search
REKLAMA
Recenzje

W PODZIEMIACH PLANETY MAŁP. Atomowa religia czy przyszłość chrześcijaństwa?

Legendarna na zawsze pozostanie tylko pierwsza Planeta Małp z Charltonem Hestonem w roli George’a Taylora.

Odys Korczyński

27 marca 2023

REKLAMA

Legendarna na zawsze pozostanie tylko pierwsza Planeta Małp z Charltonem Hestonem w roli George’a Taylora. Wszystko, co nastąpiło potem, jest gorszą kontynuacją niesamowitej historii, którą współcześnie znów zadziwiająco doskonale odświeżył Tim Burton, rozpoczynając tym samym nową serię udanych filmów. To jednak, że wszystkie produkcje po dziele Franklina J. Schaffnera są bardziej lub mniej odtwórcze i wysilone, nie oznacza, że te wszystkie nakręcone przed 2001 rokiem nie są godne uwagi. W podziemiach Planety Małp najbardziej ze wszystkich tych starszych korzysta ze sławy oryginału. Wychodzi mu taki związek czasowy i tematyczny na dobre, a sam wątek ukrytych pod ziemią wywrotowych homo sapiens czyni ten film bardzo aktualnym do dzisiaj. Jeśli chodzi o przedstawienie radykalnych ruchów społecznych, które religię postrzegają jak alternatywną i – co gorsza – realną rzeczywistość górującą nad tą fizyczną.

W produkcji możemy zobaczyć przede wszystkim Charltona Hestona, przynajmniej na początku. Jest on łącznikiem, takim elementem wprowadzającym nowego aktora, którym jest James Franciscus. Został on dobrany nawet wizualnie, żeby sprostać widzowskiemu sentymentowi. Blondyn, z jasną brodą i jasnymi oczami, jako ten jedyny przedstawiciel dawnej rasy panów, która wyginęła i której resztki zostały zakute w kajdany. Jakież to symboliczne, że teraz małpy są tymi, które dominują, a ich elitę intelektualną stanowią również te jasnowłose. Czyżby twórcy chcieli nam przez tę kolorystyczną symbolikę coś powiedzieć? Tylko czy jest to coś prześmiewczego, czy bardzo głęboko rasistowskiego. Ten osąd pozostawiam już widzom żyjącym w XXI wieku i odkrywającym serię opowieści o Planecie Małp, jako coś z jednej strony mocno wiekowego, a z drugiej niesłychanie nowatorskiego ze względu na tak obszerne wykorzystanie w fabule innego gatunku. Planeta Małp przy tym nie jest filmem o zwierzętach, jakie pamiętamy z dzieciństwa, gdzie zwierzaki były wyraźnie sztucznie zantropomorfizowane. Małpy w ujęciu Schaffnera oraz autora książki Pierre’a Boulle’a zyskały własną osobowość, jakże ludzką, naczelną, lecz nie dziecinną, pastiszową. I udało się tę powagę, a nie groteskę, uzyskać już w latach 60. oraz podtrzymać we współczesnych odsłonach serii.

James Franciscus spisał się zadziwiająco dobrze, chociaż kopiował styl aktorski Charltona Hestona. Była to rzecz jasna recepta na sukces. Inaczej cała ta sztuka mogła się nie udać. Nie widać jednak w jego obecności na ekranie cienia sztuczności. To, powiedzmy, młodsza wersja Hestona, której ze względu właśnie na podobieństwo można wiele wybaczyć. Co zaś do małp – główni małpiaci bohaterowie pozostali ci sami, co również jest celowym zabiegiem. Ich charaktery przyciągnęły widzów do ekranów w pierwszej części i dalej tak będą robić, na zasadzie tych samych moralnych dylematów, które czują Zira i Cornelius, a może w jakimś sensie również Zaius. Ten jednak przedłożył dobro własnego gatunku ponad sentymenty moralne. Zastrzeżenia można mieć do efektów specjalnych, ale patrząc na nie wyłącznie z dzisiejszej perspektywy. Jak na swój czas, W podziemiach Planety Małp jest produkcją zrealizowaną kunsztownie, z dbałością o szczegóły. Oczywiście szerszych planów brak, miasto małp wygląda jak tania, wiejska osada, ogniste zapory płoną tak jakby trochę nad ziemią i są lekko przezroczyste, podobnie jak błyskawice. Najlepiej wygląda podziemie, gdzie królują wyznawcy osobliwej religii, której centrum jest rakieta z głowicą atomową. I tu zaczyna się najciekawsza część filmu – ukazanie wierzeń postapokaliptycznych istot. Okazuje się, że część myślących ludzi przetrwała. Gnieździ się gdzieś w podziemiach Nowego Jorku. Mało tego, rozwinęli osobliwe zdolności psychiczne. Sami zaś przez lata takiego życia upodobnili się nieco do gadów. Kiedy zdejmują maski i odprawiają śpiewne modły, widać, że autorów historii inspirowały obrzędy religii chrześcijańskiej, pogańskiej, teorie spiskowe o reptilianach oraz wyobraźnia H.G. Wellsa.

I tak można teraz domniemywać, że ewolucja gatunku ludzkiego z jednej strony doprowadzi nas do zagłady, lecz jakaś garstka myślących przetrwa. Żeby jednak umiała tak żyć, będzie musiała wesprzeć swoją zdemolowaną apokalipsą kulturę jakimś mocnym, skodyfikowanym wierzeniem religijnym. Chrześcijaństwo okaże się bardzo wtedy użyteczne, gdyż samo z siebie jest religią synkretyczną, powstałą za sprawą inkorporowania elementów z wielu innych, politeistycznych religii. Wystarczy sam model rytu, a Boga można zastąpić bombą atomową, wszystkim, byle tego potencjalna siła przekraczała możliwości przeciętnego człowieka.

W podziemiach Planety Małp nie jest filmem odkrywczym, raczej odtwórczym w porównaniu z pierwszą częścią. Warto ją jednak obejrzeć ze względu na pozbawione naiwności wykorzystanie sentymentu oraz ciekawe ukazanie świata podziemia, co w kinie science fiction tamtych czasów właściwie nie istnieje. Produkcja jest zatem modelowa, inspirująca przyszłych twórców filmowych. Mnie osobiście wciąż cieszy, gdy do niej wracam, nawet jeśli w grupowych ujęciach małp widać, że to źle zrobione, nieruchome, a czasem wręcz krzywo założone maski na twarzach aktorów.

Film można obejrzeć w serwisie Flixclassic.pl.

Odys Korczyński

Odys Korczyński

Filozof, zwolennik teorii ćwiczeń Petera Sloterdijka, neomarksizmu Slavoja Žižka, krytyki psychoanalizy Jacquesa Lacana, operator DTP, fotograf, retuszer i redaktor związany z małopolskim rynkiem wydawniczym oraz drukarskim. Od lat pasjonuje się grami komputerowymi, w szczególności produkcjami RPG, filmem, medycyną, religioznawstwem, psychoanalizą, sztuczną inteligencją, fizyką, bioetyką, kulturystyką, a także mediami audiowizualnymi. Opowiadanie o filmie uznaje za środek i pretekst do mówienia o kulturze człowieka w ogóle, której kinematografia jest jednym z wielu odprysków. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA