search
REKLAMA
Recenzje

KRÓLOWA BARBARZYŃCÓW. Wonder Woman drugiego sortu

Jarosław Kowal

12 czerwca 2017

REKLAMA

Wonder Woman nie jest pierwszą kobietą, która za pomocą miecza próbowała przywrócić pokój i ład. Kiedy jednak zgłębicie dawne, niskobudżetowe produkcje, zrozumiecie, dlaczego film Patty Jenkins jest tak wyjątkowy.

Dystrybutorem kasety był Best Film, więc zaskakująco duża marka jak na tak tanie, bezczelnie kopiujące z przygód Conana Barbarzyńcy i Czerwonej Sonji przedsięwzięcie. Co za tym idzie, dostajemy bardzo rozpoznawalnego lektora – Macieja Gudowskiego (czytał wiele przebojów kinowych, od Matrixa po Władcę Pierścieni) oraz aż sześć zwiastunów, w tym głównie tak zapomniane tytuły, jak Niewidzialny wróg czy Dziewczyna z deszczu. Jedynym trailerem wartym uwagi jest materiał reklamujący inną legendę VHS-ów – Widmo, gdzie zostajemy zapewnieni, że „kto ma czyste sumienie, nie musi się obawiać”. Całość przyozdabia pięknie tandetna grafika Borisa Vallejo, peruwiańskiego autora specjalizującego się w tematyce fantasy oraz seksu, który to grafik poza oprawami dla podobnych filmów ma na koncie słynne okładki Wakacji i Europejskich wakacji z Chevym Chase’em.

Film rozpoczyna się od sceny gwałtu, a dosłownie trzy minuty później obserwujemy kolejną próbę, gdzie ohydni zwyrodnialcy rzucają do wpół nagiej kobiety: „Poczekaj, kurczaczku, niech no tylko dobrze cię zwiążę. Nic tak nie rozjaśnia dnia mężczyzny, jak dziewica”. Tyle wystarczy, aby zrozumieć, jak wiele zmieniło się w filmach o walecznych kobietach dzierżących miecze pomiędzy 1985 rokiem a 2017. Tytułowa Królowa (odgrywana przez Lanę Clarkson, znaną jeszcze tylko z podobnego, ale bardziej testosteronowego Deathstalker) może i nie boi się konfrontacji, ale w niczym nie przypomina dumnej i wrażliwej Diany z Temiskery.

Amethea wymierza przeciwnikom satysfakcjonujące kary, od wbicia oręża w odbyt po przebijanie gardła (choć ostrze ewidentnie przechodzi między szyją a brodą wroga). Jej siłą i odwaga są jednak kontrolowane. „Dzisiaj miało być moje wesele, a teraz zostały mi tylko marzenia” – oznajmia, wyznaczając główny motyw fabularny. Szkoda, że reżyser i scenarzysta nie potrafili znaleźć oryginalniejszej motywacji dla pierwszoplanowej roli kobiecej. Jeszcze gorsze role przypadają pozostałym aktorkom. Tworzą zbiór stereotypów z filmów klasy B lat osiemdziesiątych, są słabe, nieporadne, nieustannie rozbierane i zapłakane.

Nawet bohaterka Clarkson ostatecznie zostaje pojmana przez kilku przypadkowych żołnierzyków, a w konsekwencji rozgrywa się jedna z najsłynniejszych scen „złych” filmów epoki VHS-ów. Tortury Amethei to spełnienie fantazji młodzieńca, któremu jeszcze nie wyrosły pierwsze włosy pod nosem. Królowa nie jest w stanie poradzić sobie ze starszym panem rozrywającym jej odzienie, a brak uległości z jej strony zostaje odebrany jako afront, więc na plan wkracza kat i jego autorskie narzędzie udręki. Wojowniczka zostaje spętana, rozebrana do majtek, a tuż naprzeciw jej sutka ciemiężca umieszcza ostry szpon zadający ból przy każdym poruszeniu ciała. Absurd? Poczekajcie na sposób, w jaki tortury zostają przerwane. Otóż Amethea gilotynuje członka gwałcącego ją oprawcy za pomocą własnej pochwy, a gdy ten oswobadza ją, by uniknąć dalszego cierpienia, zostaje wepchnięty w żrący kwas. Dzisiaj już na podstawie scenariusza przepadłaby nie tylko ta scena, ale z pewnością także cały film, czy jednak faktycznie należy podchodzić do Królowej Barbarzyńców aż tak poważnie?

REKLAMA