search
REKLAMA
Recenzje

KRÓLOWA BARBARZYŃCÓW. Wonder Woman drugiego sortu

Jarosław Kowal

12 czerwca 2017

REKLAMA

Temat jest mniej więcej tak samo delikatny, jak kawały o mniejszościach narodowych czy rasowych, których w wielu sytuacjach (zwłaszcza publicznych) nie wypada powtarzać, a które w gronie przyjaciół bywają uznawane za śmieszne i to nie ze względu na ksenofobię albo rasizm opowiadającego. Film Héctora Olivery należałoby oglądać na podobnej zasadzie – jak brutalny, obrazoburczy, wulgarny żart. Z tym że powodem do śmiechu nie są słowa typu: „Jeszcze żadnej nie zgwałcił bez hałasu” wypowiedziane przez jednego z plugawych pomiotów. Śmieszna jest choreografia jego fatalnego pojedynku i komiczne unicestwienie, amatorskie aktorstwo, głupawe dialogi i wszystko to, za co kocha się tego rodzaju produkcje. Przy tak wielu negatywach i zaledwie jednym, niewielkim, ludycznym pozytywie wystawiłem dość wysokie 5/10, ale jest to głównie efekt trudu znalezienia właściwej skali dla Królowej Barbarzyńców.

Jakieś trzynaście lat temu miałem owczarka niemieckiego. Chodziliśmy minimum trzy razy dziennie na spacery i minimum raz dziennie pozostawiał po sobie nieprzyjemny ślad na trawniku. W okolicach 2004 roku nikt się tym specjalnie nie przejmował, psie odchody walały się gdzie popadnie i było to uznawane za normę. Później pojawiły się różnego rodzaju kampanie społeczne uświadamiające, że niesprzątanie po swoim czworonogu jest uciążliwe i po prostu niefajne, a posiadanie tej świadomości dzisiaj skutecznie zniechęca mnie do zaopatrzenia się w kolejnego psa. Po prostu nie mógłbym już po nim nie posprzątać, a czuję dość duże obrzydzenie na samą myśl o podnoszeniu odchodów przez foliowy worek. Z Królową Barbarzyńców jest bardzo podobnie – trzydzieści lat temu była odprężającą rozrywką, przy której można było na chwilą wyłączyć myślenie. Dzisiaj wymaga jednak myślenia na pełnych obrotach, nieustannego weryfikowania i pewności, że scenariusz Howarda R. Cohena (autora licznych filmów erotycznych z Emmanuelle 5 na czele, a także kilku odcinków Troskliwych misiów) to nonsens, jakiego w żadnym stopniu wcielać w życie nie można (oczywiście poglądowo, podejrzewam, że nikt nagle nie zapragnie wyruszyć na miasto z mieczem). Z takim dystansem i gotowością do oddania siedemdziesięciu minut na spacer z pupilem, po którym trzeba sprzątnąć, przygody Amethei będą nieszkodliwym odmóżdżeniem po ciężkim dniu pracy i tylko świadomym oraz otwartym widzom mogę je z czystym sumieniem polecić.

https://www.youtube.com/watch?v=ddxx2kC1s2g

REKLAMA