KOLORY ZŁA: CZERWIEŃ. Krwawe echo Zatoki Sztuki [RECENZJA]
Po znakomitym Powrocie, łączącym gatunki science fiction z kryminałem i dramatem psychologicznym, Adrian Panek podjął wyzwanie zekranizowania pierwszej powieści Małgorzaty Oliwii Sobczak z cyklu Kolory zła. I od razu zaznaczę, że wyzwanie to jest niełatwe i reżyser mógł przegrać z brutalnością opowiedzianej przez pisarkę historii. Kilka razy był blisko. W scenariuszu są niebezpieczne skróty, czasem wkrada się szablon, lecz aktorzy swoimi talentami dramatycznymi i giętkością emocjonalną uratowali tę produkcję. Kolory zła: Czerwień stoją gdzieś w rozkroku między eksploatacyjnym kinem kryminalnym a dramatem psychologicznym o lekkim zabarwieniu noir. I tu pojawia się największa strata dla filmu – czemu Adrian Panek nie zaryzykował bardziej i nie poszedł w tę jeszcze mroczniejszą, estetycznie złowrogą, jaskrawo sugestywną dla widzów stronę?
Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę, bo seriale kryminalne zwykle mi się nieco dłużą – są nazbyt rozciągnięte, a kulminacja często nie zadowala, bo zbyt łatwo się jej domyślić. A w przypadku Kolorów zła: Czerwieni żałuję, że nie jest to serial. Antagonista pojawia się zbyt szybko i chociaż jest z nim powiązany pewien twist, nie powiem, że nie zaskakujący, to jednak z tego suspensowego balona uchodzi powietrze, a kolejny zwrot akcji już nie jest w stanie go tak napompować, jak po mistrzowsku uczynił to… Gdybym teraz napisał jego nazwisko, wszystko bym zdradził. Intryga w filmie jest bardzo cienka, interesująca, lecz wątła, nie ma wielu poziomów, więc zdradzenie najmniejszego szczegółu może zepsuć widzom zabawę w odkrywaniu, kto zamordował kogo i z jakich motywów. Niekiedy ma się wrażenie, że bohaterom idzie zbyt łatwo – np. Maja Ostaszewska zbyt łatwo uwalnia się z więzów, a domniemany antagonista niemal ot tak sobie zostaje pojmany przez grupę antyterrorystyczną. Scenom akcji brakuje paradoksalnie akcji, a Jakub Gierszał może czasem postępuje zbyt niepewnie, przynajmniej w sensie dramatycznym, a nie prokuratorskim. Twórcy mogli też sobie darować ostatnią, cukierkową scenę. Generalnie jednak film jako wszystko ogląda się momentami z naprawdę przyspieszonym tętnem – całość siedzi w kliszach, chociaż mogłyby być one mocniejsze, co oznacza, że po tym przydługim wstępie, sam dla siebie niecierpliwie, dotarłem do mojego głównego wniosku, że Kolory zła miały szansę na rozpoczęcie naszej polskiej serii o wyjątkowo brutalnych mordercach w stylu Milczenia owiec.
Teraz już wiem, że Milczenia owiec z tego nie będzie. Są wciąż jednak szanse na odrobienie lekcji i pogłębienie wizerunku psychologicznego prokuratora Bilskiego, który jest silny potencjałem aktorskim Jakuba Gierszała. Sprawa kolejnych morderców nie jest problemem przy wyobraźni autorki serii adaptowanych książek. Tytuł cyklu dobrze opisuje siłę, z jaką uderza nas wielorakość sposobów dokonywania zbrodni i ich umotywowania. Przypomina mi się teraz stara seria filmów – Oblicza śmierci. Oczywiście to tematyka nieporównywalna stylistycznie, lecz może moje zainteresowania gore obudziły się z lekka za sprawą Kolorów zła, ale chcą o wiele więcej. Dlatego czuję niedosyt, jakieś takie bezpieczne wycofanie reżysera, gdy ukazywał przemoc. Niby było mocno, jednak brakował kulminacji tego szaleństwa, głębszej eksploatacji ludzkiej intymności na poziomie atawistycznym, czysto kryminologicznym. Może, żeby zaspokoić tego typu moje oczekiwania, potrzebny był o wiele wyższy budżet. Zaważył on również na postprodukcji zdjęć, którym brakowało nieco mroku kina neonoir, chociaż bohaterowie psychologicznie bardzo starali się wejść w ten klimat. I chwała im za to. Generalnie zadziwiła mnie jakość gry aktorskiej. Miejscami może zbyt dramatyczna i wycyzelowana, zwłaszcza u Mai Ostaszewskiej. Przemysław Bluszcz za to jest wyjątkowy i po raz kolejny to udowodnił. Chętnie bym go zobaczył w kolejnej odsłonie cyklu o Kolorach zła. Zaskoczyła mnie również muzyka – nie była charakterystyczna. Spełniała za to funkcję czysto emocjonalną, chociaż nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnego motywu, który mógłby być teraz przeze mnie zanucony a vista.
Mam również nieodparte wrażenie, że pomysł na historię, jak i film nawiązuje do sprawy Zatoki Sztuki, chociaż nie potrafię umiejscowić chronologicznie obu tych opowieści, a dokładnie: kiedy Małgorzata Oliwia Sobczak pisała książkę i co wtedy z informacji o aferze było dla niej dostępne. Niemniej skojarzenie jest, nieważne, czy intencjonalnie wywołane przez film. Mogę więc z całą odpowiedzialnością tę produkcję polecić wszystkim, którzy szukają w polskim kinie nietuzinkowego kryminału, a wcale zgodność między książką a adaptacją nie jest dla nich kluczowa. Można by się jeszcze zastanowić, czy Czerwień ma jakąś wartość pozarozrywkową, czyli wychowawczą. Kryminały nieraz takie przesłanie warte uwagi ze sobą niosą. Może autorka książki wraz z reżyserem chcieli uwypuklić problem przemocy wobec kobiet, uwrażliwić rodziców na pewne detale, które często uchodzą naszej uwadze, gdy w jakimś momencie uznamy, że nasze córki są już na tyle dorosłe, że jeśli nie proszą o pomoc, to wszystko jest w jak najlepszym porządku? A może film zawiera również ostrzeżenie dla kobiet generalnie, żeby nie podejmowały niepotrzebnego ryzyka i dużo uważniej w dzisiejszym świecie niż mężczyźni przestrzegały reguł ubezpieczającego zachowania, gdy wokół nich kręci się bardzo zmaskulinizowane, ociekające testosteronem towarzystwo? Ogólnie mocne 7/10, a pewnie sądziliście, że przy tej licznie zastrzeżeń najwyżej 4. Otóż bywa tak, że zastrzeżenia nie są druzgocącą krytyką, a wskazówkami, co można poprawić. W przypadku Kolorów zła nie dyskredytują jednak wartości ogólnej produkcji, której motywy będę przeżywać jeszcze przez jakiś czas po seansie, a to oznacza, że Adrian Panek utrzymał się w reżyserskim siodle. Niech tylko będzie jeszcze dosadniejszy w narracji.