search
REKLAMA
Recenzje

KRAINA MIODU. Gdy odejdą pszczoły

Tomasz Raczkowski

19 grudnia 2019

REKLAMA

W czasach, gdy coraz bardziej przyzwyczajamy się do ostrej polaryzacji debat na te najważniejsze i mniej ważne tematy, bardzo wygodnie jest ciążyć ku skrajnościom, retorycznym przerysowaniom i sugestywnej krzykliwości przekazu. Tym bardziej należy doceniać wypowiedzi stonowane i zdyscyplinowane. Prościej jest przecież nakręcić film (nawet dokumentalny) pod jaskrawą tezę niż zagłębić się w wycinku rzeczywistości i osadzić w nim wielowarstwową refleksję na temat współczesnego świata. Właśnie tę drugą, trudniejszą metodę komentarza do rzeczywistości reprezentuje Kraina miodu, niezwykły dokument poświęcony macedońskiej pszczelarce, w której portrecie odbija się ekologiczno-społeczna kondycja współczesności.

Film Tamary Kotevskiej i Ljubomira Stefanova nie jest stateczną relacją z pszczelarskiego warsztatu, oferującą wgląd w tajniki rzemiosła i narrację „jak powstaje miód”. Nie jest też – jak Więcej niż miód Markusa Imhoofa – zamaszystą, publicystyczną panoramą społeczno-kulturowego kontekstu otaczającego słodki płyn. W Krainie miodu macedoński duet postawił na kameralną opowieść, w której nośne tematy wyłaniają się na marginesach etnograficznego detalu. Centralną postacią jest tu Hatidze, ostatnia mieszkanka wyludnionej wioski w górach Macedonii, dzieląca czas pomiędzy opiekę nad schorowaną matką a opiekę nad ulami, z których miodu się utrzymuje. Kobieta pozostaje w kontrze do nowoczesnych, przemysłowych metod i biznesowych modeli, traktując pszczoły z czułością i szacunkiem, a cały proces, którego końcowym produktem jest miód – jako wymianę z owadzimi wspólnikami. Jej spokojne życie zmienia pewnego dnia przybycie wielodzietnej rodziny, która ożywia opustoszałą wioskę gwałtowną energią. Nowi sąsiedzi próbują różnych środków zarobku, a zamieszkawszy obok charyzmatycznej Hatidze, szybko kierują uwagę ku produkcji miodu.

Choć przybysze uważnie wysłuchują instrukcji doświadczonej pszczelarki, nie zważają na jej ostrzeżenia i zbędne ich zdaniem przykazania dotyczące cierpliwości oraz rozsądku. Dla uwodzonych perspektywą szybkiego zysku, zmieniających często profesje koczowników opieka nad ulami nie jest już wymianą, ani tym bardziej formą współżycia z naturą – dla nich liczy się produkt, jego ilość i potencjalny przychód tu i teraz. Nie liczą się dla nich ani pszczoły, ani wieloletnia perspektywa ich populacji, którą poświęcają na rzecz większej obfitości zbiorów, nie liczy się także Hatidze – gdy pszczelarka już nauczy ich, jak wytwarzać miód, staje się w oczach ojca rodziny zbędną tradycjonalistką, którą nie warto się przejmować. Więź ze starszą kobietą nawiązuje jedynie buntowniczy syn, jako jedyny zdający się słuchać jej rad i jako jedyny zdający się rozumieć reguły koegzystencji z przyrodą. Ich trudna przyjaźń będzie w Krainie miodu jednym z najbardziej intrygujących emocjonalnie wątków, w którym ulokuje się w zasadzie cała obecna w filmie nadzieja na zatrzymanie obłędnego eksploatacyjnego pędu.

Jednak coś, co w filmie fabularnym byłoby zalążkiem przemiany, w dokumentalnej Krainie miodu jest jedynie kolejnym elementem realistycznej, niezmierzającej do efektownych puent układanki, której tempo naśladuje spokojną płynność obserwowanego życia. W czułych zdjęciach, pomimo subtelnej empatii, życie macedońskiej prowincji nie ulega upiększeniu, pozostając trudnym, egzystencjalnie szorstkim doświadczeniem. Przy tym jednak historia Hatidze i jej sąsiadów, organizująca się nawet nie tyle wokół miodu, co wokół przetrąconych sytuacją ekonomiczną relacji międzyludzkich, unika bezbarwności, nie gubiąc się wśród filmowanych bohaterów. Brak tu zwrotów do kamery, brak częstych w kinie dokumentalnym (mniej lub bardziej bezpośrednich) komentarzy czy żmudnych sekwencji przypominających, że oglądamy prawdziwe życie. Właściwie, oglądając Krainę miodu, można momentami zapomnieć, że mamy przed sobą dokument – kamera śledzi bohaterów w sposób jakby niezauważalny, nie szuka poznawczego obiektywizmu, lecz śmiało przyjmuje perspektywę narracyjną Hatidze, a całość zmontowana jest w kontemplacyjną opowieść. Obserwacja detalu stanowi tu nie cel sam w sobie, ale środek do zbudowania bardziej dogłębnego spojrzenia na uniwersalne kwestie humanistyczne i ekologiczne.

