Po drodze dochodzi do szeregu starć z wrogami i wewnętrznych spięć z Tyreenem, który przybiera w filmie rolę chodzącego wyrzutu sumienia i fatum przyszłej odpowiedzialności za swoje czyny wiszącego nad głową głównego bohatera. Dundee nie zważa na morale żołnierzy, na uczucia i przyjaźnie, przekracza międzynarodowe prawo, bez widocznej radości, ale i bez oporu przyjmując w pewnym momencie rolę (jak zauważa Tyreen, niepasującą do niego) półboskiego wyzwoliciela. Tworzy to w Majorze Dundee posępną aurę dramatu, w którym westernowa otoczka jest zaledwie pretekstem do psychologicznego portretu jednostki.

A jednak jest to rasowy western, bynajmniej nie zrywający z tradycją gatunku. Motywy i sposób prowadzenia opowieści to najwyższej próby realizacja klasycznej struktury opowieści o Dzikim Zachodzie, zapewniająca zarówno klarowną ekspozycję postaci i głównych wątków, jak i rzetelną dawkę świetnie nakręconych, dynamicznych scen akcji. Tyle że na tym wszystkim odciska się charakterystyczna Peckinpahowska stylistyka. Po pierwsze odziera ona westernowy format z romantyczności, sprowadzając historię do brudu, krwi i nie zawsze szlachetnych ludzkich emocji. Po drugie Peckinpah nadaje swojej opowieści fatalistyczny rys, za sprawą którego ikoniczny obraz armii i heroicznych starć Amerykanów z rdzennymi mieszkańcami Zachodu ulega erozji, ukazując przyziemną brutalność epoki. Choć po ingerencjach producentów Major Dundee to film jeszcze nie tak krwawy jak późniejsze dokonania Peckinpaha, proponowana tu wizja świata naznaczona jest widoczną surowością, wytwarzającą niepowtarzalny klimat westernu pozbawionego heroicznej niewinności.

Major Dundee mógłby być arcydziełem, gdyby nie wymuszone w postprodukcji kompromisy, a także przedwcześnie przerwany ze względu na generowane przez Peckinpaha problemy okres zdjęciowy. Czynniki te prawdopodobnie odbiły się na spójności i jakości opowieści. Być może to na karb turbulencji produkcyjnych zrzucić należy fakt, iż po brawurowym doprowadzeniu do eskalacji obsesji głównego bohatera i napędzających film napięć ostatni akt przynosi rozczarowanie. Rozwiązanie zarówno wątku polowania na Charribę, jak i toczonego przez cały film pojedynku między Dundeem a Tyreenem jest zbyt nagłe i zbyt, co by nie powiedzieć, banalne, pozbawione głębi charakteryzującej najlepsze momenty filmu (takie jak wkroczenie oddziału majora do meksykańskiej wioski Durango). Sprawiające wrażenie pospiesznego i przesadnie bezpiecznego zakończenie kładzie się cieniem na całej wizji przedstawionej w filmie, której brutalność i psychologiczna głębia nie doczekują się satysfakcjonującej puenty.

Nie zmienia to jednak faktu, że Major Dundee w takiej formie, w jakiej go znamy, to momentami błyskotliwy, znakomicie nakręcony western, któremu można przyznać miano klasyka i – mimo wszystko – jednego z lepszych filmów w dorobku Peckinpaha. Choć to obraz niespełniony, nawet po latach broni się jako intrygująca podróż do czasów wojny secesyjnej, odkrywająca mniej chwalebne i bohaterskie oblicze U.S. Army, a przy tym zachowująca gatunkowy rdzeń, bez zbyt dalekiego zapuszczania się na rewizjonistyczne terytoria. Warto też pamiętać o świetnym duecie Heston–Harris, których aktorski tandem jest jedną z tych rzeczy, które najbardziej pamięta się po seansie Majora Dundee.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA