search
REKLAMA
Recenzje

KOTY. Zaskakujące arcydzieło horroru

Grzegorz Fortuna

6 stycznia 2020

REKLAMA

Koty udowadniają, że w świecie wielkich hollywoodzkich superprodukcji, zdominowanym przez rozrastające się franczyzy, sequele, remaki i spin-offy, nadal jest miejsce na ryzyko i skrajną oryginalność. Oto horror za sto milionów dolarów, który okazuje się bardziej nieokrzesany i przerażający niż najmroczniejsze wizje snute przez młodych mistrzów gatunku.

Najbardziej zaskakujący jest w tym wszystkim fakt, że za Koty odpowiada Tom Hooper, kojarzony głównie z nudnymi oskarowymi smętami pokroju Jak zostać królem czy Dziewczyna z portretu. Hooper ma co prawda nazwisko predestynujące go do sukcesów w kinie grozy (Tobe Hooper przecierał w końcu szlaki dla slasherów lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych), ale do tej pory jedyny kontakt z gatunkiem miał przy okazji Nędzników, w których widzów przerażały co najwyżej próby wokalne Russella Crowe’a.

I nagle wjeżdżają Koty, całe na biało, czarno, szaro, rudo i szylkretowo – być może pierwszy horror w historii kina czerpiący grozę z nurzania się w najgłębszych bagnach doliny niesamowitości, w których strachy posthumanizmu spotykają się z upiornymi glitchami. Jeśli znacie uczucie dziwnego, niezrozumiałego lęku wywołanego przez zacinającą się w dziwny sposób grę lub wykreowaną cyfrowo postać, która niby przypomina człowieka, ale wydaje się nieludzka, Koty spędzą wam sen z powiek.

Fabuła rozgrywa się w opustoszałym Londynie przyszłości (albo w alternatywnej rzeczywistości), którego mieszkańcami są ludzko-kocie hybrydy, będące zapewne produktem katastrofy klimatycznej. Zabrane w jednym gangu stworzenia, kierowane przez Wyrocznię (Judi Dench), co roku uczestniczą w balu, którego celem jest wybranie najbardziej umęczonego wśród nich. Zostanie on wysłany w podróż, dzięki której odrodzi się w nowym ciele – na tym etapie możemy jedynie podejrzewać, że tak naprawdę zostanie poświęcony w ofierze mającej na celu przebłaganie ludzko-kocich bogów.

Hooper nie bawi się w półśrodki. Już w pierwszej scenie pokazuje nam design swoich bohaterów, wyciągnięty z najmroczniejszych cyfrowych koszmarów. Ciała tytułowych kotów mają ludzki kształt, ale porasta je kocie futro. Poruszają się trochę jak ludzie, a trochę jak koty. Na ich kocich głowach osadzono ludzkie twarze, a ich kocie łapy kończą się ludzkimi dłońmi. Kiedy myślimy już, że nie da się na to patrzeć, że nawet kąpiel oczu nie uchroni nas przed bezsennością i że gorzej to już na pewno nie będzie, na ekranie pojawiają się myszy i karaluchy z ludzkimi twarzami, które pełnią rolę więźniów przetrzymywanych i dręczonych przez jedną z kocic (Rebel Wilson). David Lynch lubi to.

Najciekawszą decyzją związaną z produkcją Kotów jest być może celowe niedopracowanie efektów specjalnych, które wyglądają tak, jakby graficy porzucili pracę w połowie (może przeraziło ich to, co zobaczyli; może oszaleli; może nie mogli oderwać wzroku od czerwonej kropki na ścianie – nie wiadomo). W efekcie ludzkie twarze wyglądają jak naklejone na komputerowe modele; czasami widać, jak twarze bohaterów stojących na drugim planie przesuwają się nieco, zmieniając miejsce na modelu ciała. Te z kolei nie mają ani ciężaru (koty latają tu niczym w filmach wuxia), ani skali – raz przypominają rozmiarami zwykłe koty, raz są wielkości myszy. Gubią się w opustoszałych pomieszczeniach pełnych pamiątek z dawnego świata, w którym koty i ludzie stanowiły jeszcze dwa osobne gatunki. Wrażenie dziwności i niesamowitości potęguje fakt, że koty rozmawiają ze sobą tylko za pomocą piosenek, które tworzą świetny kontrapunkt dla zniszczonego, zdegradowanego świata po katastrofie klimatycznej.

Często powtarza się, że horrory czerpią swoją siłę przede wszystkim z niejednoznaczności. Nie inaczej jest w przypadku Kotów. Hooper konsekwentnie nie odpowiada na pytania, które mnożą się w głowie w trakcie seansu. Dlaczego część kotów nosi futra? Czy to trofea zdarte z ich wrogów? Skąd wzięli się myszo-ludzie i myszo-karaluchy? Dlaczego koty nie mają genitaliów i czy ich bezpłodność jest efektem promieniowania? W jaki sposób koty zmieniają swój rozmiar? Kto czyści im kuwety?

Hooper nie stara się odpowiedzieć na te pytania, zostawiając widza sam na sam z nieznanym. W efekcie jego film z miejsca staje się jednym z najbardziej przerażających horrorów roku, przy którym produkcje Ariego Astera można określić jako potulne i grzeczne. Jeśli więc jeszcze zastanawiacie się, czy iść na Koty – nie zastanawiajcie się dłużej. Takiego kłaczka Hollywood nie wypluje z siebie przez długie lata.

REKLAMA