Pszczoły można dziś podnieść do rangi symbolu. Wymieranie niewielkich owadów (m.in. pod wpływem ekspansji człowieka w sferę przyrody) niesie ze sobą realne zagrożenie dla całego globalnego ekosystemu, co wyraziście uwidacznia zawiłe sieci powiązań łączące człowieka z całą resztą ziemskiej natury. W Krainie miodu twórcy dokonują wyprowadzenia tego symbolu z żywej tkanki codzienności, z jednej konkretnej sytuacji i miejsca. Dzięki temu wizja Macedończyków odporna jest na infantylizację czy przerysowania, czerpiąc swój uniwersalizm z siły etnograficznego konkretu, który stanowi dla reżyserów filmowe tworzywo. Zostaje to przeprowadzone tak zręcznie, że pomimo spokojnego tempa i braku dramaturgicznych fajerwerków dostrzeżenie w jednostkowej historii całej metaforycznej doniosłości stanowi niezwykle silne doznanie. Twórcom udaje się przy tym niełatwa sztuka przekonującego połączenia refleksji na temat relacji człowieka ze środowiskiem oraz psychologicznego portretu bohaterki. Na styku tych dwóch płaszczyzn rodzi się egzystencjalny smutek opowieści, tworzy się synekdocha globalnej relacji człowiek–natura i krystalizuje się ostrze społecznej krytyki filmu, wymierzone z jednej strony w bezmyślną chciwość, ale z drugiej w systemowe procesy, które stawiają ludzi w sytuacjach takich, jak bohaterów Krainy miodu.

Jeśli jakiś współczesny film miałby stać się ikoną kina antropocenu, kina przenikniętego ekologicznym niepokojem i widmami ekonomiczno-klimatycznego rozpadu, to powinna być to właśnie Kraina miodu. W historii Hatidze krzyżują się konteksty degradacji ekologicznej, ekonomicznych nierówności i łączącej je jak mroczna boska cząstka ludzkiej ułomności, nadając filmowi Kotevskiej i Stefanova wymiar swoistej paraboli naszych czasów. Czasów definiowanych przez wyludnione prowincje, dramatyczne rozwarstwienie społeczne i krótkowzroczne traktowanie przyrody, która konając, mści się na oprawcach. Stojąca na straży jakby anachronicznych – a przecież w zasadzie fundamentalnych – wartości etyki i humanizmu Hatidze jest więc w Krainie miodu tragicznie wyalienowaną, kasandryczną postacią, bezradnie obserwującą rozkład świata. Przekaz ten trafia do nas z tym większą mocą, że ta perspektywa cywilizacyjna stopiona zostaje w dokumentalnej formie z płaszczyzną osobistego przemijania. Mała apokalipsa jednostki i powolna śmierć ekosystemu idą tu ramię w ramię, nierozerwalnie wiążąc los człowieka z losem planety.

Kraina miodu to film niezwykły, z niesamowitą swadą i precyzją wnikający w rzeczywistość, z której wydobywa w pierwszej kolejności subtelny portret człowieka, by następnie uczynić go nośnikiem kulturowych znaczeń o szerszej skali. To kunsztowna kompozycja, wykorzystująca język filmu do stworzenia z etnograficznej obserwacji poetyckiej przypowieści, która w swej metaforyczności nie gubi ani na chwilę realistycznego konkretu. Kraina miodu nakręcona została po prostu pięknie, z dużym wyczuciem, tak by równocześnie zachwycała wyrafinowaną estetyką, poruszała na poziomie historii bohaterki i skłaniała do myślenia na temat współczesności, zwłaszcza w wymiarze ekologicznym. I choć to film wyciszony, robi te rzeczy z siłą, której pozazdrościć mu może niejeden spektakularny dramat.

Avatar

Tomasz Raczkowski

Antropolog, krytyk, entuzjasta kina społecznego, brytyjskiego humoru i horrorów. W wolnych chwilach namawia znajomych do oglądania siedmiogodzinnych filmów o węgierskiej wsi.

zobacz inne artykuły autora >>>

REKLAMA