KONSTYTUCJA. Miłosna historia o nienawiści
Różne rzeczy można mówić o produkowanych na Starym Kontynencie filmach. Gdyby przyszło nam żyć w czarno-białym świecie, gdzie podziały są wyraźne, a każdą ze spraw można przyporządkować do jednej z dwóch dostępnych kategorii, kino europejskie odcięłoby się od komercyjnego nurtu, będąc zdecydowaną opozycją wobec opartego na wysokobudżetowych produkcjach przemysłu amerykańskiego. Nie w tym jednak rzecz, by tworzyć obrazy o przesłaniu tak głębokim, że jedynie krytykom filmowym wypadałoby udawać, iż mają pojęcie, o co tak naprawdę chodzi. Wręcz przeciwnie – o tematach trudnych można (a nawet trzeba!) mówić prosto, co udowadnia Rajko Grlić i jego Konstytucja.
Słowiańska dusza musi mieć w sobie coś niezwykłego, z miejsca czyniącego człowieka dumnym ze swego pochodzenia. Gdyby akcja filmu rozgrywała się na neutralnym terenie, Vjekoslav i Ante mieliby zapewne szansę na swego rodzaju nić porozumienia, wytworzoną na zasadzie “wróg mojego wroga…”. Grlić umiejscowił ją jednak w Zagrzebiu, gdzie Chorwat z dziada pradziada zmuszony jest obcować z Serbem. Ot, kocioł bałkański postawiony na nieco mniejszym gazie, niż miało to miejsce przez ostatnie stulecia. Nie ma bowiem wątpliwości, że choć poszczególne kraje byłej Jugosławii powoli wychodzą z traumy, jaką była wojna w tamtym rejonie w połowie lat 90., i żadna ze stron nie chciałaby powtórki, stare rany się nie zabliźniły i wciąż utrudniają codzienną koegzystencję. Temu właśnie zapobiegać ma konstytucja, gwarantująca wszystkim obywatelom równość.
We wstępie napisałem, że o tematach trudnych trzeba mówić prosto, tymczasem przywołuję zagmatwaną historię Półwyspu Bałkańskiego. Robię to jednak głównie dlatego, że Rajko Grlić temat ten potraktował bardzo ogólnikowo. Podczas półtoragodzinnego seansu tak naprawdę nie dowiemy się o konflikcie prawie niczego, poza tym, że Chorwaci i Serbowie się nie lubią, a ci pierwsi są wyzywani od ustaszy bądź czetników w zależności od tego, jakie poglądy reprezentuje osoba wyzywająca. To właśnie prostota. Chodzi o spór, nie zaś o kwestie drugorzędne. Tym sposobem Konstytucja stała się obrazem na tyle uniwersalnym, że zrozumieć powinni ją odbiorcy nieznający historii regionu. Ba, owa uniwersalność sprawia, że sytuacyjność komediodramatu Grlicia można bez problemu przenieść na podwórko innych słowiańskich narodów.
Zaczynam już czwarty akapit, a jeszcze ani słowa nie poświęciłem transseksualizmowi głównego bohatera. To także zasługa tego, jak chorwacki reżyser podszedł do całej masy trudnych zagadnień, które postanowił ukazać w filmie. Troje głównych bohaterów Konstytucji to osoby w średnim wieku, zamieszkujące tę samą kamienicę. Już na wstępie poznajemy Katarinę, która przygotowuje się do wyjścia na miasto, następnie udaje się do baru, gdzie najwyraźniej bywała już nieraz. Barman nalewa jej dwa kieliszki wina – jeden dla niej, drugi dla nieobecnego Bobo. Dopiero wtedy rozlega się niski, męski głos, a kamera robi najazd na twarz bohaterki. Jej, a właściwie jego prawdziwe nazwisko to Vjekoslav Kralj. Za dnia Vjeko jest nauczycielem historii, wieczorami zaś zrzuca maskę i daje się poznać jako transseksualista. Bez skrępowania snuje się po mieście, jednak pewnego razu zostaje napadnięty przez grupkę faszyzującej młodzieży.
Gdy brutalnie pobity Vjekoslav trafia do szpitala, rozpoznaje go jedna z pielęgniarek – Maja Samarđić. To jego sąsiadka. Uboga Chorwatka mieszkająca w suterenie tej samej kamienicy. Zabiera Vjeko do domu, pomaga mu sprzątać, prać i gotować, a także zajmować się schorowanym ojcem, co uniemożliwia bohaterowi obolałe ciało i temblak na lewym ramieniu. Choć reprezentuje prostych ludzi, Maja nie ma najmniejszego problemu z orientacją sąsiada (tu ważna sprawa – w filmie homoseksualizm i transseksualizm traktowane są jako zamienne określenia), co samo w sobie daje do myślenia, niejako przełamując stereotypowe myślenie. Co więcej, Maja wyrasta na osobę bezinteresowną, a jako jedyny wyraz wdzięczności prosi o Vjeko o przysługę – pomoc w nauce jej mężowi. I tak zaczynają się kłopoty.
Ante Samarđić to także przedstawiciel prostych ludzi. Zwyczajny policjant, którego czeka egzamin ze znajomości Konstytucji Republiki Chorwackiej. Nie należy do szczególnie lotnych, w dodatku czasem nadużywa alkoholu. Jest on jednak osobą dość sympatyczną – typowy prostolinijny olbrzym o złotym sercu. Problemem jest jednak jego serbskie pochodzenie, przez które Vjekoslav zawsze ignorował sąsiada. Godzi się jednak na pomoc, choć entuzjazmu jest w nim jak na lekarstwo. Po serii sprzeczek panowie w końcu wygarniają sobie nawzajem, co myślą na swój temat, a najbardziej uderzające jest, że to Kralj – choć jeszcze chwilę temu był ofiarą – zdaje się tym mniej sympatycznym z sąsiadów. Tarcia na linii Vjeko–Ante są nieustanne, jednak nie zmienia to faktu, że jako dobry glina, Samarđić próbuje schwytać bandziorów odpowiedzialnych za krzywdę Kralja, przez co sam popada w kłopoty.
Na skutek splotu wydarzeń nieprzepadający za sobą sąsiedzi stają się sobie coraz bliżsi, a spory etniczne zdają się rozchodzić po kościach. Trzymający się na dystans Vjekoslav otwiera się nawet przed Mają, mówi o swym zmarłym ukochanym, o nienawiści do samego siebie i trudnych relacjach z despotycznym ojcem. To zaś skutkuje zacieśnianiem więzów z jej mężem, ale tu znów Grlić zabawia się z widzem, podrzucając kolejny wątek, ukazujący mroczne intencje małżeństwa z sutereny. Nie wpływa to jednak na ogólny wydźwięk filmu, który przez takie zagrania jedynie nabiera autentyzmu.
Koniec końców Konstytucja okazuje się filmem, który wbrew sumie cierpień każdego z bohaterów oraz rys, jakie w trakcie seansu pojawiały się na ich wizerunkach, pozostawia widza w dość pozytywnym nastroju, wyraźnie podkreślając przesłanie, że normalność wcale nie oznacza jednolitości. Tym samym Rajko Grlić odczarowuje tematy tabu, niemal wyśmiewając ich funkcjonowanie w społeczeństwie. Tytułowa konstytucja stanowi natomiast klamrę, spinającą zbiór wyidealizowanych wartości spisanych na papierze, które nie mają większego pokrycia w rzeczywistości, lecz ostatecznie zaczynają funkcjonować na małą skalę, dając nadzieję na poprawę sytuacji.
korekta: Kornelia Farynowska