search
REKLAMA
Recenzje

LIBERATOR. Wystawne zwieńczenie tłustych lat Stevena Seagala

Tomasz Bot

6 czerwca 2017

REKLAMA

Steven Seagal. Te dwa słowa określają nie tylko pewnego aktora, ale i pewne zjawisko. Buddyjski macho. Zrusyfikowany mistrz aikido. Muzyk z powodzeniem wydający bluesowe płyty. Aktywista walczący z zanieczyszczeniem środowiska. Reżyser filmowy (Na zabójczej ziemi), a także zastępca szeryfa (zupełnie realnie i niefilmowo). Przez pewien czas podejrzewano, że może być nową inkarnacją Buddy. Krążą plotki, że lata temu mógł być zabójcą na usługach CIA. Arogancki, butny, tajemniczy.

Jego biografia to materiał na metafizyczno-holistyczny film akcji, w którym fakty i mity zatańczą dziki taniec do wtóru bambusowych fletów tak, że zamienią się w nieodróżnialną strugę światła. Przede wszystkim jednak większość z nas zna go jako aktora. Aktora, który grał w życiu właściwie tylko jedną postać: Stevena Seagala, i który jedynie dla zmyłki nosił imiona takie jak Gino czy Nico. Seagal największe sukcesy w kinie odnosił  w latach 80. i na początku 90. Jego aktorski debiut Nico – ponad prawem zrobił w kinach furorę i wylansował go na gwiazdę. Potem jeszcze trzy razy pod rząd wcielił się w postacie policjantów, którzy i tak byli jak postać z debiutu (…która i tak była jak Steven Seagal). Mason, John i Gino walczyli o prawo i porządek, używając aikido i broni palnej. Proste imiona i proste filmy, gęsto wypełnione “mięsną” akcją – strzelaniny, rozróby i chrzęst kości. Pomimo że wszystkie one cieszyły się wielką popularnością, ambitny aktor poczuł, że pora skolonizować nowe rejony kina akcji.

Powstały w 1992 roku Liberator to większy rozmach i zerwanie ze schematem wcześniejszych obrazów. Zamiast biegać jako glina po swojskich ulicach metropolii, tępiąc swojskich handlarzy narkotykami, robiąc to szybko, sprawnie, możliwie najbrutalniej i właściwie samemu, nasz bohater  stanął do walki ze złodziejami broni jądrowej, którzy opanowali pancernik USS Missouri. Stalowy kolos wyruszył właśnie w swój ostatni rejs i nikt nie spodziewał się kłopotów. Urodzinowe przyjęcie dla kapitana okazało się jednak  pułapką, a okręt dostał się w ręce licznej i dobrze zorganizowanej bandy.

Pomysł stanowi oczywiście pokłosie sukcesu Szklanej pułapki. Kultowy tytuł dał filmowcom jasny sygnał: twardziel i uprowadzony samolot/statek/pociąg to jazda w stronę sukcesu. Steven Seagal wskoczył w te buty, nie przejmując się, że scenariusz Liberatora miał być pierwotnie bazą pod Szklaną pułapkę 3. Wykreował postać okrętowego kucharza, który jest jedyną nadzieją dla sterroryzowanej załogi i świata (broń jądrowa ma trafić na czarny rynek). Tyle że Casey Ryback nie jest zwykłym kucharzem, lecz ekskomandosem zesłanym do kuchni za niesubordynację, a poza tym ma do pomocy Jordan Tate – króliczka playboya, który wyskoczył z urodzinowego tortu wprost w kłopoty. Nie jest więc sam, choć to głównie od niego zależy los broni nuklearnej.

Liberator odchodzi od formuły wcześniejszych, nader miejskich filmów Seagala i pozwala nam na wycieczkę po uzbrojonym statku wypełnionym nowoczesną technologią. Labirynt korytarzy okrętu, jak i jego zewnętrzny pokład, to wymarzona sceneria do ostrej rozgrywki na falach. Poza tym mamy tu migoczące ekrany, głowice, radary, a z czasem pojawią się także samoloty, transmisje satelitarne, łódź podwodna, bazooki i broń palna różnego typu. Nie jest to może jeszcze takie zagęszczenie techniki, żebyśmy poczuli się jak w technothrillerze Toma Clancy’ego czy adaptacjach jego powieści, ale twórcy jasno dają nam do zrozumienia, że oglądamy nowoczesne kino akcji.

Implikuje to także pewną zmianę w rysunku bohatera. Casey/Seagal – choć niepokorny – nie może być już ponad prawem i ponad wszystkimi. Nie walczy też z pobudek osobistych. Jako były żołnierz czuje się odpowiedzialny za uwięzionych marynarzy, los rakiet i towarzyszącego mu króliczka. Musi działać rozważnie i metodycznie, żeby pokonać wroga. To, co odróżnia tę postać od innych kreacji aktora, to większe opanowanie. Skuteczność jednak się nie zmniejsza. Seagal poddaje terrorystów bolesnej obróbce: tnie, dusi, szatkuje, dryluje za pomocą stalowych słupów, topi i przypala. Sporą ich część zastrzeli w trakcie krótkich, gwałtownych wymian ognia. Casey jest nie tylko ekspertem od sztuk walki, ale też od materiałów wybuchowych, więc nieraz coś huknie i buchnie. Na tym nie koniec niespodzianek. Casey to wielofunkcyjny blender wojenny. Symultanicznie prowadzi wymianę ognia z wrogiem i telefoniczną  rozmowę ze sztabem antykryzysowym; rozbraja pociski, uzbraja działa; rzuca czar na króliczka i robi kotlet siekany z przeciwnika. Krzyżuje ręce i strzela z dwóch karabinów naraz, skuteczniej rozpylając śmierć. Poza tym świetnie gotuje. Od Seagala bucha pewność siebie i czytelny przekaz do widza: jeśli za mną nie nadążasz, to oglądaj Dumę i uprzedzenie na podstawie Jane Austen.

REKLAMA