KRUCYFIKS. Opętanie irytacją
Z plakatu tej produkcji możemy się dowiedzieć, że to „oparty na prawdziwych wydarzeniach film twórców serii Obecność i Annabelle”. O ile nie wiem, w czym komukolwiek może pomóc przyznawanie się do powiązań z Annabelle, tak obecność (wink, wink) scenarzystów odpowiedzialnych za obie Obecności faktycznie może napawać umiarkowanym optymizmem. Naturalnie pod warunkiem, że nie przedstawią nam kolejny raz tej samej historii – bo tę tendencję uważam za największą wadę ich dość powtarzalnych dzieł. Początkowy akt filmu pozwala uwierzyć, że w końcu mamy do czynienia z czymś bardziej świeżym i potencjalnie zaskakującym. Kiedy jednak zostaniemy potraktowani pierwszym przeraźliwie głośnym jump scare’em, nasze oczekiwania i zaangażowanie będą stopniowo ulatywać z każdą kolejną minutą. Wyjściu z seansu towarzyszy zaś mieszanka ulgi i złości, a po głowie chodzi pytanie – jak długo jeszcze twórcy horrorów będą nam wciskać przewidywalne bzdury jako tzw. fakty (oparte na rzeczywistych wydarzeniach)? Jak długo kompletny brak kreatywności i pomysłu na straszenie będą kamuflować nagłym jazgotem? Cóż, dopóty widz będzie wspierał takie praktyki swoim portfelem i zainteresowaniem.
Pierwsze sceny sugerują, że czeka nas obserwowanie interesującego śledztwa młodej dziennikarki próbującej ustalić, czy śmierć “opętanej” kobiety była dziełem demonów, czy też poddaniem się wymęczonego kilkudniowymi egzorcyzmami ciała. Wydawało się, że możemy liczyć na jakąś niejednoznaczność historii, która będzie nas miotać od racjonalnego wytłumaczenia zaistniałej sytuacji do niepokojących oznak udziału sił paranormalnych. Niestety jakakolwiek niepewność znika całkiem szybko i staje się jasne, że to kolejna historia o złowieszczych demonach i sile modlitwy. Co ciekawe, piekielny byt atakuje ze szczególną lubością młode kobiety, które mają czelność ulegać swoim fizycznym popędom – w końcu są wówczas “nieczyste” i stanowią łatwy cel. Prawdziwie postępowy koncept, nie ma co. I choć odarcie filmu z aury tajemniczości było pierwszym dużym rozczarowaniem, to jeszcze go nie przekreśliło.
Tutaj odbywa się to praktycznie wyłącznie w formie nagłego pojawienia się na ekranie kogoś lub czegoś przy akompaniamencie ogłuszającego huku z głośników. Jedyne napięcie, jakie może odczuć widz, to obawa przed kolejnym hałasem, którego nadejście za każdym razem można mniej więcej odgadnąć. Po którymś takim chwycie naprawdę trudne staje się stłumienie głośnego przekleństwa (mnie ta sztuka się nie udała). W efekcie nie jesteśmy przerażeni ani nawet zaniepokojeni – odczuwamy irytację i znużenie przewidywalnością repertuaru twórców.
Podobne wpisy
Żadnego zaskoczenia nie zapewnia również fabuła, która podąża wytyczonym szlakiem punkt za punktem. Tak jak reżyser (Xavier Gens, znany z pierwszej adaptacji Hitmana i kilku mniej głośnych produkcji – wam pozostawię ocenę jego kompetencji) nie bardzo wie, jak straszyć, tak scenarzyści zupełnie nie mają pomysłu na wyjście ze swojej strefy komfortu. Temat z rzeczywistym potencjałem bardzo szybko zostaje sprowadzony do typowego odkrywania tajemnicy, która dla nikogo nie jest żadną tajemnicą. Na domiar złego dwójka scenarzystów czyni z bohaterki lustrzane odbicie sceptycznego widza, między wierszami ganiąc brak wiary w istnienie egzorcyzmów i życia po śmierci. Protagonistka, która rozgoryczona dobrowolną i bezsensowną śmiercią matki odwróciła się od Boga, cały film słucha pouczających wywodów młodego księdza (który jest przy okazji przedmiotem jej erotycznych fantazji, za które, jak sama stwierdziła, pójdzie do piekła), by wreszcie dostrzec jedyną słuszną ścieżkę. Toporne religijne moralizatorstwo nie jest czymś, co powinno mieć miejsce w kinie rozrywkowym, nawet jeśli tematyką filmu są egzorcyzmy i opętania. Do tego, co napisałem na temat bohaterki, niewiele można już dodać. W zasadzie poza wątkiem zmarłej matki nie dowiadujemy się nic na jej temat. To lekko zadziorna dziewczyna o dość banalnej historii – gdyby nie zjawiskowa uroda młodej aktorki, to trudno byłoby wykrzesać z siebie choćby namiastkę zainteresowania losem jej postaci.
Wizualna strona filmu niewątpliwie potrafi oczarować, a początkowe zaangażowanie i nadzieja na obejrzenie czegoś nowego to w głównej mierze zasługa miejsca akcji. Rumuńska prowincja jest fantastyczną lokacją dla horroru, co zostało bardzo zgrabnie ujęte w kadr. Klimatyczne pejzaże i wnętrza starych klasztorów mają silną moc oddziaływania, z tym że służą tu wyłącznie jako tło do trywialnych straszaków. Z wyjątkiem sekwencji z rumuńską wersją Halloween nie ma tu mowy o jakimkolwiek budowaniu niepokoju i napięcia – jest tylko znużenie przerywane hałasem. Ładne zdjęcia (operator momentami jednak przesadnie fetyszyzuje urodę głównej aktorki) i kilka wzbudzających grozę kadrów to za mało, żeby odkupić ciężkie grzechy całokształtu. Tu nie pomogą żadne egzorcyzmy ani nawet najsilniejsza wiara, a jedynym wyjściem pozostaje zignorowanie tej demonicznej zakały gatunku.
korekta: Kornelia Farynowska
https://www.youtube.com/watch?v=k0R6kD6bjeA